Tuż po godz. 17, trzej chłopcy: Maciek, Wojtek i Paweł kończą zabawę w ogrodzie. Mają tam przenośną piaskownicę, huśtawkę i trampolinę. Starszy „brat” chłopców, syn Danuty Oleszek-Rogacewicz, naprawia jeszcze drobną część jednej z zabawek, kiedy ciocia woła całą trójkę do domu. Dwóch pięciolatków i siedmiolatek idą bez większego sprzeciwu. Lubią to poukładanie dnia, kiedy wszystko ma swój czas i jest dokładnie zaplanowane.
- Rytuał daje stabilizację – przekonuje Danuta Oleszek-Rogacewicz. - Chłopcy mają poczucie bezpieczeństwa, wiedzą, co i kiedy się dzieje w domu. Poza tym, bycie zorganizowanym, to połowa sukcesu w rodzicielstwie zastępczym. Przynajmniej na początku.
Bo to jest początek. Dla cioci i chłopców. Dopiero nieco ponad dwa miesiące tworzą rodzinę. Zastępczą.
Jak to przyszło?
Kiedy w 2003 r. Danuta poszła na zasłużona emeryturę, po 30 latach pracy z przedszkolakami, czuła, że to najwyższy czas odpocząć od maluchów. Nacieszyła się tą wolnością prawie 10 lat i chyba zatęskniła za dziećmi. Wiosną i latem nie było tak źle, bo mogła się zająć praca w ogrodzie, ale zima była już nie do zniesienia. Więc najpierw postanowiła, że zostanie rodziną pomocową i… poszła na kurs.
- Poszłam potem do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie i powiedziałam, że biorę dzieci „jakie mi dacie” – opowiada. - Nie miałam specjalnych oczekiwań. Zanim się obejrzałam, zadzwonili, że mają chłopca. „Prawie nie mówi, ale chyba ma ADHD” - usłyszałam w słuchawce.
Następnego dnia do Maćka dołączyło jeszcze dwóch urwisów.
- Na początku obserwowałam ich uważnie, ale było bardzo trudno – mówi Danuta Oleszek. - Pierwsze dwa, trzy tygodnie, kiedy już kładłam się spać, płakałam. Nad nimi, nad sobą, nad ich rodzicami. Teraz nie ma porównania. Zasady, które wprowadziłam, powoli procentowały. Pierwsza - do posiłku siadamy przy stole, siedzimy grzecznie i jemy. Dwie kolejne, to nie wolno się bić i w domu chodzimy wolno i nie krzyczymy. I bardzo chętnie przestrzegają zasad, wręcz sami pilnuja siebie nawzajem – przekonuje.
Maćka, pięciolatka, uczyła mówić. Bo jedyne, co wydawał z siebie, to „yyy yyy” i pokazywał na migi, że chce chleba i pić. Pawła uczyła jeść warzywa. Nie chciał nawet spojrzeć na pomidora czy ogórka, tylko ketchup jadał.
- Nie zmuszałam do niczego. Kładłam mu na talerzyku małe kawałeczki pomidora i zachęcałam, żeby tylko polizał go. Potem, żeby ugryzł kawałeczek. I udało się. Przełomem było, kiedy pokazałam mu etykietkę ketchupu, na której widnieją pomidory – opowiada z uśmiechem.
Siostra pani Danuty również ukończyła szkolenie przygotowujące do bycia rodzicem zastępczym, dlatego chłopcy spędzają u drugiej cioci, na wsi, cudowny czas. Szczególnie Maciek, któremu kontakt ze zwierzętami i udział w codziennych obowiązkach, na miarę jego możliwości, pomagają w rozwoju.
Na co dzień chłopcy chodzą do przedszkola, wstają rano tuż po godz. 6. Dlatego spać idą szybko, bo po 18. Niespecjalnie się buntują, bo czas przed spaniem jest dla nich czymś wyjątkowym i specjalnym. Po wspólnej modlitwie są całusy na dobranoc, a kiedy już leżą w łóżkach, składają zamówienia na bajkę, piosenki i kołysankę. Dla każdego ciocia ma coś specjalnego. Po „koncercie życzeń” zapada cisza, pani Danuta kładzie się na swoim tapczanie, w pokoju chłopców, i czeka aż zasną. Dopiero wtedy ma czas dla siebie.
Ludzie pytają
Czasem ludzie ją pytają: „Po co ci to?”
- To nie jest praca, to mój sposób na życie – twierdzi Danuta Oleszek-Rogacewicz. Daje mi ogrom zadowolenia. Odkąd są ze mną dzieci, idę ulicą i sama się do siebie śmieję. One mnie dowartościowują. Ja daję im siebie, ale biorę od nich dużo więcej. Te dzieci wypełniają moje życie, nadają mu sens.
Ale musi też pamiętać, żeby konsekwentnie stawiać im granice, być stanowcza i jednocześnie dawać im miłość, uwagę i poczucie bezpieczeństwa. To, czego do tej pory nie mieli, a jest niezbędne każdemu dziecku.
Danuta Oleszek-Rogacewicz, na odchodnym, powiedziała: „Jestem z czwartym w ciąży”. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, bo wiek, kiedy kobieta rodzi dziecko, ma już za sobą... A ona po prostu czeka na czwartego chłopca.
Nie dzielę dzieci
Kiedy zapukałam do domu państwa Tyburskich, przywitało mnie głośne szczekanie. Drzwi otworzyła atrakcyjna nastolatka i grzecznie zaprosiła mnie do środka, a ogonem merdał wielki, przyjazny „wielorasowiec”.
- Babciu, to do ciebie! - zawołała Linda.
Tak się dowiedziałam, że u Tyburskich, zastępczy rodzice nazywani są babcią i dziadkiem. Trochę z racji na dojrzały wiek, ale też dlatego, że najstarszy wychowanek jest ich własnym wnukiem.
- Od niego wszystko się zaczęło – opowiada Teresa Tyburska. - Mam go od urodzenia, a dziś ma 19 lat.
Oprócz Adriana, z babcią i dziadkiem Tyburskimi, mieszkają jeszcze cztery dziewczęta: Wiktoria, która trafiła do nich jako ośmiomiesięczne niemowlę, dziś ma dziewięć lat, dwie 17-latki Weronika i Linda oraz 15-letnia Sandra.
Od wielu lat tworzą zwyczajną rodzinę. Znają się dobrze, kochają i gdybym nie wiedziała, że to zastępczy dom dla tych dzieciaków, nie domyśliłabym się tego. Z całej piątki, dwoje to wnuki pani Teresy „z krwi i kości”, troje „przyszywanych”.
- Nie ma różnicy, czy moje, czy obce – zapewnia babcia Teresa. - Ja nie widzę różnicy i nie wyróżniam żadnego z nich, choć dzieci czasem wyrzucają nam, dziadkom, że najmłodsza Wiktoria ma specjalne fory – śmieje się.
Uczyła bycia rodzicami
Ale to nie wszystkie dzieci, które przeszły przez ten dom. W sumie było ich... 12. Niektóre całkiem maleńkie, prosto ze szpitalnego oddziału noworodków, inne zaledwie kilkumiesięczne.
- Odchowałam i szły do adopcji – tłumaczy. - To u mnie niektórzy rodzice adopcyjni uczyli się bycia rodzicami. Na początku odwiedzali dzieciątko, zabierali na spacery, opiekowali się i budziła się w nich miłość do niego – opowiada. - I cieszyłam się, choć rozstania są zawsze bardzo ciężkie...
Do dziś mają kontakt, odwiedzają babcię, a całkiem niedawno, babcia, miała nietypową sytuację.
- Byłam z wizytą u jednej z dziewczynek. Kiedy weszłam do ich domu, mała zapytała mnie: „Czy to ty jesteś moja pierwsza mamusia?”. Byłam zakłopotana i wzruszona, ale okazało się, że dziecko zna prawdę o swoim pochodzeniu.
Jak to się stało, że dała dom aż tylu dzieciom? Skrzywdzonym, porzuconym, niechcianym lub odebranym prawdziwym rodzicom, którzy nie potrafili, nie chcieli wywiązywać się z obowiązków.
- Od zawsze bolała mnie krzywda dziecka. Nie godzę się z tym, żeby cierpiały ponad to, co już się stało – mówi Teresa Tyburska.
Zastępcza mama szkoli się właśnie, jak być... zastępczym rodzicem.
- Tyle lat temu nikt o tym nie słyszał, nie wymagał. Nie miałam szkolenia, ale miałam serce – mówi prosto.
I musiała mieć serce. Jak na dłoni, bo mówi, że nie pamięta, by któreś z dzieci szczególnie „dało jej popalić”. Ot, zwyczajnie, jak to z dziećmi bywa. Jest czas na zabawę, obowiązki, przytulanie i wymaganie. Dzieciaki mają obowiązki, potrafią zrobić prawie wszystko, więc kiedy babcia idzie się uczyć, dom zostaje pod opieką dziadka i nastolatków. Każdy ma swoje miejsce u Tyburskich.
Bez pomocy się nie da
Obie kobiety podkreślają, jak ważna jest pomoc specjalistów. Im samym, kiedy potrzebne było wsparcie, ale przede wszystkim dzieciakom. Bo one przecież po różnych przejściach są.
Dostały ogromną pomoc z Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie. Pracownice centrum podpowiadały, podnosiły na duchu, organizowały całkiem konkretną pomoc. Również psycholog ma tu co robić, dlatego tak ważne jest, że rodziny zastępcze mogą na niego liczyć.
A wsparcie wygląda różnie w różnych częściach Polski. W niektórych miejscach grupy wsparcia organizowane są przez samorządy, a w innych powiaty są zainteresowane jedynie papierkową robotą, a nie tym, jak czuje się rodzic i czego potrzebuje. W Malborku na szczęście, w PCPR, pracują ludzie przez duże „l” i dlatego rodzice zastępczy mają wszelką pomoc.
I dlatego też, mimo oczywistych trudności, których doświadczają przynajmniej na początku, Danuta Oleszek-Rogacewicz mówi – Zachęcam ludzi, którzy chcą znaleźć spełnienie w życiu, by zostali rodziną zastępczą.
O tym, kto może pełnić funkcję takiej rodziny, jakie trzeba spełniać kryteria, można przeczytać na stronie internetowej PCPR: www.pcpr.powiat.malbork.pl. Na terenie powiatu malborskiego w ramach rodzinnej pieczy zastępczej funkcjonuje łącznie 146 rodzin. Rodzin zastępczych spokrewnionych jest 99, niezawodowych – 27, trzy zawodowe oraz siedem rodzinnych domów dziecka. W rodzinach zastępczych przebywa 246 dzieci.
Reklama
Ciężka praca zwykłych ludzi – rodzicielstwo zastępcze
Dwie rodziny. Podobne i całkiem inne. Tu ciocia i trzech chłopców, tam babcia, dziadek i piątka dzieci. Podobne, bo w obu domach dorośli sprawują opiekę zastępczą za rodziców tych dzieci. Różne, bo...
- 09.06.2012 09:27 (aktualizacja 01.04.2023 08:52)
Napisz komentarz
Komentarze