Kto choć raz przechodził po mostku na ul. Piastowskiej, albo zmierzał do parku wzdłuż Kanału Juranda, ten na pewno zetknął się z nieprzyjemnym zapachem. Nosy zatykają i mieszkańcy, i turyści, którzy pozwalają sobie na niewybredne komentarze w stylu „Śmierdzi jak z obory” lub podobne. Niestety, mimo podjętego śledztwa, pracownicy Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, do którego należy sieć kanalizacji, nie namierzyli źródła ścieków, które przedostają się do Kanału Juranda. Że to nieczystości, widać gołym okiem, bo świadczy o tym kolor wody.
- Próbujemy ustalić przyczynę. Skąd dochodzą ścieki, tego nie umiemy na razie zlokalizować – mówi Krystyna Babirecka, prezes Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji w Malborku. - W tej części miasta sieć w 50 proc. jest 50-letnia, dużo ponad 100-letniej. Przebadaliśmy chyba wszystkie studnie począwszy od ul. Mickiewicza, ale nie natrafiliśmy tam na żadne nielegalne przyłącze.
Zdaniem prezes Babireckiej, nie jest to wina np. piętrowej, jeszcze poniemieckiej, sieci kanalizacji sanitarnej, jaka znajduje się w centrum miasta. Gdyby tak było, ścieki byłyby zasysane podczas gwałtownych lub obfitych opadów. Tymczasem przedostają się do Kanału Juranda zawsze, także w suche dni. Można to było odczuć zwłaszcza latem, które w tym roku było wyjątkowo suche.
„Wodociągi” nie zamierzają składać broni. Jak deklaruje prezes Krystyna Babirecka, próba rozwikłania tej zagadki będzie kontynuowana. Problem w tym, że część sieci kanalizacji sanitarnej nie jest zinwentaryzowana, wielu odcinków nie naniesiono na plany. Dlatego pracownicy PWiK szukają trochę „na chybił trafił”. Być może w końcu uda im się namierzyć winowajców, co przyczyni się do poprawy jakości wody w Kanale Juranda, więc ścieki nie będą przedostawać się dalej, do Nogatu. Byłaby to więc duża ulga dla środowiska naturalnego, ale również dla naszych nosów.
Napisz komentarz
Komentarze