Pan Benedykt wystąpił podczas tegorocznej gali „Z Seniorem dookoła świata”. Został Najsympatyczniejszym Kandydatem na Mistera Złotego Wieku w plebiscycie czytelników „Gazety Tczewskiej” i Misterem Ameryki.
W imprezie uczestniczył razem z żoną Janiną (drugie miejsce w naszym plebiscycie i Mrs Hollywood). Mają cztery córki, pięć wnuczek i pięciu wnuków.
- Jak pan wspomina... szkołę?
- Nie narzekałem na nauczycieli. Byłem raczej sumiennym uczniem.
- A czasy młodości?
- Dziś młodzi to nie to co kiedyś. Inaczej się bawią, inne zainteresowania. Wtedy po nocy słuchało się zagranicznych stacji w radio, szukało przebojów. I to na Pionierze, w bakelitowej skrzynce. Do dzisiaj lubię muzykę - przyjemną dla ucha. Dawniej chodziło się na zabawy, a na weselach grały orkiestry, pięciu muzyków na żywo. A dzisiaj wystarczy jeden z klawiszem. To już nie to samo. Lubię muzykę, np. niemiecką ludową, i taniec. Poleczka, walczyk, co zechcę to zatańczę, że nawet młody mnie nie zawstydzi.
- Karierę zawodową miał pan udaną?
- Raczej tak. Pracowałem w grupie remontowo-budowlanej w Szymankowie i w Lisewie w warsztacie mechanicznym. 40 lat w jednym zakładzie, w oddziałach Państwowego Ośrodka Maszynowego z siedzibą w Nowym Stawie. Pieczątki się zmieniały, a firma była ta sama. Miałem stanowisko dyplomowanego mistrza ślusarstwa.
- To szmat czasu...
- Ale wszystko dobrze pamiętam. Pierwszy dzień w pracy to 2 listopada 1950 r. Odszedłem na emeryturę 11 kwietnia 1990 r. Dzisiaj ludzie często zmieniają pracę. Taka historia jak moja już się nie zdarza.
- Do pracy, tuż za Wisłę, chodził pan pieszo?
- Jeździłem autobusem, a jak mieszkałem w Subkowach to jeszcze dojeżdżałem rowerem.
- Był pan w wojsku?
- Byłem i to aż 33 miesiące. Służyłem w WOP w Świnoujściu. Pamiętam powiedzenie: gdy służysz w WOP-ie, zapomnij o urlopie. To były zupełnie inne czasy, strefa nadgraniczna. Kontrolowaliśmy ludzi na promie, w pociągach. Obowiązywały wizy nadgraniczne. Pamiętam jak miałem z kolegami służbę na falochronie. Była godz. 2 w nocy, szarówka, ktoś próbował uciec z Polski kajakiem – do Niemiec. Krótkie wiosła, kajak na dętkach. Myśmy go przyuważyli i to był mój pierwszy urlop.
- Trudniej jest w życiu czy na scenie? Wystąpił pan jako John Wayne oraz Enimen...
- Podczas wyborów żadnej tremy nie było. Dobrze się czułem. Po prostu inne zadanie do wykonania. Byłem zadowolony z roli i z tego jak reagowała publiczność. Przy takiej atmosferze na widowni, poczułem się lepiej. Była rodzina, nawet z Niemiec samolotem specjalnie przyleciała. Dlatego na scenie nie było nic trudnego.
- Co jest w życiu jest najważniejsze?
- Zdrowie i humor. Niedługo skończę 75 lat. To dopiero 3/4 życia. Jestem aktywny. Mamy 500-metrową działkę, trochę warzyw. Kiedyś zakładałem wodomierze w ogródkach, usuwałem awarie. Latem przebywa się na niej całe dnie. Obiady, tv, radio, świeże powietrze – wszystko na miejscu. Chodzimy do klubu seniora, na zabawy. Lubię oglądać w telewizji piłkę nożną. Ostatnio, polski futbol, trochę się dźwignął.
A kto to? Benedykt Kusowski czy... John Wayne? Fot. Krzysztof Dulny/portalpomorza.pl
Napisz komentarz
Komentarze