13 września 1939 r. jej ojciec trafił do wojskowych koszar w Tczewie... Obecnie wiemy, że rozstrzeliwano tam ludzi. Świadczy o tym pomnik za dawną jednostką wojskową przy ul. Wojska Polskiego z tablicą i listą ofiar. Dla pani Marii wojenne obrazy wciąż są żywe, choć jest już starszą osobą.
Społecznicy na odstrzał
Ojciec Marii Czapiewskiej, Piotr Krebs, przed wojną należał do Ochotniczej Straży Pożarnej. Był bardzo zaangażowany społecznie. W 1920 r. jej rodzice i krewni mieszkali w Sztumie i działali na rzecz Polski w Komitetach Plebiscytowych na Powiślu. Ojciec był kupcem, pracował w zakładach wodociągowych jako inkasent. Z kolei wujostwo, Agnieszka i Franciszek Belau, mieli restaurację, co powodowało, że rodzina Czapiewskich znała wiele osób. Jej wujka rozstrzelano w lesie Szpęgawskim, gdzie trafił z zamku w Gniewie. Ich jedyny syn, oficer i lekarz, działający na terenie Gdyni w Gryfie Pomorskim został aresztowany w sierpniu 1944 r. i rozstrzelany w Ocyplu k. Starogardu Gd.
- Miałam też brata Jana, w listopadzie 1944 r. wcielono go do armii niemieckiej. Krótko potem zginął, prawdopodobnie podczas ofensywy radzieckiej – mówi Mari Czapiewska. - Podejrzewamy, że jego wcielenie wiąże się z faktem odmówienia przez naszą rodzinę przyjęcia III grupy niemieckiej eingedeutschte w marcu 1944 r.
Zaliczeni do III grupy otrzymywali obywatelstwo na 10 lat, zaś wpisani do IV grupy dostawali je na zasadzie wyjątku. Odmowa podpisania volkslisty mogła być uznana za „zdradę rasy” i zakończyć się wysłaniem całej rodziny do obozu koncentracyjnego lub przesiedleńczego.
Dali nam 10 minut…
Wojenny koszmar zaczął się na dobre 1 listopada 1939 r. Kraj poddał się okupantom. Ok. godz. 7 do domu Czapiewskich wpadło trzech Niemców – dwóch po cywilnemu z bronią i jeden w mundurze SA.
- Zawołali: Wanda Krebs, Jan Krebs, Maria Krebs – in zehn minuten raus!!! – relacjonuje Maria Czapiewska.
Pierwszą rzeczą, którą zrobili było sprawdzenie czy wszyscy członkowie rodziny są na miejscu. W całym Tczewie schemat wyglądał podobnie. Naziści głośnym waleniem w drzwi żądali wpuszczenia do środka. Następnie odczytywali listę obecności i ogłaszali 3 minuty na spakowanie się i opuszczenia domu bądź mieszkania na zawsze - często w nieznane. Ówczesnych wysiedlanych mogło dziwić w jaki sposób Niemcy tak precyzyjnie potrafili trafiać do bogatszych domostw. Dziś wiemy, że na skutek działalności tzw. piątej kolumny powstały bardzo dokładne listy bardziej aktywnych i co bogatszych obywateli Polski. Na Pomorzu tzw. piąta kolumna, czyli mniejszość niemiecka, aktywnie wspierająca politykę rewizji granic Hitlera była szczególnie silna.
W godzinę później Czapiewscy stali już na Adolf Hitler Platz (pl. Hallera).
- Pamiętam, że byliśmy chyba pierwszą rodziną, która tam dotarła. Potem dołączyła pani Kokot. Do godz. 10 staliśmy na placu wraz z kilkudziesięcioma innymi osobami. Potem samochód ciężarowy przewiózł nas pod fabrykę „Arkona”. Utkwiło mi w pamięci, że żołnierze Wehrmachtu pochodzili z Westfalii. Byli zdziwieni tym co się dzieje. Wielu mieszkańców Tczewa dobrze znało język niemiecki i wypytywała żołnierzy co z nimi zrobią. Oczywiście nie wiedzieli albo nie chcieli mówić. Pod „Arkoną” staliśmy parę minut, później wywieźli nas do zamku w Gniewie. Grupy z kilku innych transportów już tam przebywały. Na miejscu poza tym, że zastaliśmy straszny widok, od razu rozpoznaliśmy wielu naszych sąsiadów z pl. Hallera i kolegów z gimnazjów. Zauważyłam dr Cynbrowskiego, rodziny: Bosiackich, Łońskich, Pawłowskich... Ścisk na zamku na I piętrze sali dawnej kaplicy królewskiej był niesamowity. Nie mieliśmy na czym spać. I tak koczowaliśmy na tobołkach bez jedzenia i picia. Dopiero po kilku dniach przywieziono pęki słomy na podłogi. Po ok. 10 dniach urządzono dla internowanych kuchnię polową.
Ofiarni gniewianie
Zdaniem Zenona Weissa, który jako chłopiec był wśród osadzonych na zamku (obecnie prezes Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę), prawdopodobnie żołnierze odstąpili więźniom własną kuchnię polową. Ustawiono ją na dziedzińcu przed wejściem do twierdzy.
- Najbardziej szokujący był dla mnie widok dzieci - od noworodków, po nastolatki, które znalazły się w takich warunkach. Próbowaliśmy umilać sobie czas i dodawać odwagi śpiewając pieśni patriotyczne, ale po kilku dniach zabroniono nam tego...
Na szczęście los ludności osadzonej w warowni nie był obcy mieszkańcom Gniewu. Gospodarze przywozili zupę w wielkim garze albo wiadrze. Zdaniem świadków odbywało się to za wiedzą Niemców. Więźniom dostarczano też ziemniaki, brukiew i kapustę, które sami mogli gotować.
- Szukaliśmy po śmietnikach puszek i tam nam nalewano tę zupę lub coś do zjedzenia. Zdarzało się, że mieszkańcy przynosili też 20 l bańki mleka dla maluchów.
„Mordercy z Bydgoszczy”
Pani Czapiewska miała wtedy 15 lat. Przed wojną była uczennicą III kl. Gimnazjum I LO w Tczewie. Wzorem rodziców aktywnie uczestniczyła w życiu szkoły. Uczestniczyła w działalności kółka dramatycznego, koordynowała szkolne zbiórki. Była nawet gospodarzem klasy. Osadzona na zamku pomagała przy rozdawaniu skromnych posiłków. Wkrótce dołączyły do niej inne młode osoby.
- Miałam kolegę, który pochodził z rodziny piekarskiej – uzupełnia pani Maria. - Dzięki temu jakimś sposobem trafiały do nas bułki i chleb. Wojsko niemieckie buntowało się, że tylu ludzi z niemowlętami zostało osadzone w fatalnych warunkach. Jednak ich przełożeni „tłumaczyli im”, że na zamku przebywają „mordercy Niemców z Bydgoszczy”. Chodziło o krwawą bydgoską niedzielę. Dziwili się, że jesteśmy z Tczewa. Po kilku dniach wojsko usunięto z zamku.
- Gdy jeden z „wojaków” zapytał mnie za co nas osadzono, odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że nie wiemy – dodaje Zenon Weiss. - On na to: „Powiedziano nam, że jesteście mordercami z Bydgoszczy”. Warunki były straszne. Masę ludzi osadzono na niewielkiej przestrzeni. Do tego wojskowa ubikacja, do której w nieskończoność ciągnęła się kolejka, zapełniła się po ok. 2-3 dniach. Rozkazano nam wykopać wzdłuż murów latrynę. Kiedyś pod ciężarem jednego z mężczyzn latryna załamała się i wpadł on do rowu. Niemcy pozwolili ludziom zabrać go do jednego z domów, umyć i wyprać rzeczy. Domyślaliśmy się, że część wartowników pochodziła z okolicy.
Wizyta gauleitera NSDAP
Mimo upływu 73 lat od tego upodlenia Maria Czapiewska pamięta wszystko, jakby to było wczoraj. Jeden obraz szczególnie utkwił jej w pamięci:
- Po koniec listopada 1939 r. do zamku na inspekcję przybył Albert Forster, gauleiter NSDAP w Gdańsku, któremu podlegał zarząd wojskowy w okręgu Prusy Zachodnie (Westpreussen).
Odbywała się wówczas selekcja ludności. Decydowano kto trafi do Generalnej Guberni, kto do pracy na Zachodzie, a kogo rozstrzelają. Uzbrojeni w karabiny SS-mani odczytywali nazwiska m.in. moich znajomych, członków rodziny. Wiem, że część ludzi rozstrzelano w lesie szpęgawskim. Najpierw wywieziono dorosłych, potem ok. 20-30 chłopaków. Niektórzy trafili do Neufahrwasser (Nowy Port Gdański) do pracy przy przeładunku. Na zamku przebywaliśmy do 8 grudnia. Potem wywieźli nas - najpierw na południe, potem przez most grudziądzki aż do Prabut (Riesenburg).
Transporty „szły” dużymi wojskowymi ciężarówkami. Dla niepoznaki przykryte były plandeką. Ludzi przewożono całą niedzielę. Gromadzono też osoby chore psychicznie.
- Na miejscu w Prabutach oddzielano matki i córki oraz synów i ojców – dodaje Maria Czapiewska. - Potem odbywała się dezynfekcja ubrań, bo były one skażone zarazkami, wszami... Po tym rzeczy nadawały się praktycznie do wyrzucenia. W zamian rozdano nam coś w rodzaju koszul i skierowano do bloków z normalnymi łóżkami polowymi. Warunki były w miarę normalne. Zaczęło się obozowe życie ze skromnym jedzeniem. Rozdali nawet po jabłku na Boże Narodzenie, ale surowo zabroniono kontaktów mężczyzn z żonami.
Wciąż poznaliśmy mało źródeł historycznych na temat internowania mieszkańców Tczewa w Gniewie, stąd relacje osób takich jak pani Maria, posiadających doskonałą pamięć są wyjątkowo cenne. Ta trudna historia jest wciąż odkrywana.
Kto w piątej kolumnie?
W okresie przed II wojną światową na terenie Polski działało wiele organizacji niemieckich uznawanych za piątą kolumnę:
● Jungdeutsche Partei in Polen (JDP) – obejmowała swoją działalnością całą Polskę w granicach sprzed II wojny światowej,
● Deutsche Vereinigung (DtV) – działała woj. pomorskim i poznańskim,
● Deutscher Volksbund – obejmowała zasięgiem teren woj. Śląskiego,
● Deutscher Volksverband in Polen – organizacja aktywna w woj. Łódzkim.
* źródło: Wikipedia
Świadek historii
Maria Czapiewska w specjalnym dokumencie oświadcza, że bardzo dobrze pamięta okres od listopada 1939 r. do lutego 1940 r. Podaje też listę nazwisk, które zapamiętała. Razem z rodzicami angażowała się społecznie, stąd jako młoda dziewczyna znała szerokie grono ludzi. Podaje, że w Szpęgawsku rozstrzelano m. in.: Alojzego Synaka, Grzybka, Pawłowskiego, Łońskiego, Bielau. Wymienia też inne nazwiska i rodziny.
Na zamku w Gniewie – esesmani, głód i selekcje ludności
Tczew, 1 listopad 1939 r., ok. godz. 7 rano. Wspomina 88-letnia dziś Maria Czapiewska: - Trzech Niemców wali w drzwi naszego mieszkania. Sprawdzają czy są wszyscy domownicy. Później krzykiem rozkazują stawić się im na rynku (dzisiejszy pl. Hallera).
- 14.01.2013 12:00 (aktualizacja 23.08.2023 14:44)
Napisz komentarz
Komentarze