Helena Aniołkowska opowiedziała nam o swoim długim życiu.
Jubilatkę odwiedziliśmy w jej domu w Klecewie. Mieszka tam jedynie latem, na co dzień opiekują się nią córki, które na zimę zabierają ją do siebie, do Kwidzyna. Tym razem przyjechała na wieś w styczniu, bo tam zaplanowano huczne obchody jej setnych urodzin. Dwie 62-letnie córki bliźniaczki, Maria i Barbara, to jej najmłodsze pociechy, z ośmioroga dzieci została tylko trójka, ma jeszcze starszą córkę mieszkającą na Śląsku.
Jak piękna cera!
- Nasz tata nie żyje już od wielu lat, mama jest pod naszą opieką. Jeszcze niedawno dobrze radziła sobie sama, z pomocą sąsiadów, teraz jednak zawsze jesteśmy z nią, przyjeżdżamy na zmianę do Klecewa, zimą mieszka z nami w Kwidzynie. Jest bardzo przywiązana do swojego domu na wsi i początkowo chciała szybko wracać, jednak teraz chętnie przebywa z nami i naszymi rodzinami - mówi Barbara Banasiak.
Pani Helena ma wspaniałą gładką cerę, porusza się samodzielnie, o lasce.
-Nigdy nie używała żadnych pudrów czy kremów odmładzających, pewnie dlatego nie mam zniszczonej skóry - mówi stulatka.
Córki zdradzają, że ich mama przez całe życie bardzo zdrowo się odżywiała, nigdy nie paliła papierosów, jadła za to mnóstwo warzyw i owoców z domowego ogródka. Piekła je w piekarniku, gotowała, a także na surowo. Tajemnica jej długowieczności to jednak nie tylko dieta, ma też dobre geny, w jej rodzinie były osoby, które przeżyły ponad 90 lat.
W Klecewie mieszka od 1947 roku, wraz z mężem byli chyba drugą rodziną, która osiedliła się tu po wojnie, po wyjeździe Niemców.
-Pamiętam, jak przyjeżdżały pociągu do Klecewa, bo kiedyś były tu tory. Jednym transportem wyjeżdżali Niemcy, którzy tu do tej pory mieszkali, a następnym przybywali Polacy z różnych stron kraju - wspomina Helena Aniołkowska.
Po polsku pod zaborem pruskim
Urodziła się 10 stycznia 1911 roku w Dziadowicach koło Turku w Poznańskiem. Mieszkała tam wraz z bratem i rodzicami, którzy prowadzili sklep.
- Z czasów I wojny światowej niewiele pamiętam, bo byłam małym dzieckiem, ale przypominam sobie scenę, gdy do naszego sklepu weszli Niemcy szukając wódki. Bałam się wtedy i trzymałam spódnicy mamy - mówi pani Helena.
Jej ojciec, Antoni Majcherek, jako młody człowiek wychowany pod zaborami, chodził do nielegalnej polskiej szkoły. Potem on także uczył potajemnie języka polskiego, miał kilkunastu uczniów, z którymi regularnie się spotykał. Mała Helena przysłuchiwała się lekcjom i dzięki temu jako kilkulatka umiała czytać i pisać. Ojciec zajmował się także tkactwem, przyjmował przędzę od klientów, głównie Żydów, i robił materiał na pościel czy ubrania. Matka była akuszerką, przyjmowała porody w okolicznych rodzinach.
-Po I wojnie światowej, gdy Polska odzyskała wolność, trzeba było szukać pracy. Ojciec miał możliwość wyjazdu do Francji, ale gdy się okazało, że mogą jechać tylko mężczyźni, zrezygnował z wyjazdu, skoro nie mógł zabrać ze sobą żony i dzieci. Pojechaliśmy więc na Pomorze, do Szembruka koło Łasina - opowiada stulatka.
Dom w Szembruku
W Szembruku rodzina mieszkała przez wiele lat. Helena chodziła tam do szkoły powszechnej w Wydrznie. Ukończyła cztery klasy i mogła uczyć się dalej, w Grudziądzu albo w Łasinie, jednak nie miała możliwości dojazdu, pociągi wówczas tam nie jeździły. Wyszła za mąż w wieku 19 lat, urodziła dzieci. W 1947 roku rodzina przeniosła się do Klecewa. Mąż pracował w majątku Niemca Rosenberga, który był właścicielem pałacu w Klecewie. Także po II wojnie, gdy posiadłość przejęło państwo, znalazł tam zajęcie. Helena była w pałacu kucharką, gotowała na przykład studentom, którzy przyjeżdżali na letnie praktyki, na żniwa i uczyli się rolniczego fachu. Jednak przede wszystkim była akuszerką, tak jak jej matka. Okazało się, że bardzo dobrze jej to wychodzi, przeszła przeszkolenie u lekarza i choć nie miała możliwości ukończenia medycznej szkoły, bardzo ją doceniano.
-Mam odebrała mnóstwo porodów. Wielu mieszkańców Klecewa i okolic przyszło na świat dzięki jej pomocy. Ilu? Nikt tego nie jest w stanie policzyć. Mama odebrała także swoje dzieci, nawet nas, bliźniaczki - mówi Maria Rycharska. -Pamiętam z dzieciństwa, jak budziło nas w nocy pukanie w okno, to naszą mamę wzywano do porodu.
Pomagała przyjść na świat
Pani Helena jest też matką chrzestną wielu dzieci, które przyjęła na świat. Niektóre nadal ją odwiedzają.
-Zwykle radziłam sobie sama odbierając poród, kiedyś przecież prawie wszystkie dzieci rodziły się w domu, nie było czasu i potrzeby zawozić kobiety do szpitala - wspomina Helena Aniołkowska. - Lekarza wzywałam tylko wtedy, gdy były jakieś komplikacje. Chyba dobrze to robiłam, bo wiele rodzin chciało mieć przy porodzie właśnie mnie, nikogo innego. Fachu nauczyłam się trochę od mamy, która też była akuszerką, a trochę od lekarzy, gdy sama leżałam w szpitalu.
Prawnuki ze Śląska
Najmłodsze jej córki, bliźniaczki Maria i Barbara, wychowały się w Klecewie, które kiedyś nazywało się Kleczewo, nazwę zmieniono i było z twego powodu spore zamieszanie z dowodami tożsamości i aktami urodzenia. Do tej pory w potocznym języku funkcjonuje stara nazwa. Wieś ta kojarzy się przede wszystkim z zabytkowym pałacem, w którym kiedyś pracowała większość mieszkańców, także pani Helena i jej mąż.
-Szkoda, że tak niszczeje niewykorzystany. Członkowie naszej rodziny ze Śląska chętnie robią sobie przed nim zdjęcia, chwalą się znajomym, że ich babcia mieszka we wsi z tak piękną budowlą - mówi Barbara Banasiak. - Mieszkają na Śląsku, bo kiedyś nasze rodzeństwo wyjechało tam w poszukiwaniu dobrej pracy. Osiedlili się tam.
Na setne urodziny pani Heleny przyjechali wszyscy jej bliscy.
-Nie znam wszystkich moich prawnuków, a mam ich 21, bo wiele z nich mieszka daleko, na Śląsku. Tych z okolic Kwidzyna, od najmłodszych córek, widuję często - mówi stulatka.
Córki Maria i Barbara, które na co dzień pomagają swojej mamie, przyznają, że jubilatka bardzo przeżywała swoje urodziny, wizytę rodziny i mszę w kościele specjalnie w jej intencji.
-Jest bardzo skromną osoba, nie lubi zamieszania wokół siebie. Ale jest bardzo pogodna i cieszy się, gdy ma przy sobie życzliwych ludzi - mówią córki.
Pani doktor jak anioł
Choć pani Helena dobrze się czuje i w ogóle nie wygląda na swój sędziwy wiek, ma wiele dolegliwości, które wymagają leczenia. Jej zdrowiem opiekuje się Małgorzata Płoskońska-Lemańska.
-To wspaniała lekarka. Dla mnie jest jak córka albo raczej wnuczka. To mój anioł - mówi wzruszona stulatka.
Gdy jej ulubiona pani doktor wychodziła za mąż, pani Helena napisała dla niej wiersz tej okazji. To były miłe chwile.
-Jeszcze niedawno mama lubiła oglądać telewizję, interesowała się wieloma sprawami, teraz jest z tym gorzej. Trudniej jej się skupić, dużo śpi, leży albo posiedzi z nami przy stole, porozmawia. Tak wygląda jej dzień - mówią córki.
Helena Aniołkowska miała ciekawe i trudne życie.
-Teraz odpoczywam i mogłabym trochę jeszcze pożyć. Kto to wie... - mówi stulatka.
Reklama
Stulatka ma 13 wnuków i 21 prawnuków
KLECEWO (GM. Gardeja). - Z czasów I wojny światowej niewiele pamiętam, bo byłam małym dzieckiem, ale przypominam sobie scenę, gdy do naszego sklepu weszli Niemcy szukając wódki. Bałam się wtedy i trzymałam spódnicy mamy - mówi pani Helena. Doczekała się 13 wnuków i 21 prawnuków. 10 stycznia skończyła 100 lat i wcale nie wygląda na swój wiek. Na setne urodziny zaprosiła całą rodzinę, z tej okazji odprawiono też specjalną mszę w kościele w Trumiejach.
- 12.01.2011 01:04 (aktualizacja 15.08.2023 18:48)
Napisz komentarz
Komentarze