... i Rudolfa Kusia z Katowic, Witolda Pliszke z Osówka na Kociewiu, Bogdana Szlagowskiego z Kościerzyny, Henryka Kisiela z Katowic, Henryka Majkowskiego z Kościerzyny, Henryka Orczakowskiego z Pinczyna, Tadeusza Szkodę z Katowic.
Po tygodniu dołączył do drużyny Janek Sikorski i Geppert z Opola. Dowódcą naszej kompani był kapitan Aleksander Chapko, ksywa taż przecież. Kiedy był czymś zirytowany mawiał; taż przecież mówiłem – zaciągając przy tym wschodnim akcentem. Zastępcą dowódcy kompanii do spraw politycznych – kapitan Kulczyński. Dowódcą naszego plutonu był porucznik Kazimierz Poreda – Kazio. Szefem kompanii był plutonowy Buczkowski – przed wojskiem traktorzysta. Dowódcami drużyn w naszym plutonie byli; Edward Przybyła, Rajmund Widziewicz z Piły i Stanisław Pilarski. Komendantem Szkoły Podoficerskiej był major Zemski. Zastępcą komendanta do spraw politycznych był major Kamiński. Inni oficerowie i podoficerowie, których zapamiętałem to; kapitan Ćwir – oficer sztabowy do spraw musztry i regulaminów, sierżant Jakubaszek z SPR (Szkoła Podchorążych Rezerwy), dowódca plutonu drugiego z naszej kompanii podporucznik Kuliński. Rozpoczęła się prawdziwa służba wojskowa. Pobudka godzina 6, zaprawa poranna, mycie i o 7 śniadanie. O 8 apel batalionu szkolnego na placu alarmowym, w czasie którego oficer dyżurny szkoły składał meldunek majorowi Zemskiemu. Towarzyszyła tym czynnościom orkiestra pułkowa. Na zakończenie pododdziały defilowały przed dowództwem na głównej ulicy jednostki. Po apelu plutony rozchodziły się na zajęcia. Zajęcia taktyczne odbywały się na poligonie kilka kilometrów w kierunku granicy. O trzynastej wracaliśmy do jednostki.
Przed Pocztem Chwały
Przed obiadem, który był dla naszej kompanii o 14, czyściliśmy umundurowanie, buty. Po obiedzie czas wolny do 16. Potem było czyszczenie broni w kompanii, zajęcia własne i o 19 kolacja. Po kolacji sprzątanie kompanii, zajęcia świetlicowe. O 21.30 apel wieczorny kompanii, mycie i o 22.00 capstrzyk – wojsko śpi. Obwieszczał to dla całej jednostki trębacz pułkowy. Na terenie jednostki oprócz naszego batalionu stacjonował pułk KBW i pododdział Wosk Ochrony Pogranicza. Po kilku dniach otrzymaliśmy broń. Odbyło się to uroczyście na placu przed Pocztem Chwały. Był to pomnik poświęcony poległym za wolność ojczyzny. Broń wręczał dowódca kompanii. Otrzymaliśmy pistolety maszynowe Kałasznikowa –PMK-47, ze składaną kolbą. Serce urosło kiedy na ramieniu powiesiłem swój automat. Trzeba było natychmiast zapamiętać numer swojej broni. Przełożeni sprawdzali to bardzo często. W czasie kiedy powołano mnie do wojska, w armii obowiązywała świadoma dyscyplina. W żadnym wypadku nie mogę powiedzieć o gnębieniu żołnierza. Wszelkie doznane trudy wynikały z zaplanowanych ćwiczeń. Nie było żadnych wyzwisk. Każdą próbę poniżania godności żołnierza mogliśmy zaskarżać zastępcy dowódcy do spraw politycznych, który wyciągał z tego konsekwencje w stosunku do winowajcy. Oczywiście pewne zjawiska humorystyczne związane ze szkoleniem żołnierzy były. Przyjmowaliśmy je z humorem.
Takie ...szachy
Na przykład na zbiórce po kolacji, podoficer dyżurny wyznaczał żołnierzy do sprzątania i powiadał kto gra w szachy –wystąp! No i występowali. Otrzymywali zadanie oczyszczenia posadzki ułożonej w pola przypominające szachownice. Były rozkazy, na pozór wydające się z gnębieniem żołnierzy. Pamiętam jak wracaliśmy ze strzelnicy, żołnierze, którzy nie wykonali strzelania musieli biegać wkoło plutonu maszerującego do koszar. Tym sposobem wyrabiana była kondycja. Sam początkowo na marszobiegach miałem kłopoty kondycyjne. Na zaprawie porannej biegaliśmy trzy kilometry. Nabrałem już takiej kondycji, że z kapralem Widziewiczem nadkładaliśmy jeszcze kilometr.
Nasz poligon był w sąsiedztwie klasztoru w którym więziony był kardynał Stefan Wyszyński. O tym mówiono szeptem. Byłem w tamtejszej kaplicy i w sadzie, gdzie zerwałem kilka jabłek od zakonników. Zrywając je, czułem się jak złodziej. Ta służba mi się spodobała. Przed przysięgą do lekkich nie należała. Starałem się wykonywać sumiennie swoje zadania. Byłem najstarszym w kompanii żołnierzem. Starszym od mnie był tylko kapitan Chapko i dowódcy plutonów. Z tego powodu miałem też pewne względy u przełożonych. Wyszliśmy kiedyś na zajęcia nocne. O północy alarm na wymarsz kompanii w pełnym oporządzeniu; plecak, broń, manierka, łopatka, maska przeciwgazowa, zapasowe magazynki i na głowie stalowy hełm. Szedłem na prawym skrzydle plutonu. Obok mnie Węsierski z Tczewa z erkaemem Diektiariewa przewieszonym przez pierś. Ktoś inny taszczył na plecach radiostację bliskiej mocy –RBM, inny bęben z przewodem telefonicznym, jeszcze ktoś telefon polowy TAI-43. Uszliśmy już jakieś dwadzieścia kilometrów, podchodzi do mnie dowódca kompanii i pyta się; jak tam Zieliński, dasz radę? Odpowiedziałem regulaminowo; tak jest obywatelu kapitanie. Poklepał po ramieniu i poszedł na czoło kompanii. Po chwili zatrzymaliśmy się i padł rozkaz okopać się. Ziemia była zmarznięta. Dobrze, że pokryta śniegiem, to też zmarzlina nie była tak gruba. Rozwinięte zostały linię łączności między oddziałami, pracowały radiostację. Węsierski z RKM-em zajął stanowisko obronne. Co chwila głos dowódcy; cekaem z lewa, z prawa. Był to sygnał do krycia się, bo mogą ustrzelić. Błyskały rakiety, wybuchały petardy. Było dość hałaśliwie. Po kilku godzinach „odbój”- koniec ćwiczeń i powrót do jednostki w rozczłonkowanym składzie. Wróciliśmy w południe potwornie zmęczeni. Dowództwo zarządziło spanie i czas wolny do pobudki następnego dnia.
Przysięga
Zbliżał się czas złożenia przysięgi wojskowej. Ćwiczyliśmy musztrę w tym kierunku. Tym dyrygował już kapitan Ćwir. Na terenie jednostki było też pełno wymiarowe boisko sportowe. Tam właśnie miała odbyć się ta uroczystość. Rozkazem komendanta szkoły termin przysięgi wyznaczono na niedzielę 8 grudnia 1963 roku. Mogliśmy o tym terminie powiadomić rodzinę. Powiadomiłem, jednak wiedziałem, że nikt nie przyjedzie. To przecież drugi kraniec Polski. W sobotę przed przysięgą czyściliśmy mundury, buty, prasowali płaszcze. Wszystko musiało błyszczeć. Zostałem wyznaczony przez dowódcę kompanii na złożenie przysięgi na sztandar jednostki, pewnie wziął pod uwagę mój wiek. Wyznaczono jeszcze trzech żołnierzy z innych kompanii. Dzień przysięgi przywitał nas nisko wiszącymi chmurami. O ile dobrze pamiętam o godzinie 10 batalion elewów Podoficerskiej Szkoły Łączności, stanął w zwartym szyku na płycie boiska. Na trybunie honorowej dowództwo i przedstawiciele władz cywilnych oraz wytypowani rodzice jakiegoś żołnierza. Po przemówieniach, oficer prowadzący z upoważnienia majora Zemskiego dał rozkaz; żołnierze wyznaczeni do złożenia przysięgi na sztandar jednostki – wystąp! Z tremą ale i z satysfakcją wystąpiłem trzy kroki przed szereg. I kolejny rozkaz; w kierunku sztandaru – marsz! Pomaszerowałem krokiem defiladowym przed sztandar. Po rozkazie; szkoła baczność – do przysięgi! Wyciągnąłem prawą rękę z wyprostowanym palcem wskazującym i środkowym w kierunku sztandaru trzymanego przez chorążego pocztu sztandarowego w asyście dwóch oficerów. Nad boiskiem rozległy się gromkie słowa; ja obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, stając w szeregach Ludowego Wojska Polskiego, przysięgam… Jeszcze wtedy nie było w rocie zdania o przysiędze wierności Związkowi Radzieckiemu. Po przysiędze wróciliśmy do miejsca zakwaterowania. Do kogo przyjechała rodzina, miał spotkanie w hali sportowej, połączone z uroczystym obiadem. Żołnierze bez rodzin zjedli uroczysty obiad na żołnierskiej stołówce w obecności swoich dowódców. Nie czułem się smutno, ponieważ byłem przygotowany na taką sytuację. Po obiedzie w Domu Żołnierza, który mieścił się na terenie miasta, była zabawa dla wojska. Tam poszliśmy. Jakże mile byłem zaskoczony, kiedy dyżurny powiadomił mnie o przyjeździe rodziny. Wychodzę i patrzę a to moja siostra Danusia. Uścisnęliśmy się serdecznie. Spóźniła się na przysięgę, bo nie było innego połączenia. Byliśmy razem tylko kilka godzin, bo około 18 miała pociąg do Katowic. Ja byłem tak uradowany z Danusi, że w pewnym momencie powiedziałem, powiem chłopakom, że przyjechała moja narzeczona. Chciałem zaszpanować. To było głupie i Danusia się z tego uśmiała. Zameldowałem się u będącego na zabawie kapitana Kulczyńskiego z prośbą o przepustkę, bym mógł odprowadzić na dworzec moją siostrę. Dał bez wahania. Kiedy wsiadła już do pociągu, zrobiło mi się trochę smutno. Wstąpiłem do dworcowej restauracji na piwo. W pewnym momencie wchodzi na sale patrol Komendy Garnizonu. Wyłowili mnie od razu. Dowódca patrolu – kapral, grzecznie poprosił o przepustkę. Kiedy ją obejrzał powiedział; pierwsza przepustka, po przysiędze. Nie przeszkadzajcie sobie. Wypiłem piwo i poszedłem wolnym krokiem do koszar.
Reklama
Czy ja wytrzymam?
Pożółkłe kalendarze. Z niebieskim otokiem (3). Po śniadaniu znowu zbiórka na placu alarmowym, gdzie kaprale wybrali sobie żołnierzy do swoich drużyn. Kapral Przybyła do swojej wybrał mnie i ....
- 19.02.2008 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 06:38)
Napisz komentarz
Komentarze