piątek, 29 listopada 2024 13:47
Reklama
Reklama

Pomorzanka Siostra Marta Maria Wiecka beatyfikowana

Dzisiaj we Lwowie odbyła się beatyfikacja siostry Marty Marii Wieckiej z Zakonu Szarytek (Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo). Pochodzi ona z Kociewia, urodziła się w Nowym Wiecu k. Skarszew. W 1904 r. oddała życie, narażając się na zarażenie na tyfus w zastępstwie pracownika szpitala. Jej grób znajduje się w Śniatynie na Ukrainie.
Pomorzanka Siostra Marta Maria Wiecka beatyfikowana
Aktu beatyfikacji dokonał dziś Sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej, kardynał Tarcisio Bertone.
Marta Wiecka (Marta Anna Maria Szrawa de Wiecka) urodziła się 2 stycznia 1874 r. we wsi Nowy Wiec na Pomorzu (zabór pruski) w bogatej rodzinie ziemiańskiej. Marta była trzecim z kolei dzieckiem pośród 13 dzieci. W wieku dwóch lat Marta ciężko zachorowała. Lekarze nie dawali szans na przeżycie. Matka ofiarowała ją Matce Bożej z Piaseczna na Pomorzu. Od tej chwili mała Marta całkowicie wyzdrowiała.

Przebojowa dziewczyna
Jako mała dziewczynka, w wieku 11 lat Marta z całą energią zaczęła pomagać swej chorowitej matce w opiece nad młodszym rodzeństwem. Zyskała u nich przydomek drugiej mamy. Nauczyła się być surowa i wymagająca. Nazywano ją: ”wybij-okno”. Później, w zakonie, miała kłopoty z powodu szorstkiego charakteru.
W szkole ludowej Marta musiała uczyć się po niemiecku. Do końca życia miała kłopoty z polską ortografią i gramatyką. Polskiego uczyła się jedynie w domu i w Kościele. Jej podręcznikami było Pismo Święte, katechizm i żywoty świętych, które rodzina czytała i komentowała na wspólnych modlitwach.
W wieku 12 lat Marta przed Pierwszą Komunią zmobilizowała koleżanki aby wstawać przed piątą rano i iść 11 km pieszo do kościoła w Skarszewie na Mszę św. o 7 rano, tak aby zdążyć potem na katechizację.
W tym czasie z inicjatywy Marty odnaleziono, poddano renowacji, poświęcono i postawiono przed jej domem figurę św. Jana Nepomucena. Marta każdy moment wolny wykorzystywała na modlitwę pod figurą świętego, nawet w silny mróz. Nakłaniała do tego rówieśniczki, sąsiadów i przechodniów. Potrafiła nawet targować się ze swoją starszą siostrą Barbarą o czas przed figurą.

Powołanie zakonne
Marta w wieku 15 lat zgłosiła się do sióstr miłosierdzia w niedalekim Chełmnie. Siostry odmówiły przyjęcia, ale zapewniły ją, że gdy skończy 18 lat ma u nich zapewnione miejsce. Z kolei gdy jej bratu Janowi odmówiono miejsca w seminarium kapłańskim w Pelplinie z powodu przepełnienia, 16 letnia Marta potrafiła zrobić taką awanturę, że rektor seminarium przyjął brata.
Gdy była już pełnoletnia, siostry z Chełmna były gotowe przyjąć Martę, ale odmówiły jej koleżance Monice Gdaniec z braku miejsc. Powodem były przepisy narzucone przez Kulturkampf, prowadzonej przeciwko katolikom i Polakom. Marta, by ratować zagrożone powołanie koleżanki wstąpiła razem z nią 26 kwietnia 1892 r. do Sióstr Miłosierdzia w Krakowie.
Po czterech miesiącach postulatu Marta rozpoczęła tzw. seminarium (nowicjat). Na zakończenie formacji otrzymała kontrowersyjną opinię siostry dyrektorki Franciszki Pałuskiej. Zarzucała ona Marcie zbytnią troskę o swoje zdrowie a także: „charakter pyszny, lekkomyślny i szorstki w obejściu”.
Marta już w czasie formacji w Zgromadzeniu zafascynowała się sylwetką duchową s. Joanny Dalmagne z XVII w., która bardzo wcześnie umarła. Od tego czasu Marta pragnęła umrzeć młodo, żeby jak najszybciej zjednoczyć się z Chrystusem. 21 kwietnia 1893 r. Marta otrzymała habit siostry miłosierdzia.

Praca wśród chorych
Pierwszą jej placówką był Szpital Powszechny „Pijary” we Lwowie. Tu przyuczała się do zawodu pielęgniarki i innych posług. Siostrom nie wolno było zajmować się tylko chorymi wenerycznie. Posługa ta była zastrzeżona dla przełożonej.
We Lwowie zetknęła się po raz pierwszy z mieszaniną kultur i religii. Jednocześnie uczyła się dbać nie tylko o ciało, ale i o duszę pacjentów. Chorzy, którzy mieli z nią kontakt, nigdy nie umierali bez sakramentów. Powierzano jej też przypadki osób niewierzących. Zakonnica przy pełnieniu tej misji posługiwała się „cudownym medalikiem”, który wręczała chorym.

Nawrócenia Żydów
Zdarzało się też, że Żydzi pod wpływem siostry Marty, chrzcili się. Od 1894 r., po półtorarocznym pobycie we Lwowie skierowano Martę do pracy w Szpitalu Powszechnym w Podhajcach (obecna Ukraina. Większość mieszkańcow, bo aż 4 tys. stanowili Żydzi. Tu za przyczyną s. Marty zdarzały się w szpitalu ich nawrócenia i konwersje na katolicyzm.
Marta pod nieobecność lekarza składała nogę miejscowemu rabinowi, który protestował, że robi to kobieta i w dodatku innej wiary. Odpowiedziała, że nie jest kobietą, tylko osobą Bogu poświęconą. Rabin kazał lekarzowi sprawdzić po powrocie, czy noga dobrze został złożona. Lekarz odparł: Jeśli robiła to s. Marta, to nie trzeba nawet sprawdzać. Rabin obserwował jej pobożność i troskę o chorych, codzienną pracę – potem pisał listy do „Świętej siostry Marii ze Śniatynia”.
S. Wiecka przebywając w zakonie nie straciła moresu, dalej była nieco despotyczna. Wywierała też duży wpływ na swoją rodzinę w dalekich Prusach. Gromiła swoją siostrę Barbarę o to, ze zgłosiła się do szarytek w Krakowie, została przyjęta, ale nie przyjechała, pouczała rodziców, dawała rady matrymonialne Franciszce chcącej wyjść za wdowca. Później stała się „kierownikiem duchowym” swego brata, młodego ks. Jana.

Oskarżenia i intrygi
Rok 1899 przyniósł kolejną zmianę miejsca, tym razem była to Bochnia. S. Marta miała 25 lat. Kiedy pracowała w tamtejszym szpitalu, trafił tam młody człowiek, Jan Nosal, który przygotowywał się do kapłaństwa, krewny tamtejszego proboszcza. Marta objęła go opieką. W tym samym pokoju przebywał zegarmistrz chory wenerycznie. Marta wpadła mu w oko. Zazdrosny zegarmistrz oskarżył siostrę o to, że współżyje ona z Janem Nosalem i jest w ciąży.
Zrobiła się awantura. „Pobożne” damy ironicznie przyniosły do sióstr kołyskę. Marta cierpiała. Proboszcz nie chciał nawet wyspowiadać jej siostry przełożonej Chabło, którą winił, iż nie upilnowała Marty. Przełożona z trudnością obroniła Martę przed oburzoną matką wizytatorką, która chciała wygnać podejrzaną siostrę. Zegarmistrz dopiero na łożu śmierci przyznał, że kłamał.
Później siostra Marta wyznała swojemu bratu ks. Janowi Wieckiemu, że miała uprzednio wizję krzyża: wyrastały z niego promienie i słyszała głos Chrystusa. Otrzymała zapowiedź cierpień i rychłej śmierci.

Ofiarowanie życia za ojca rodziny
W 1902 roku s. Wiecka została przeniesiona do Śniatynia na Bukowinie koło Kołomyi niedaleko obecnej granicy Ukrainy z Rumunią. Śniatyn był miasteczkiem liczącym 11 tys. mieszkańców – wielokulturowym z przewagą Ukraińców – unitów i Żydów.
Całe dnie spędzała, a często i noce w salach szpitalnych, w zaduchu chorób i środków dezynfekcyjnych, wśród niecierpliwych, czasem złośliwych ludzi. Mimo to, jak wspominają jej współpracownicy, była wesoła i ofiarna.
Miejscowy proboszcz podsyłał jej do szpitala ludzi z powikłanymi sumieniami, moralnie zaniedbanych, niepraktykujących, ubogich. Miała zwyczaj modlić się przy chorych, którzy umierali. Umierających prosiła zaś, aby wyprosili jej łaskę szybkiego spotkania z Bogiem. W szpitalu już wtedy miały miejsce cuda. Jedna z salowych była świadkiem jak kobieta umierająca na sali operacyjnej powróciła do zdrowia na skutek modlitwy s. Marty.
Sama Marta ciągle rozmyślała o śmierci. W Wigilię 1903 r. oświadczyła siostrom, że „następną Wigilię będzie już spędzać z Panem Jezusem”. Przepowiedziała nawet że umrze w maju, że jej trumnę wyniosą bocznymi schodami, oraz że zostanie pochowana obok kapliczki św. Jana Nepomucena.
I tak się stało. S. Marta oddała życie za młodego człowieka, ojca rodziny. Zdecydowała się za niego przygotować separatkę do dezynfekcji po kobiecie chorej na tyfus plamisty. Odkrywszy, że jest zarażona, chodziła po szpitalu jeszcze kilka dni z gorączką i pracowała. Będąc pewna rychłej śmierci przygotowała sobie odzież do trumny, pozałatwiała wszystkie sprawy, spaliła listy, poszła pomodlić się przed Matkę Bożą Śniatyńską, potem położył się do łóżka.
Wokół zgromadziły się siostry i chorzy. Marta przepraszała wszystkich za krzywdy, jakie mogła im wyrządzić. Mimo cierpień zachowała przytomność i pogodę, a nawet żartowała. Przyjęła wiatyk od brata – ks. Jana Wieckiego – po czym popadła w stan, w który otoczenie odebrało jako ekstazę. Zmarła mając 30 lat. Przed szpitalem zgromadził się tłum, oczekujący wieści na temat „dobrodziejki” i „matuszki”. W synagodze Żydzi modlili się o jej zdrowie.
Złożono ją w żelaznej trumnie, która podczas mszy żałobnej nie została wniesiona do kościoła, aby nie roznosić tyfusu. Na pogrzebie nie zabrakło katolików trzech obrządków, prawosławnych i żydów. Powszechnie uważano ją za świętą, która oddała życie za drugiego człowieka.

Kult s. Marty

Kult s. Marty Wieckiej trwa od ponad 100 lat. Do jej grobu codziennie przychodzą nie tylko mieszkańcy Śniatynia i okolic w różnym wieku i różnych wyznań i religii, ale pielgrzymi z całej Ukrainy, a także z Rosji i Polski.

Grób Marty Wieckiej nawet w najcięższych czasach komunistycznych nie przestał być duchowym centrum dla całej okolicy. Było tak, mimo że Szarytki musiały opuścić te tereny. Matki przy jej grobie uczyły dzieci modlitwy. Modlili się przy nim łacinnicy, unici, ormianie, prawosławni. Szacunkiem otaczali go wyznawcy religii niechrześcijańskich.
Do momentu otwarcia procesu beatyfikacyjnego s. Wieckiej w 1997 r. Archiwum Sióstr Miłosierdzia w Krakowie miało zarejestrowanych ok. 250 zgłoszeń otrzymania łask za jej pośrednictwem. Ze względu na prześladowania komunistyczne większość cudów nie była rejestrowana. Za pisanie i przekazywanie notatek o s. Marcie w radzieckiej Ukrainie groziło więzienie a nawet zsyłka.
Cuda i łaski za wstawiennictwem s. Marty są różne: uzdrowienia z chorób i wypadków, pomoc w trudnych narodzinach dzieci, uratowanie przed NKWD, poprawa stosunków z otoczeniem, pomyślny wynik sprawy sądowej, pomoc materialna, pomoc w nauce, otrzymanie pracy, pomoc duszpasterska, pomoc w życiu duchowym. Nie brakuje wśród nich łaski nawrócenia i dobrej śmierci.
Wśród opisów niezwykłych wydarzeń znaleźć można udokumentowany fakt uratowania Żydów na jej grobie. Kiedy podczas II wojny z getta w Śniatynie pędzono Żydów na rozstrzelanie, tuż koło cmentarza kobieta z małym dzieckiem wyskoczyła z szeregu i dobiegła do grobu Marty. Położyła się na mogile razem z dzieckiem. Esesmani, choć pobiegli tuż za nią, to jej nie widzieli. Wszyscy inni z tej grupy zginęli. W sumie Niemcy rozstrzelali 5 tys. Żydów ze Śniatynia. (Źródło: info.wiara.pl)  



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 7°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1030 hPa
Wiatr: 13 km/h

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: StanleyTreść komentarza: Tusk wielokrotnie dawał wyraz, delikatnie mówiąc, niechęci do tego co poleskie i patriotyczne. zgodzę sie z Sp. Alboinem, że każdy może sie pomylić, błądzić, natomaist rzesza gawiedzi, któej to nie przeszkadza, albo nawet sie PODOBA, powinna budzić przerażenie.Źródło komentarza: BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienieAutor komentarza: BogdanTreść komentarza: Oszukują i faszerują. Nie papryczkowe ani malinowe tylko pestycydowe...Źródło komentarza: Nowy test Fundacji Pro-Test: Wszystkie sprowadzane z zagranicy pomidory zawierały pestycydyAutor komentarza: Westlake LoanTreść komentarza: Jestem szczerze wdzięczny Panu za poprowadzenie mnie właściwą drogą, która umożliwiła mi dzisiaj otrzymanie pożyczki po tym, jak oszuści oszukali mnie z pieniędzy. Jeśli znalazłeś się w skomplikowanej sytuacji i chcesz uzyskać pożyczkę od osoby godnej zaufania i uczciwej, nie wahaj się skontaktować z WESTLAKE LOAN pod adresem: [email protected] Telegram___https://t.me/loan59Źródło komentarza: Mężczyzna chciał zabić żonę siekierą. Później popełnił samobójstwo.Autor komentarza: RamparamTreść komentarza: Biedny łoś... ale prawdziwe losie to urzędasy i weterynarze, którym jak widać się nie chciało zareagować. W sumie db że nikt nie zastrzelił zwierzaŹródło komentarza: Ranne zwierzę i „spychologia”. Nikt nie chciał pomóc łosiowi...Autor komentarza: RobTreść komentarza: Niech się sam utopi... Prawie dożywocie, w sume za głupote... Ludzie słabo wyceniają swoje zycie ;-1Źródło komentarza: Recydywista groził pobiciem i utopieniem. Grozi mu 18 lat za kratami
Reklama