poniedziałek, 25 listopada 2024 07:07
Reklama
Reklama

Życie stulatka ściśle splecione z historią

Ignacy Kaja, dla bliskich dziadek Ignaś, 28 lipca 2014 r. kończy 100 lat. W Malborku zamieszkał w lipcu 1945 r. Przez 65 lat był mieszkańcem naszego miasta. Oto historia jego długiego i obarczonego wieloma zakrętami życia.
Życie stulatka ściśle splecione z historią

Ignacy Kaja urodził się 28 lipca 1914 r. na terenie zaboru pruskiego, w niewielkiej wsi Rzadkowo, powiat Chodzież (obecnie gmina Kaczory, koło Piły). Przyszedł na świat jako syn Konstancji i Floriana. Ignacy był piątym z kolei dzieckiem państwa Kajów. Początek życia małego Ignaca zbiegł się z wybuchem pierwszej wojny światowej. Państwo Kaja nigdy nie zapominali o wychowaniu swoich dzieci w duchu polskości i wiary katolickiej. Chociaż sami zmuszani byli w szkole do nauki w języku niemieckim, ze swoimi dziećmi rozmawiali po polsku i uczyli ich języka ojczystego.

Mały Ignaś chorował od najmłodszych lat na krzywicę, zaczął chodzić dopiero w wieku dwóch lat. Kiedy podrósł, uczęszczał do szkoły i pomagał w gospodarstwie rodziców. Mając 16 lat wyjechał z rodzinnej miejscowości i podstępem (bez wiedzy rodziny) wstąpił do wojska. Służył w 61 bydgoskim pułku piechoty. Tam też skończył szkołę podoficerską.

Po powrocie z wojska młody Ignacy podjął decyzję o kontynuacji edukacji. 7 września 1937 r. rozpoczął naukę w Warszawskiej Szkole Policyjnej, która znajdowała się przy ul. Modlińskiej 5/3 w dzielnicy Golędzinów. Tam przebywał trzy miesiące, po czym został skierowany na miesięczną praktykę do Piaseczna. Dalej otrzymał półroczny przydział do szkoły policyjnej w Mostach Wielkich (obecna Ukraina, koło Lwowa, powiat Żółkiew).

 

Wojna zastała go w Grodnie

Po ukończeniu tejże szkoły Ignacy został przeniesiony do Wojewódzkiej Komendy w Białymstoku, gdzie złożył przysięgę. Następnie w 1938 r. otrzymał przydział do pracy w policji w Grodnie. Tam rozpoczął się kolejny etap jego życia. W tym mieście poznał swoją przyszłą żonę, Janinę. Tam też był świadkiem napadu, najpierw Niemców, a później Sowietów, na Polskę. Będąc policjantem, w pierwszej fazie nieprzyjacielskiej agresji pełnił funkcje porządkowe w mieście, a następnie brał czynny udział w obronie Grodna przed wojskami radzieckimi. Ignacy wraz z żoną musiał się ukrywać po zajęciu przez sowietów Grodna. Chcąc chronić swoją rodzinę, podjął decyzję o opuszczeniu miasta. Po spieniężeniu całego dobytku, Ignacy wraz z rodziną uciekł z Grodna. Za odpowiednią opłatą „przewodnicy” wyprowadzili ich z terytorium zajętego przez Rosję Radziecką. Szczęśliwie rodzina Kaja trafiła najpierw do Warszawy. Ignacy szukając pomocy, postanowił skontaktować się z kierownikiem byłego komisariatu w Grodnie, który wcześniej również znalazł się w Warszawie. Poszedł do jego biura. Były kierownik zaoferował Ignacemu pomoc w znalezieniu mieszkania, ale pod warunkiem, że zacznie pracę w tzw. granatowej policji. Ignacy nie chciał pracować w policji, która kolaborowała z Niemcami i nie skorzystał z propozycji. Kajowie postanowili opuścić Warszawę. Udali się do Piotrkowa Trybunalskiego, w pobliżu którego mieszkała ich daleka rodzina.

 

Orzech” w AK

W tym czasie Piotrków Trybunalski był dobrze zorganizowanym ośrodkiem ruchu oporu ZWZ (Związku Walki Zbrojnej). Tutaj Ignacy Kaja poznał Aleksandra Szamockiego, studenta medycyny z Wilna, należącego do Związku Walki Zbrojnej, który namówił go do wstąpienia do granatowej policji, ale z ramienia podziemnej organizacji. W ten sposób Ignacy został członkiem ZWZ, który później, w 1942 został przemianowany w Armię Krajową.

- Miałem przysięgę, którą jesienią 1940 r. przyjmował Szamocki i młody ksiądz, jak już później dowiedziałem się, nosił on pseudonim „Fasola”. Ja wybrałem sobie pseudonim „Orzech”. Tak sobie pomyślałem — „ Orzech ", to trudny orzech do zgryzienia - wspomina Ignacy Kaja.

Ignacy napisał podanie z prośbą o przyjęcie go do pracy w policji. Podanie zostało pozytywnie rozpatrzone i w niedługim czasie rozpoczął pracę. Z tytułu przynależności do organizacji, do jego obowiązków należał wywiad.

- Informowałem naszych o różnych aresztowaniach czy akcjach, które miały być przeprowadzane przez Niemców - opowiada po latach.

Wielokrotnie informował organizację o przygotowywanych przez Niemców akcjach przeciwko ruchowi oporu, jak i ludności cywilnej, czym przyczynił się do ocalenia niejednego życia. Przekazywał ważne informacje dotyczące przewozu broni przez Niemców, informował o mających się odbyć aresztowaniach. W Piotrkowie Trybunalskim, który znajdował się na terenie Generalnej Guberni, powstało w październiku 1939 r. pierwsze getto żydowskie założone przez Niemców. Było ono przeznaczone do szybkiej likwidacji. Zamiast muru czy drutu kolczastego, miało jedynie określone granice administracyjne. W 1942 r. ludność getta liczyła niecałe 24 tysiące mieszkańców. W związku z faktem, że od 31 marca 1942 r. getto zostało całkowicie pozbawione kontaktu z miastem, jego mieszkańcy byli prawie całkowicie pozbawieni środków do życia. W tym czasie władze miasta rozpoczęły już przygotowania do jego likwidacji. W likwidację getta została także zaangażowana piotrkowska granatowa policja. Ignacy, który oficjalnie był jej członkiem, zmuszony został do wzięcia udziału w pełnieniu warty ochronnej w getcie. Niewykonanie polecenia byłoby dla niego równoznaczne z ujawnieniem swojej działalności wywiadowczej, co niewątpliwie skończyłoby się dla młodego agenta tragicznie.

 

Przyjazd do Malborka

Do końca II wojny światowej Ignacy wraz z całą rodziną mieszkał w Piotrkowie Trybunalskim. Po jej zakończeniu, wyjechał stamtąd w poszukiwaniu pracy do Gdańska. Tam w lipcu 1945 r. zgłosił się do dyrekcji Okręgowej Ochrony Kolei Państwowych i otrzymał przydział do Malborka na stanowisko rejonowego komendanta ochrony kolejowej. Z Gdańska udał się pociągiem do Malborka. Niestety, pociąg dojeżdżał tylko do Tczewa, a most na Wiśle był zniszczony. Związku z tym Ignacy przeprawił się przez rzekę łodzią. Dalej do Malborka szedł pieszo. W Malborku placówka SOK już działała. Ignacy zgłosił się do obecnego komendanta, przedwojennego podoficera Wojska Polskiego, niejakiego Panka, któremu okazał dokumenty. W następnym dniu został przedstawiony zawiadowcy stacji, naczelnikowi Oddziału Drogowego PKP, kierownikowi Parowozowni i rozpoczął pracę.

Przy ul. Chopina zajął wolny lokal, w którym zamieszkał. We wrześniu 1945 r. sprowadził swoją rodzinę z Piotrkowa Trybunalskiego. Jako komendant rejonowy, Ignacy wraz ze swoimi podwładnymi miał za zadanie zabezpieczać mienie kolejowe i dbać o bezpieczeństwo pasażerów na terenie powiatów: malborskiego, sztumskiego, elbląskiego, nowodworskiego. Praca Ignacego polegała między innymi na kontrolowaniu punktów w przydzielonym mu rejonie. Jednym z jego zadań było na przykład przejmowanie zakładów Szychał znajdujących w Elblągu od rosyjskich władz.

- W tym zakładzie wszystkie maszyny były powywożone wcześniej przez Rosjan. Tam można było spotkać tylko młotek, klucz, wszystko było zniszczone - relacjonuje.

Któregoś dnia w Malborku komendant placówki miejscowej zgłosił Ignacemu, że od trzech dni na dworcu chodzi trzech mężczyzn, jeden w mundurze oficera wojskowego Wojska Polskiego, drugi w mundurze kolejowym, a trzeci po cywilnemu. Ignacy ubrał się w mundur służbowy i poszedł ich wylegitymować. Okazało się, że są to przedstawiciele Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, delegowani do Dyrekcji PKP w Gdańsku, w celu organizowania ekspozytur UB.

- Z kolei oni ode mnie zażądali legitymacji. Pokazałem im i usłyszałem słowa: O! my o panu wiemy wszystko. Chcemy z panem porozmawiać. Poszedłem z nimi na trzeci peron, gdzie znajdowała się nasza placówka. Zaproponowali mi, żebym w Tczewie, przy Oddziale Ruchowo - Handlowym, został kierownikiem PUBP(Państwowego Urzędu BezpieczeństwaPublicznego). Pomyślałem sobie, jak ja zgodzę się na tę propozycję, to będę musiał wykonywać ich rozkazy i miedzy innymi aresztować ludzi. Powiedziałem im, że w tej sprawie nie mogę sam decydować, ja muszę naradzić się z żoną i dam im odpowiedź - opowiada.

PUBP z miejsca obiecywał Ignacemu stopień majora, umundurowanie wojskowe, kolejowe i rzeczy cywilne, wygodne mieszkanie dla całej rodziny. Ignacy po rozmowie z żoną zadecydował, że nie przyjmie tego stanowiska. Nie skontaktował się jednak z UB i nakazał swojej sekretarce, aby przy odbiorze telefonów, informowała, że go nie ma. Jednak , któregoś dnia, kiedy w przerwie obiadowej siedząc w swoim biurze przeglądał korespondencję, zadzwonił telefon. Ignacy bez zastanowienia, automatycznie podniósł słuchawkę i usłyszał: „O, nareszcie cię mamy!". W krótkiej rozmowie odmówił przyjęcia proponowanej pracy. Jednak pracownik UB dał mu jeszcze do namysłu trzy godziny i kazał zadzwonić. Zagroził także, że jeżeli Ignacy w dalszym ciągu nie będzie chciał przyjąć proponowanego stanowiska, to w przyszłości będzie bardzo tego żałował.

Komendantem Okręgowym PKP w Gdańsku został rosyjski major Żukowski, który po tym jak dowiedział się, że Ignacy należał do Armii Krajowej, zwolnił go z zajmowanego stanowiska. Przeniesiono go do Parowozowni, gdzie pracował w administracji jako starszy adiunkt. Tam był zatrudniony do momentu aresztowania.

 

W rękach UB

W lipcu 1949 r. Ignacy Kaja został aresztowany przez PUBP. Ignacy trzy dni spędził w areszcie UB przy ul. Reymonta w Malborku. Stamtąd odwieziono go do Piotrkowa Trybunalskiego. Dalej przewieziono Ignacego do Warszawy, do Głównej Komendy Policji przy ul. Karowej. W czasie przesłuchań świecono mu lampą prosto w oczy, bito go i poniżano. Jeden raz nawet zamknięty został w bardzo ciasnym karcerze, gdzie godzinami z góry kapała mu woda na czubek głowy. Następnie został przewieziony do więzienia na ulicę Rakowiecką.

- Siedziałem w celi, w której było około sześćdziesięciu mężczyzn. Wśród nich znajdował się profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Kot, podpułkownik Niepokólczycki. Jeżeli straż więzienna nam nie przeszkadzała, to mieliśmy tam wykłady. Jak trwał wykład, to w celi panowała taka cisza, że tylko latającą muchę można było usłyszeć. Na przesłuchania brali nas nocą do 10 pawilonu. Prowadzili przez tunel, który wyglądał tak, jakby był zbroczony krwią. Tam trzymali nas po kilkadziesiąt nawet godzin. Pokój przesłuchań znajdował się w celi. W rogu stała muszla klozetowa, potocznie nazywana „ kiblem ", na której siedział przesłuchiwany. Pytano mnie o różne rzeczy, nazwiska, ale ja nie odpowiadałem. Nie zdradziłem nikogo. Przecież miałem pseudonim „Orzech" - wspomina Kaja.

Z Rakowieckiej Ignacy przewieziony został do więzienia w Łodzi, gdzie w Sądzie Apelacyjnym odbyła się jego rozprawa. Zarzucano Ignacemu, że jesienią 1942 r. w lesie Rakowskim koło Piotrkowa, jako policjant granatowy, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, wraz z innymi policjantami granatowymi i żandarmerią niemiecką wziął udział w zabójstwie grupy obywateli polskich narodowości żydowskiej, pełniąc podczas egzekucji wartę ochronną. Nie pomogły wyjaśnienia Ignacego i zeznania byłego Komendanta Podokręgu Piotrkowskiego AK, który zaświadczał, że Ignacy Kaja wstąpił do policji granatowej z polecenia organizacji i wykonywał ich rozkazy, działając dla dobra Polski.

Wyrokiem Sądu Apelacyjnego z 24 stycznia1950 r. Ignacy Kaja skazany został na 15 lat więzienia z przepadkiem całego mienia oraz pozbawieniem praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres dziesięciu lat za popełnienie zbrodni z art. 1 pkt 1 dekretu z 31 sierpnia 1944 r. „o wymiarze kary dla faszystowsko - hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną oraz jeńcami, oraz dla zdrajców Narodu Polskiego". Po całej sprawie Ignacy odwołał się do Sadu Najwyższego. Na skutek rewizji obrońcy Sąd Najwyższy wyrokiem z dnia 30 czerwca 1950 r. zmienił zaskarżony wyrok Sądu Apelacyjnego w Łodzi, obniżając karę więzienia do siedmiu lat oraz zmniejszył utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych do lat pięciu. Karę Ignacy odbywał najpierw w Łodzi. Później przewieziono go do więzienia w Sieradzu. Tu warunki były lepsze. Ignacy pracował w szwalni, szyjąc mundury. Za swoją pracę otrzymywał nawet niewielką zapłatę. Dodatkowo uczył się i skończył tam kurs czeladniczy - krawiecki. W 1954 r. Ignacy został wywieziony do Sikawy, miejscowości oddalonej o trzy kilometry od Łodzi, do Ośrodka Pracy. Po pięciu i pół roku Ignacy został zwolniony.

 

Skarga po powrocie

Ignacy przyjechał do Malborka o godzinie 4 rano. Udał się prosto do domu. Kiedy zapukał do drzwi, jego najmłodszy syn Rysiek krzyknął, żeby mama otworzyła, bo to tata wraca. Później żona opowiadała Ignacemu, że dzień wcześniej Rysiek większość dnia przesiedział przy oknie mówiąc, że czeka na tatę. O powrocie Ignacego do domu nikt wcześniej nie wiedział, jedynie to małe dziecko w jakiś niewyjaśniony sposób przeczuwało, że jego tata niedługo wróci.

Po powrocie do Malborka Ignacy napisał skargę do Prokuratury Generalnej w Warszawie na trzech oficerów UB, których znał z nazwiska i którzy przesłuchiwali go w sposób uwłaczający ludzkiej godności. W niedługim czasie otrzymał zawiadomienie, że ma się zgłosić do Warszawy, do prokuratury. Ignacy pojechał i został tam przesłuchany. Wyznaczono mu także drugi termin spotkania, dodając, że koszty podróży zostaną mu zwrócone. Następnym razem pokazano mu zdjęcia różnych mężczyzn i kazano wśród nich rozpoznać osoby, które oskarża.

Ignacy szybko rozpoznał dwóch oficerów, przy trzecim nie miał pewności, ale nazwisko na odwrocie fotografii zgadzało się. Po ich rozpoznaniu powiedziano Ignacemu, że zostanie poinformowany o dalszym przebiegu sprawy. Niestety, sprawa ucichła. Ignacy nigdy więcej nie został wezwany do prokuratury. Postanowił jeszcze poradzić się radcy prawnego w Malborku, któremu opowiedział całą swoją historię. Radca oznajmił Ignacemu, żeby dalej nie ciągnął tej sprawy, ponieważ i tak nic nie uzyska, a może narobić sobie tylko kłopotu. Użył sformowania, że ci ludzie, do których pisał, i ci, którzy go maltretowali „siedzą na tej samej karuzeli" tylko w innych miejscach. Ignacy zrozumiał, że jest bezradny i nie może nic zrobić. Żaden z przesłuchujących Ignacego oficerów nie został pociągnięty do odpowiedzialności.

 

Uniewinnienie po półwieczu

Dopiero w 1994 r. córka Urszula poinformowała ojca że może on napisać o wznowienie procesu. Ignacy nie chciał już denerwować się i wracać do nieprzyjemnych wspomnień, ale mimo tego oznajmił córce, że zgadza się na wznowienie procesu, jednak on sam nie chce się tym zajmować. Córka wraz z mężem napisała do Warszawy. Długo nie było żadnej wiadomości. Dopiero po około dwóch latach poinformowano Ignacego, że jego sprawa została skierowana do sądu w Łodzi. W grudniu 1999 r. dostał wezwanie na 20 stycznia 2000 r. celem stawienia się w łódzkim sądzie, gdzie odbędzie się rozprawa. Ze względu na stan zdrowia Ignacego, rozprawę przeniesiono do Gdańska.

Na początku kwietnia 2000 r. Ignacy dostał z Gdańska wezwanie do stawienia się na sprawie. W wyznaczonym terminie w towarzystwie córki Urszuli i syna Henryka pojechał do gdańskiego sądu. Tam jeszcze raz musiał wrócić do swoich wspomnień i wszystko po kolei opowiedzieć. Na podstawie zeznań Ignacego i zebranych wcześniej akt, sąd ogłosił wyrok uniewinniający.

- Po pięćdziesięciu latach zostałem uniewinniony z tego, że jestem niewinny! Pięćdziesiąt lat ten wyrok na mnie ciążył. Jak odczytali go, to nie wiedziałem czy się śmiać, czy płakać? Byłem oszołomiony - przyznaje.

2 kwietnia 2001 r. plutonowy Ignacy Kaja, nie będący w czynnej służbie wojskowej, otrzymał nominację na stopień podporucznika Wojska Polskiego.

Kilka lat temu, z przyczyn rodzinnych, Ignacy opuścił Malbork i przeniósł się do Olsztyna, gdzie mieszka do dnia dzisiejszego, odbywając każdego dnia samodzielnie, niezależnie od pogody, kilkudziesięciominutowy spacer w pobliskim parku . W dalszym jednak ciągu Ignacy czuje się mocno związany z Malborkiem. I kiedy tylko może, przyjeżdża tu, odwiedza rodzinę i znajomych.

Ostatnio przebywał w naszym mieście w lipcu tego roku i był honorowym gościem na 50 rocznicy ślubu swojego syna Henryka. Ignacy, mimo swojego zaawansowanego wieku, nadal jest osobą sprawną fizycznie, a aktywność jego umysłu i pamięć mogła by zawstydzić niejednego o kilka dekad młodszego człowieka.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 10°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1013 hPa
Wiatr: 19 km/h

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: StanleyTreść komentarza: Tusk wielokrotnie dawał wyraz, delikatnie mówiąc, niechęci do tego co poleskie i patriotyczne. zgodzę sie z Sp. Alboinem, że każdy może sie pomylić, błądzić, natomaist rzesza gawiedzi, któej to nie przeszkadza, albo nawet sie PODOBA, powinna budzić przerażenie.Źródło komentarza: BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienieAutor komentarza: BogdanTreść komentarza: Oszukują i faszerują. Nie papryczkowe ani malinowe tylko pestycydowe...Źródło komentarza: Nowy test Fundacji Pro-Test: Wszystkie sprowadzane z zagranicy pomidory zawierały pestycydyAutor komentarza: Westlake LoanTreść komentarza: Jestem szczerze wdzięczny Panu za poprowadzenie mnie właściwą drogą, która umożliwiła mi dzisiaj otrzymanie pożyczki po tym, jak oszuści oszukali mnie z pieniędzy. Jeśli znalazłeś się w skomplikowanej sytuacji i chcesz uzyskać pożyczkę od osoby godnej zaufania i uczciwej, nie wahaj się skontaktować z WESTLAKE LOAN pod adresem: [email protected] Telegram___https://t.me/loan59Źródło komentarza: Mężczyzna chciał zabić żonę siekierą. Później popełnił samobójstwo.Autor komentarza: RamparamTreść komentarza: Biedny łoś... ale prawdziwe losie to urzędasy i weterynarze, którym jak widać się nie chciało zareagować. W sumie db że nikt nie zastrzelił zwierzaŹródło komentarza: Ranne zwierzę i „spychologia”. Nikt nie chciał pomóc łosiowi...Autor komentarza: RobTreść komentarza: Niech się sam utopi... Prawie dożywocie, w sume za głupote... Ludzie słabo wyceniają swoje zycie ;-1Źródło komentarza: Recydywista groził pobiciem i utopieniem. Grozi mu 18 lat za kratami
Reklama