Rozmowa z Anną Kątną, niedawną „bohaterką” wielu telewizyjnych i prasowych reportaży, o tym wszystkim, co ją ostatnio spotkało.
- Pani Anno, co Pani teraz czuje? Po tym wszystkim, co Panią ostatnio spotkało? Rozmawiam z katem, czy z ofiarą?
- Myślę, że po tym brutalnym nagłośnieniu przez media mojej osoby, mojego życia, można we mnie widzieć i jedno, i drugie. Padło wiele ostrych słów, a słowa to potężna broń, która może wyrządzić wiele krzywd. Mocne słowo, ostre słowo, a tym bardziej niesprawiedliwe może bardzo długo tkwić jak zadra w sercu innego człowieka.
- Jak to wszystko się zaczęło? To ze schroniskami?
- Zaczęło się w Bieszkowicach. Znalazłam kawałek ziemi, myślałam, że właśnie tam zbuduję dom dla bezdomnych zwierząt. Razem z grupką przyjaciół założyliśmy w tym samym czasie organizacje ETOS. Mieliśmy wielkie plany, wiele sił i nadziei na powodzenie tego szlachetnego przedsięwzięcia. Podpisaliśmy umowy z paroma gminami na wyłapywanie bezdomnych zwierząt, na ratowanie tych, którym działa się krzywda lub uległy wypadkowi.
- Ale potem coś nie wyszło z Bieszkowicami?
- Legalizacja schroniska była w toku, kiedy to wytoczył nam „wojnę” obywatel Niemiec, którego działka graniczyła z naszą. Trzeba było szukać nowego terenu nadającego się na schronisko. Poczynione już inwestycje okazały się wyrzuconymi w błoto. Przepadło sporo włożonych w schronisko pieniędzy.
- A Dąbrówka Młyn?
- Właśnie. Wskazał je nam wójt gminy Luzino, wydawało się z początku, że chcący bardzo pomagać bezdomnym zwierzętom, a także nam. Potem jednak wyszło szydło z worka, a wójt zaczął normalnie nas unikać. Bał się nam spojrzeć w oczy?
- Skąd taka nagła zmiana? Podejrzewa Pani coś?
- Nie wiem, naprawdę. Ale czy to nie dziwne, ze naraz zaatakowana zostałam z wielu stron? Jacyś „silni ludzie” podali sobie ręce i zrobili ze mnie kata. Stałam się znana na całą Polskę. Zaczęły się kontrole, napadano na mnie lawiną kamer i fleszy... Potem nagle ci z „Animals”. Ale wpierw, nim oni przyszli przejąć schronisko, nasłali do mnie rzekomych wolontariuszy, swoich ludzi, którzy mieli jedno zadanie: dotrzeć do najgorszych miejsc w schronisku w celu sfilmowania i sfotografowania obiektu. Podłością zupełną było podrzucenie w różne miejsca na terenie schroniska martwych zwierząt i sfotografowanie tego. Zdjęcie przyjmie wszystko, co nie znaczy, że musi to być zgodne z prawdą.
- Dlaczego łączy Pani jedno z drugim? Rzekomych wolontariuszy z „Animalsami”?
- Przecież ten wolontariusz, który „nakręcił” tę całą aferę, a którego ja wyrzuciłam, teraz tam pracuje! W tej całej walce zrozumiałam jedno: wcale nie chodzi o dobro zwierząt, ale o pieniądze i ciepłe posadki. Zamiast jakoś mi pomóc, nasyłano na mnie kontrole, mówiono, że głodzę zwierzęta, a to kompletna nieprawda! Czy nie bardziej „po ludzku” byłoby po prostu wspomóc schronisko karmą zamiast kontrolami?
- Jak teraz Pani się czuje?
- Najkrócej mówiąc: jeszcze nie osądzona, a już skazana. Jednak na nic zdadzą się skargi. Świat jest tylko dlatego zły, twardy i okrutny, że tacy są ludzie, którzy go zamieszkują. Lepszy świat nie będzie prezentem niebios, sami musimy go zbudować. Nie za pomocą pieniędzy, lecz sercem, dobrocią, przyjaźnią i chęcią niesienia pomocy. Innym ludziom, ale i zwierzętom. Jako człowiek mam duży żal do tych, którzy widząc problemy, z jakimi się borykałam, widząc moją miłość do zwierząt, nawet widząc, że może nie najlepiej sobie radzę z problemami, zamiast podać rękę, woleli to wszystko zniszczyć…
Więcej w Kurierze Wejherowskim/Panoramie Powiatu Wejherowskiego
Nie osądzona, lecz skazana
KASZUBY. - Przecież ten wolontariusz, który „nakręcił” tę całą aferę, a którego ja wyrzuciłam, teraz tam pracuje! W tej całej walce zrozumiałam jedno: wcale nie chodzi o dobro zwierząt, ale o pieniądze i ciepłe posadki – mówi Anna Kątna,
- 17.03.2008 00:14 (aktualizacja 20.08.2023 18:19)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze