sobota, 2 listopada 2024 01:29
Reklama
Reklama

Pucka umarłówka? "Mamo, tatę trzeba ratować"

POMORZE. Odkąd tylko pamiętam, do puckiego szpitala przywarło określenie "pucka umarłówka". Jeżeli ktoś się wybierał do szpitala, to znajomi odradzali mu: „tylko nie do Pucka”.
Pucka umarłówka? "Mamo, tatę trzeba ratować"
Poniżej przedstawię dwa rażąco skrajne przypadki potraktowania mnie w puckim szpitalu.
Na wstępie, dla ścisłości dodam, że jestem od ponad roku w trakcie leczenia onkologicznego. Mam złośliwego międzybłoniaka opłucnej, biorę już trzecią serię chemioterapii. Z uwagi na zły stan zdrowia i ogólne wyniszczenie organizmu będące następstwem chemioterapii, m.in. problemy z sercem i wątrobą, dalszą chemioterapię chwilowo przerwano. Na chemioterapię dojeżdżałem do Gdańska i po podaniu wracałem do domu, nie leżałem tam na oddziale (tzw. chemioterapia dzienna).
A teraz do rzeczy: moje dwa pobyty w szpitalu w Pucku.

Pierwszy pobyt
20 listopada 2011 roku rano bardzo źle się poczułem. Miałem duszności, zawroty głowy, było mi bardzo słabo, próbowałem zmierzyć sobie ciśnienie krwi, ale zamiast tętna słychać było nieregularne stuki, szmery itp. W związku z tym żona natychmiast zawiozła mnie do izby przyjęć szpitala w Pucku.
Tam mnie przyjęto, udzielono pierwszej pomocy (po godzinie poczułem się znacznie lepiej), a następnie umieszczono na oddziale. W szpitalu leżałem do 23 listopada 2011 roku. Rozpoznanie (oprócz w/w międzybłoniaka): napadowe migotanie przedsionków oraz nieutrwalony częstoskurcz komorowy.
Obsłużono mnie bardzo profesjonalnie, sprawnie i fachowo (a w trakcie choroby już kilka szpitali zaliczyłem - więc mam porównanie). Porobili wszelkie badania, itp. Zostałem wypisany w ogólnym stanie dobrym (pomijając nowotwór).
Chciałbym tą drogą gorąco podziękować za wszystko pani lekarz dyżurnej (niestety nie pamiętam nazwiska), która mi udzieliła pierwszej pomocy, panu Andrzejowi Pecka - lekarzowi prowadzącemu, panu Tomaszowi Muzykiewiczowi - który mi robił badania, panu lekarzowi stażyście (nazwiska nie pamiętam) oraz wszystkim paniom pielęgniarkom za troskliwą opiekę.

Drugi pobyt (tylko na izbie przyjęć)
31 grudnia 2011 roku (po nieprzespanej wcześniej nocy), z objawami jak poprzednio i kilkudniowym wygłodzeniem, żona znowu zawiozła mnie do izby przyjęć szpitala w Pucku (godzina zgłoszenia 5:25 rano).
Zrobili mi EKG, pobrali krew do analizy, dali 4 kroplówki (2 duże butelki i 2 małe), następnie zrobili ponownie EKG, dali jeszcze jedną dużą butelkę kroplówki i bez jakiegokolwiek ponownego zbadania mnie, po pięciu godzinach pobytu na izbie przyjęć wypisali do domu. Na wypisie w rubryce „powód odmowy przyjęcia" wpisano: „brak wskazań do hospitalizacji”. Lekarz dyżurny za wszelką cenę starał się mnie nie przyjąć na oddział tłumacząc, że ma tylko jedno wolne łóżko. Kiedy próbowałem oponować, to wymyślił swoistą „teorię względności" na poparcie swoich argumentów. Powiedział mianowicie, że z medycznego punktu widzenia kwalifikuję się do hospitalizacji, ale nie kwalifikuję się do bezwzględnej hospitalizacji.

Odnośnie braku apetytu, to kazał mi jeść często, małymi porcjami, wtedy wszystko wróci do normy, a ja nie mogłem przełknąć nawet jednego łyka wody, bo zaraz wymiotowałem. Na wydrukach z EKG zmienili mi imię, brak na nich jakiegokolwiek podpisu, pieczątki, czy nazwiska osoby wykonującej badanie.
Ale prawdziwym horrorem dla żony i dla mnie okazało się natomiast zachowanie drugiego lekarza. Dopiero następnego dnia, po rozmowie z żoną dotarło do naszej świadomości, jaką zastosował wobec nas terapię szokową. Mianowicie: kiedy leżałem na izbie przyjęć pod kroplówką, ten lekarz zaczął robić żonie zarzuty, że się mną nie opiekuje, że nie zdaje sobie w ogóle sprawy z tego, jak poważny jest mój stan zdrowia, wypytywał żonę na co choruję (żona miała przy sobie całą moją dokumentację medyczną, łącznie z wypisami ze szpitali, wynikami badań itp., zna zawartość tej dokumentacji i wie doskonale jaki jest mój stan zdrowia, a o wspaniałej wręcz nadopiekuńczości i zaangażowaniu nie wspomnę), zadawał jeszcze inne głupie pytania.
Następnie przyszedł do mnie i mówił to samo (łącznie z zarzutami pod adresem mojej żony) oraz zapytał mnie, czy chcę poznać całą prawdę o stanie mojego zdrowia. Odpowiedziałem, że tak. Zapytał mnie, czy może powiedzieć to także mojej żonie. Również odpowiedziałem twierdząco (zaznaczyłem jednak, żeby nie mówił tego w zbyt drastyczny sposób). Nie powiedział jednak nic ani żonie, ani mnie o stanie mojego zdrowia. Wrócił do gabinetu, gdzie siedziała moja żona i jeszcze porobił jej parę zarzutów. Wtedy do świadomości żony dotarła przerażająca myśl: że to są ostatnie chwile mojego życia, a lekarz nie ma odwagi jej tego wprost powiedzieć. Opowiadała później, że poczuła się dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy kilka lat temu siedziała (też w szpitalu w Pucku) przy łóżku mojej konającej mamy i nagle z aparatury podtrzymującej życie rozległ się przeraźliwy pisk, a na monitorze ukazała się pozioma linia.

Żona straciła świadomość w gabinecie, nic do niej nie docierało, ale na krześle jakoś się utrzymała. Kiedy po chwili się ocknęła, zauważyła że pan doktor siedział przy biurku i spokojnie wypełniał jakieś dokumenty. Nie zaproponował nawet wody. Czyżby ci dwaj panowie lekarze obchodzili już Sylwestra? Po powrocie do domu byliśmy z żoną jak w transie, przygotowani na najgorsze, bezsilni i zrezygnowani, obojętni na wszystko, przekonani że dla mnie nie ma już ratunku. Dopiero następnego dnia (1 stycznia 2012 roku) zaczęliśmy rozmawiać na ten temat i planować, co i w jakiej kolejności załatwiać (testament, zamknięcie mojej działalności gospodarczej, przelewy oszczędności na kontach, sprawy rodzinne i domowe itp.).
W poniedziałek 2 stycznia od rana załatwialiśmy wszelkie w/w sprawy - ja leżałem i z wielkim trudem porozumiewałem się z żoną, a ona wszystko załatwiała. Następnie poprosiłem o księdza (przyjechał ksiądz Jan z Puckiego Hospicjum i udzielił mi Sakramentu Chorych). I wtedy moja córka Hania, jako jedyna realnie myśląca w tym momencie w domu (dzięki Bogu nie uczestniczyła w tym szpitalnym "show" w Pucku), zareagowała w gwałtowny sposób: "mamo, tatę trzeba ratować". Zadzwoniła natychmiast do naszego dobrego przyjaciela, doktora Piotra Drabarka, ten skontaktował się z ordynatorem dr. Zygmuntem Dębickim w Szpitalu w Helu, gdzie przyjęto mnie razu od na oddział w stanie niemal skrajnego wyczerpania.

Rozpoznanie choroby (między innymi): niewydolność krążeniowo-oddechowa, okresowe napadowe migotanie przedsionków, płyn w jamach opłucnowych i w jamie brzusznej oraz osierdziu, tamponada serca. Zostałem przetransportowany śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Kliniki Kardiochirurgii w Gdańsku, gdzie w trybie pilnym wykonano mi leczenie operacyjne tamponady serca. Następnie przywieziono mnie z powrotem do Szpitala w Helu. Ze szpitala w Helu zostałem wypisany 17 stycznia w stanie ogólnym dobrym, lecz osłabiony. Dziś, kiedy piszę te słowa, jest 19 stycznia wieczorem. Czuję się coraz lepiej i nabieram sił.

Chciałbym tą drogą gorąco podziękować Hani, doktorowi Drabarkowi i doktorowi Dębickiemu za uratowanie mi życia (nie ma w tych słowach ani cienia przesady). Ponadto bardzo dziękuję lekarzom: panu Tadeuszowi Bizewskiemu i panu Tomaszowi Radwańskiemu, oraz całemu personelowi medycznemu i nie tylko (również Księdzu Kapelanowi i pani Dance z kuchni), za bardzo troskliwą i fachową opiekę, dodawanie otuchy, oraz prawdziwie rodzinną atmosferę.

Postanowiłem ten swój przypadek opisać, w trosce o życie i zdrowie innych pacjentów. Chciałbym, aby władze powiatowe i szpitala w Pucku zrozumiały, że tak niewiele potrzeba zrobić, aby pacjentom pomagać w chorobie i cierpieniu, a nie szkodzić. Nie żywię urazy do tych panów lekarzy - już im wybaczyłem. Może - o ironio - dzięki nim żyję. Gdyby mnie byli przyjęli na oddział do Pucka, to któż to może wiedzieć, co by ze mną zrobili. Nie będę występował z roszczeniami finansowymi ani innymi wobec szpitala w Pucku, ani też personalnymi wobec tych lekarzy. Bardzo bym chciał, aby szpital w Pucku, tak bardzo przecież potrzebny mieszkańcom, nadal funkcjonował i żeby pacjenci mieli do niego pełne zaufanie.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
Komentarze
Ja Anna 29.01.2012 17:18
Trochę więcej wiedzy na temat raka płuc !! Szanowny Panie Szefka choruje Pan na RAKA PŁUC i OPŁUCNEJ i dla Pana nie ma już ratunku, niestety taka jest prawda, statystycznie chorzy w pana stanie nie przeżywają roku no może w dobrym wypadku do dwóch, a wyniszczenie organizmu to typowy stan po chemioterapii... i to rodzina Powinna zadbać by był Pan w lepszym stanie a nie lekarze na tej "puckiej umarłówce" więc zamiast mieć pretensję do puckich lekarzy może należałoby sie skontaktować z lekarzem onkologiem, który pana prowadzi, aby Panu i rodzinie wyjaślił jaka jest sytuacja i jakie sa rokowania, a nie są dobre. I jak należy sie opiekować pacjentem onkologicznym. Rak płuc jest chorobą nieuleczalną. Więc może nie oskarżajcie o złe traktowanie tylko zajmijcie się zapewnieniem dobrego odżywiania dla Pana. A poza tym jeszcze jedna ciekawostka ta akurat z mojego własnego doświadczenia, sytuacja bardzo podobna do Panskiej, moj ojciec też chorował na raka płuc i tez w pewnym momencie pojawiły się problemy z sercem, i lekarz powiedział nam wprost że nie mamy szans na to by jakikolwiek lekarz go ratował na siłę, bo i tak jest pacjentem onkologicznym i jest skazany na najgorsze, u pacjentów onkologicznych nie podtrzymuje się czynności zyciowych, nawet chemioterapia jest tylko paliatywna.To tyle , nie życze piowrotu do zdrowia bo to nie możliwe.

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
kryspin 22.01.2012 10:18
BARDZO KIEPSKI ARTYKUŁ jesteś chłopie dość sprawny że jeszcze chce Ci się bawić w takie bzdury jak pisanie do gazety czy portalu jak to zle w tym szpitalu, zawsze jest wybór jechania do innej placówki, a dziwnym trafem tym co nigdy nic nie odpowiada są bardzo częstymi goścmi tego złego szpitala ja bym wolał ten czas wykorzystać z rodziną jak bym był tak chory, a to że żona zemdlała to jest zwykła nerwica i tym się zajmuje nie lekarz ogólny lecz psychiatra

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
Z Tczewa 21.01.2012 10:58
Życzenia powrotu do zdrwia Rzetelnie, obiektywnie napisana relacja (opinia?). Życzę zdrowia !

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 9°CMiasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1016 hPa
Wiatr: 20 km/h

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: StanleyTreść komentarza: Tusk wielokrotnie dawał wyraz, delikatnie mówiąc, niechęci do tego co poleskie i patriotyczne. zgodzę sie z Sp. Alboinem, że każdy może sie pomylić, błądzić, natomaist rzesza gawiedzi, któej to nie przeszkadza, albo nawet sie PODOBA, powinna budzić przerażenie.Źródło komentarza: BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienieAutor komentarza: BogdanTreść komentarza: Oszukują i faszerują. Nie papryczkowe ani malinowe tylko pestycydowe...Źródło komentarza: Nowy test Fundacji Pro-Test: Wszystkie sprowadzane z zagranicy pomidory zawierały pestycydyAutor komentarza: Westlake LoanTreść komentarza: Jestem szczerze wdzięczny Panu za poprowadzenie mnie właściwą drogą, która umożliwiła mi dzisiaj otrzymanie pożyczki po tym, jak oszuści oszukali mnie z pieniędzy. Jeśli znalazłeś się w skomplikowanej sytuacji i chcesz uzyskać pożyczkę od osoby godnej zaufania i uczciwej, nie wahaj się skontaktować z WESTLAKE LOAN pod adresem: [email protected] Telegram___https://t.me/loan59Źródło komentarza: Mężczyzna chciał zabić żonę siekierą. Później popełnił samobójstwo.Autor komentarza: RamparamTreść komentarza: Biedny łoś... ale prawdziwe losie to urzędasy i weterynarze, którym jak widać się nie chciało zareagować. W sumie db że nikt nie zastrzelił zwierzaŹródło komentarza: Ranne zwierzę i „spychologia”. Nikt nie chciał pomóc łosiowi...Autor komentarza: RobTreść komentarza: Niech się sam utopi... Prawie dożywocie, w sume za głupote... Ludzie słabo wyceniają swoje zycie ;-1Źródło komentarza: Recydywista groził pobiciem i utopieniem. Grozi mu 18 lat za kratami
Reklama