W okresie międzywojennym Tczew miał sytuację strategiczną nie do pozazdroszczenia. Z dwóch stron miasto graniczyło pośrednio z Wolnym Miastem Gdańsk. Kiedy 28 czerwca 1919 r. – po I wojnie światowej - podpisywano traktat pokojowy, jego setny punkt ustalał granice przyszłego mini-państewka nad Bałtykiem.
Linia ta biegła od Miłobądza przez Tczewskie Łąki do Wisły, następnie pośrodku tej rzeki aż do początku Nogatu. Było jasne, że po umocnieniu się władzy nazistów w Wolnym Mieście pierwszy atak skierowany zostanie w kierunku Tczewa.
Czerwone światło
Od początku przeprawa mostowa przez Wisłę zajmowała naczelne miejsce w niemieckich planach inwazyjnych. Doskonale wiedziano o tym po polskiej stronie. Nie podjęto jednak decyzji o wstrzymaniu granicznego ruchu kolejowego. Przez most na Wiśle codziennie przejeżdżały trzy pociągi, dwa towarowe i jeden pospieszny. Łączyły one Prusy Wschodnie z Niemcami. Władze polskie stwierdziły, że przerwanie ruchu tranzytowego mogło być powodem niepotrzebnych utarczek w tak gorącym okresie, jakim był sierpień 1939 r.
Podjęto jednak środki ostrożności. Od strony Tczewa zamontowano na torach, przed wjazdem na most, bramę i zasieki. Ubezpieczone były one przez stacjonujące w pobliżu wojsko. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 r. pracownicy PKP mieli realizować normalny rozkład jazdy. Oznaczało to wysłanie dwóch lokomotyw do Malborka po pociągi towarowe nr 963 i 965. Pierwszy parowóz był prowadzony przez Franciszka Wojciechowskiego i Matuszkę, drugi obsadzony został przez Bazylego Sakowicza i Brunona Grenza. Wiadomo, że druga lokomotywa dojechała tylko do Kałdowa. Tam, przed mostem na Nogacie, prowadzący zobaczyli czerwone światło na semaforze. Zaraz po zatrzymaniu się do maszyny wtargnęli SS-mani, którzy aresztowali obsługę.
Zadzwonić, czy nie?
Celem Niemców było odebranie polskich mundurów kolejowych i obsadzenie pociągów własną obsadą. Z tyłu podążała drezyna i pociąg pancerny z ludźmi, którzy mieli zająć mosty. Początkowo wszystko układało się po myśli Niemców. O fiasku zadecydował przypadek. Najłatwiejszą częścią akcji najeźdźców było zajęcie stacji kolejowej w Szymankowie (pracowali na niej Polacy), a najważniejszą osobą kierującą ruchem był dyżurny ruchu. Owej nocy był nim Alfons Runowski. Nie miał on szans w starciu z uzbrojonymi Niemcami, którzy wtargnęli do nastawni. Ich zadaniem było powstrzymanie Polaka przed ostrzeżeniem Tczewa o zbliżającym się niebezpieczeństwie.
Niemcy w Szymankowie potraktowali jednak swoje zadanie dość lekceważąco. Po zajęciu miejsca, w którym pracował dyżurny ruchu, zostawili go samego. Co więcej, nie mogli przerwać łączności ze stroną polską, by nie wzbudzać podejrzeń. Po wyjściu strażników Runowski został z czynnym telefonem! Musiał rozważyć dylemat swojego życia: zadzwonić, czy nie? Wiedział, że w razie zdemaskowania zostanie rozstrzelany. Życie jednak samo rozwiązało problem. Po chwili telefon rozdzwonił się sam. Jeden dzwonek, drugi, dyżurny nie słyszał głosów nadchodzących Niemców, więc postanowił odebrać.
Wysadzone przyczółki
Pech dla Niemców, a szczęście dla Polski: akurat dzwonił dużurny ruchu w Tczewie Jan Ernst, którzy czekał na wiadomości o zbliżającym się pociągu towarowym. Alfons Runowski zdobył się szybko na kilka słów: „Miejcie się na baczności! Więcej nie mogę powiedzieć, gdyż mam tu strażnika, który w tej chwili wyszedł”. I rzucił słuchawkę.
Jan Ernst zaskoczony tą informacją, początkowo nie wiedział co robić. Jedyne co przyszło mu na myśl, to zadzwonić jeszcze raz do Szymankowa. Tam już jednak nikt się nie odzywał. Ernst zawiadomił więc o tym oficera łącznikowego polskich wojsk stacjonujących w okolicach mostu. W stan alarmu postawiono drugi Batalion Strzelców.
Szymankowo również zostało ostrzeżone - przez Stanisława Szarka, który był inspektorem celnym w Kałdowie. Wystrzelił on rakietę, którą zauważył Paweł Szczeciński, nastawniczy pełniący służbę w Szymankowie. Skierował on pociąg towarowy na boczny tor. Zdezorientowany niemiecki maszynista zahamował pociąg w ostatnim momencie; ledwo zdążyła się zatrzymać jadąca z tyłu drezyna i pociąg pancerny. Powstało duże zamieszanie, wagony na właściwy tor udało się ustawić dopiero po 30 min.
Dopiero o godz. 4.45 niemieccy żołnierze opuścili pociąg w pobliżu mostu na Wiśle, jednak było już o wiele za późno. Polacy byli przygotowani na taką ewentualność. Ale Niemcy z każdą chwilą stawali się silniejsi. O godz. 6 ppłk Norbert Juchtman na rozkaz polskiego dowództwa wysadził w powietrze przyczółek mostu, pół godziny później zdetonowano też drugi przyczółek. W tym samym czasie szef niemieckiego sztabu, gen. Franz Halder zanotował: Tczew – wyraźnie nie udało się. Most wyleciał w powietrze.
Gdzie rozpoczęła się wojna?
Znacznie wcześniej, bo o godz. 4.26 z lotniska pod Elblągiem wystartowało 6 bombowców i tyle samo myśliwców, które o godz. 4.34 zbombardowały tczewski dworzec i koszary wojskowe. Okupantom udało się zająć Tczew. Polscy żołnierze wycofali się w nocy z 1 na 2 września. Rankiem drugiego dnia II wojny światowej hitlerowcy zajmowali już miasto.
Tę historię zapewne wielu tczewian zna dokładnie. Jest ona powtarzana przy każdej rocznicy 1 września 1939 r. Podobnie jest ze opinią, że wojna wybuchła właśnie w Tczewie. A czy są inni pretendenci do tego miana? Każdy uczeń powie, że druga wojna rozpoczęła się na Westerplatte. Tam, dokładnie o godz. 4.45, pancernik „Schleswig-Holstein” otworzył ogień z 19 ciężkich dział. Jednak o tej godzinie działania wojenne miały miejsce także w Tczewie. Co więcej gród Sambora został zbombardowany 11 min. wcześniej.
Do miana miejsca, gdzie wybuchła II wojna światowa pretenduje coraz więcej polskich miejscowości. Kilka lat temu w Wieluniu odsłonięto tablicę, na której wyryto: „1-ego września atakiem niemieckiej Luftwaffe na Wieluń rozpoczęła się Druga Wojna Światowa”. A źródła historyczne jawnie temu przeczą, gdyż miasto to zostało zbombardowane kilka minut po godz. 4.35, a więc później niż Tczew.
Za początek wojny nie można także przyjąć tzw. prowokacji gliwickiej - 31 sierpnia 1939 r. o godz. 20. Wtedy Alfred Helmut Naujocks z hitlerowskiej służy bezpieczeństwa poprowadził swój oddział do ataku na niemiecką radiostację w Gliwicach. Wyemitował on przez radio nagrany w języku polskim program patriotyczny, a potem oddano kilka strzałów z pistoletów. W nocy ogłoszono światu, że Wojsko Polskie bez powodu zaatakowało Trzecią Rzeszę. Jednakże takie działanie, bez udziału polskich żołnierzy, nie można uznać za początek światowych zmagań.
Najważniejsza – prawda historyczna
Można zapytać, jaki sens ma spieranie się o kilka minut, które miały miejsce prawie 70 lat temu? Chodzi przecież o prawdę historyczną. Naszą swoistą tradycją jest wiedza o historii kraju, którą posiada w stopniu dostatecznym prawie każdy Polak. Współcześnie, w dobie integracji europejskiej, przybrało to ważny wymiar. Warto więc zastanowić się, czy fakt wybuchu wojny światowej w Tczewie nie powinien wreszcie zawitać do polskich podręczników? Wszak na największej, internetowej encyklopedii w języku angielskim można przeczytać, że „World War II” rozpoczęła się właśnie w Tczewie. Czy w nowej Europie, gdzie tyle mówimy o wrześniu 1939 r., powstaniu warszawskim i Katyniu, chcemy być zawstydzeni nieznajomością własnej historii?
Co więcej propagowanie wątku tczewskiego, wcale nie umniejsza ofiar poniesionych na Westerplatte, czy w Wieluniu. Jest tylko przypomnieniem o zabitych Polakach będących cywilami, którzy nie zawahali się przed obroną ojczyzny. Na marginesie należy także stwierdzić, że nasze miasto miałoby w ten sposób kolejną okazję do promocji na polu ogólnopolskim. Nie jest przecież tajemnicą, że znajdujemy się w cieniu Gdańska i każda okazja na wypromowanie Tczewa powinna być wykorzystywana w 100 proc.
Na podstawie: K. Ickiewicz, II wojna światowa wybuchła w Tczewie, Tczew 1999.
Napisz komentarz
Komentarze