- Do wypadku doszło na zwykłym polu, w odległości ok.4 kmod Starej Kiszewy - powiedział na antenie TVN24 Tomasz Klinkosz.
Z relacji świadka wypadku wynika, że śmigłowiec tracił wysokość, potem leciał bardzo nisko, tuż nad drzewami. W pewnym momencie maszyna spadła, być może zahaczyła o korony drzew. Świadkowie twierdzą, że silnik maszyny pracował bardzo głośno. Śmigłowiec słychać było z dużej odległości.
Samolot runął tuż przy drodze, między stawami, domami i liniami energetycznymi. Pilot próbował ominąć zabudowania, prawdopodobnie szukała bezpiecznego miejsca. Jednakże nie zdążył wylądować, maszyna runęła i rozbiła się kilkadziesiąt metrów od stawu, gdzie być może pilot chciał awaryjnie „miękko” wylądować.
Ze śmigłowca pozostały tylko szczątki, rozrzucone na dużej powierzchni pola.
We wraku śmigłowca znaleziono ciała dwóch osób. Ciało trzeciej ofiary wypadku leżało kilka metrów od rozbitego śmigłowca.
Wśród ofiar tego tragicznego wypadku jest Krzysztof Mielewczyk, mąż posłanki PiS Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk.
Ustalono, że śmigłowiec należał do osoby prywatnej - pomorskiego biznesmena Mielewczyka, prywatnie męża posłanki PiS Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk. Samolot był wzięty w leasing. Mielewczyk leciał z Borcza do Bydgoszczy. Stamtąd samolot miał lecieć dalej na południe Polski.
- Rozrzut szczątków jest dość duży, duże jest rozdrobnienie wraku, co sugerowałoby, że śmigłowiec rozbił się z dużą prędkością – uważa redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" Grzegorz Sobczak (w rozmowie w „Dzienniku Bałtyckim”). - Gdybyśmy mówili o prawidłowym postępowaniu w sytuacji awaryjnej, to nie powinno być tak, że śmigłowiec uderzył aż tak mocno o ziemię. Wbrew pozorom, śmigłowiec z wyłączonym silnikiem może wykonać awaryjne podejście do lądowania, trochę jak szybowiec. To jest tzw. mechanizm wiatrakowania czyli lądowanie na autorotacji. Bez użycia silnika można wylądować.
Napisz komentarz
Komentarze