Niektórzy idą przez życie patrząc, ale nie widząc; słysząc, ale nie słuchając; mówiąc, lecz nie rozmawiając. Romek był inny, bo był bogaty. Bogaty inaczej – w wyobraźnię i dzięki niej przyswajał świat z jakąś bezgraniczną ufnością i ciekawością. Miał oczy dziecka i oczy poety. Ale któż dzisiaj szanuje poetów?
Cieszył się, gdy widział, że jego twórczość jest ludziom potrzebna. Gdy namalował nowy obraz, zrobił wycinankę czy narysował kolejną nowostawską grafikę. Bo też Nowy Staw był jego ukochanym miastem. Pisał: „Senność miasta/ Jest tylko pozorna/ Senność taka/ Ukrywa energię/ Ona drzemie/ W naszych umysłach/ Miasto żyje/ Swym bytem codziennym.” Mimo że mieszkał w innej nieodległej gminie, to z „miastem dwóch kościołów” związał się na dobre i złe. Przez wiele lat prowadził pracownię plastyczną w NOK-u oraz w Lipince. Był samoukiem. Mówił w wywiadzie: „Moja mama była bardzo mądrą kobietą. Śpiewała, malowała, wyszywała. Nawet miała swoją pracownię we Lwowie. Byłem tam kiedyś. Przyjechała na Wybrzeże, poznała mojego ojca i tak to się skończyło, że na świecie pojawiłem się ja. Rodzice nie mieli możliwości finansowych, żeby posłać mnie do jakiejś szkoły artystycznej, więc wszystko, co umiem, zawdzięczam mojej mamie i swojej pracy.”
Pamiętam, jak bardzo przejął się śmiercią Czesława Niemena. Opowiadał, że odgrzebał stare taśmy magnetofonowe z jego nagraniami i słuchał, słuchał, słuchał, aby być bliżej muzyki mistrza. Pokazał mi wtedy plakat przedstawiający Niemena en face, w czarnym kapeluszu. W dole plakatu widniał rycerski orszak z rozpostartymi chorągwiami taki sam jak w utworze „Bema pamięci żałobny rapsod.” Poprosiłem, żeby namalował identyczny plakat dla mnie. Nie odmówił. Chyba nigdy nie odmawiał. W naszym egoistycznym świecie jego otwartość była czymś zupełnie nieokreślonym, jakby wziętą z innego wymiaru jego cechą pierwotną. Może dlatego wydawał się niektórym dziwny, postrzelony, śmieszny. Tylko który artysta jest normalny? A za przeproszeniem, czym jest nasza normalność – wiecznym niezadowoleniem, narzekaniem, wieczorem spędzanym na oglądaniu głupawych seriali?! To nie był jego świat. Jak mówił, doskonale funkcjonował bez telewizora, komputera, telefonu komórkowego. Człowiek z innej epoki.
Żył poezją i malarstwem. I wiarą. Gdy był małym chłopcem, namalował na ścianie w domu Matkę Boską Częstochowską – z pamięci. Kiedyś fotograf przyjechał i robił zdjęcie przydrożnej kapliczki we wsi. Ludzie mu powiedzieli: „Idźcie do Tkacza, tam Matka Boska gotuje obiad, a mama w kościele.”
Pisał, wydawał tomiki z wierszami. Używał różnych technik plastycznych, by swoją wrażliwość przekuć w czyn. Ale był też człowiekiem kabaretu – do legendy przeszły jego parodie Hanki Bielickiej. Mówiono, że mówił Bielicką.
- Bardzo lubiłem słuchać radiowych „Podwieczorków przy mikrofonie” – opowiadał – a raz w trakcie audycji trafiła się burza i strzelił piorun. Ja w tym czasie szedłem na górę, a mój tata do mamy: „Stara, jak to jest, prądu nie ma, a Bielicka gada!”
Czytał książki biograficzne o ludziach sławnych i ciekawych, zwiedzał zabytki, zbierał starocie. Jeździł do Dębiny na warsztaty terapii zajęciowej. Chciał jeszcze pożyć na emeryturze, aby jak najwięcej jeździć do ludzi. Taki Żuławski Pielgrzym.
Bóg dał mu dobre nazwisko. Tkał swoją opowieść plastyczno-literacko-fantastyczną niczym makatkę lub kurdyban. Nizał na nić życia paciorki wierszy, żuławskich pejzaży, legend, figlików i dowcipów. Miejmy nadzieję, że Pan Bóg ma poczucie humoru.
Tradycyjnie przygotował dekorację sali na tegoroczny bal charytatywny fundacji „Nadzieja”. Sam nie wziął w nim udziału, gdyż – jak mówił – nie czuł się najlepiej. Była to ostatnia jego duża praca.
Zostali jego przyjaciele, znajomi i obcy ludzie, których On mijał z ciekawością, a oni obojętnie. Mówił, że warto widzieć u kogoś nie tylko wady, ale i dobre strony.
Z pewnością będzie żył we wspomnieniach – jego przyjaciele nie dadzą Mu tak łatwo odejść, mimo że to boli i że chciałoby się rozerwać styczność serca z mózgiem – przywrócić sercu rolę zwykłego mięśnia, który ból czerpie z żył, a nie ze wspomnień.
JUTRO NOWEGO STAWU
Mieszkańcom miasta
Co ocalało
Z miasta na rycinach
Pożółkłych kartach
Kronik i pocztówkach
Czego nie strawił
Płomień - tylu wojen
Ktoś musi kochać
Na nowo odtwarzać
Gdyż tego trudu
Jest to miasto warte.
Zerwane wątki
Sprzed półwiecza łączyć
W głąb się cofając
Przyszłość widzieć jasną
Ratując resztki
Tworzyć piękne jutro
Nowego Stawu
Nam bliskiego miasta.
Roman Tkacz
Pa, dzióbki kochane…
MALBORK. Zawsze niepozorny, skromnie ubrany, z torbą przewieszoną przez ramię. Chodził szybko drobnymi kroczkami jakby spieszył się do życia. W tłumie nie wyróżniałby się niczym, ale miał zawsze otwarte oczy. Roman Tkacz (25.10.1946 – 5.02.2008)
- 21.02.2008 00:14 (aktualizacja 13.08.2023 19:12)
Napisz komentarz
Komentarze