Rozmowa z Beatą Zedlewską, mamą i ciocią w Rodzinnym Domu Dziecka
- Skąd taki pomysł, aby prowadzić Rodzinny Dom Dziecka?
- Wcześniej pracowałam w przedszkolu, więc w zasadzie całe życie pracuję z dziećmi. Teraz mogę pomagać dzieciom i nadal robić to, co lubię, co sprawia mi satysfakcję. Jestem zatrudniona przez Starostwo jako dyrektor tej placówki. Od trzech lat prowadzimy Rodzinny Dom Dziecka, ale to my się wprowadziliśmy do tych dzieci, bo wcześniej ktoś inny się nimi zajmował. Sama placówka istnieje już wiele lat, zmieniały się w niej osoby prowadzące i dzieci.
- Co powinny wiedzieć osoby, które chciałby się zdecydować na stworzenie Rodzinnego Domu Dziecka?
- Nie jest to łatwa praca, aby móc ją wykonywać należy mieć odpowiednie predyspozycje. Należy ukończyć specjalny kurs dla rodziców zastępczych. My z mężem kończyliśmy taki kurs w Kwidzynie, w Katolickim Ośrodku Adopcyjnym. Człowiek ucząc się, nie jest w stanie przewidzieć tego, co przyniesie później życie. Nie ma się pełnej świadomości przyszłej, wykonywanej pracy. Przychodzą do nas dzieci, o których niewiele wiemy. Z czasem dowiadujemy się o ich trudnościach i traumach, stąd też dużo „niespodzianek”. Na kursie oprócz wiedzy, otrzymuje się dużą dawkę energii, zapał. Ważne, żeby tego nie zgubić i o tym pamiętać, kiedy pojawią się trudności. Należy też sięgać po pomoc, jeżeli jest taka potrzeba. Pozwala to uniknąć „wypalenia zawodowego”.
- Ile dzieci jest pod Państwa opieką? Czy zajmuje się Pani wszystkim sama?
-W placówkach tego typu może być od 4 do 8 dzieci. Opiekujemy się siedmiorgiem dzieci i mamy piątkę swoich. Najstarszy jest Paweł, ma 16 lat, a najmłodszy jest sześcioletni Piotruś. Między nimi jest jeszcze Jagoda i Damian 12 lat, Andżelika i Asia 10 lat, Ada 9 lat. Formalnie zajmuję się wszystkim sama, w praktyce potrzebuję wsparcia męża, który dzieli swój czas między pracę zawodową a dom. Pomagają nam w razie potrzeby rodzice i przyjaciele. Dzieci pozostają w placówce do momentu usamodzielnienia, potem mają stanąć na własnych nogach. Jest to bardzo trudny dla nich moment w życiu.
Czy potrzebna jest duża kontrola nad czasem? Dzieci mają jakieś swoje obowiązki?
- Mają swoje obowiązki, stosownie do wieku. Starsze próbują same gotować. Widać jak się cieszą, kiedy zrealizują swój zamiar. Gorącym okresem w naszym domu są ranki, kiedy dzieci wychodzą do szkoły i wieczory, gdy wracają z zajęć lekcyjnych. Wtedy przychodzi czas na odrabianie prac domowych, realizację zainteresowań na zajęciach dodatkowych. Trzeba się wtedy wykazać dobrą organizacją i cierpliwością. Czasami ludzie się dziwią i mówią „to ile ty musisz gotować?” A to jest tak samo, tylko trochę więcej. Dzień organizacyjnie można sobie zaplanować, poukładać, zupełnie inaczej jest z dziećmi i sprawami wychowawczymi. W sobotę i niedzielę mamy więcej czasu, żyjemy spokojniejszym rytmem. Niezależnie od dnia, trzeba dzieciom organizować czas, kontrolować je, bo jak to dzieci, potrafią mieć nieziemskie pomysły. W domu mamy taki system motywacyjny, w wyniku którego zwycięzcy mogą dostać nagrodę dla siebie lub zorganizować wyjście wspólnie z rodzicami Zwykle wybierają wspólne wyjście.
- Jak widzi Pani szanse na rozwój dzieci w Rodzinnym Domu Dziecka, czy jest to lepsze miejsce dla nich, niż w tradycyjnym Domu Dziecka, jakie są różnice?
- Uważam, że placówki tego typu, co nasza, przewyższają tradycyjne Domy Dziecka.
W przypadku dużych domów są grupy, a u nas jest jedna rodzina, dostępni jesteśmy 24 godziny na dobę, życie toczy się wszędzie, w całym mieszkaniu. W państwowych Domach Dziecka wychowawca się zmienia, trudniej jest nawiązać indywidualny kontakt z dzieckiem, pomóc każdemu. Są dzieci z różnym potencjałem intelektualnym, pomagamy im my, pomagają również sobie nawzajem w odrabianiu lekcji. W domu panują zasady i określone wymagania, z którymi dzieciom, zwłaszcza na początku, jest ciężko się godzić. Spowodowane jest to zaniedbaniami i bagażem doświadczeń, z którymi trafiają do nas. W domach takich jak nasze, dzieci zasmakują domowej atmosfery, nastroju świąt, porannego rozgardiaszu, poznają smak krytyki, czasem porażki, ale i wsparcia najbliższych. U nas jest prawie jak w zwykłym domu, no może liczebność domowników większa niż w przeciętnych rodzinach. W takich domach jak nasz, dzieci zdobywają dużo umiejętności życiowych przez to, że czynnie uczestniczą w codziennych czynnościach. Pomagają przy posiłkach, zakupach, dzielą inne obowiązki domowe. Uczą się pracy i szacunku dla niej. Cenią wysiłek swój i innych. Ma to duże znaczenie dla ich przyszłości. Łatwiej będzie im zaadoptować się w dorosłym życiu. Kiedy dzieci trafiają do placówki, często jest tak, że to, co dla nas jest normalne, dla nich jest abstrakcją. Dużo wysiłku trzeba ze strony dzieci i rodziców, aby to zmienić. Dzieciaki są kochane, często pokrzywdzone przez los. Młodszym dzieciom łatwiej mówić „mamo”, „tato”, starsze mówią do nas „wujek” i „ciocia”. Trójka z nich ma kontakt ze swoją biologiczną rodziną. W placówkach takich jak nasza, gdzie dom wtopiony jest w otoczenie, dzieci nie noszą „piętna sieroctwa” czy „bidula”. W szkołach dzieci nie są etykietowane, traktowane są przez rówieśników jak inne dzieci z normalnych domów. Jest jeszcze jedna zaleta takich placówek: dzieci, mimo że nie są biologicznym rodzeństwem, że dzielą ich różnice charakteru, to jednak sobie pomagają: jedno zapomni mundurka, czy kanapek, to drugie mu przyniesie, stają w swojej obronie jeżeli wymaga tego sytuacja. Wszystkie potrzebują indywidualnego zainteresowania, czasami nawet same zwracają na siebie uwagę swoim złym zachowaniem. Bardzo lubią jeździć na wieś z moim mężem. Obserwując dzieci z perspektywy trzech lat, widać efekty pracy i wspólnego przebywania z sobą. Niektóre z nich nie boją się już ciemności. Są takie, które na początku były zamknięte w sobie, a teraz mówią niemal o wszystkim, znaczna większość z nich radzi sobie z nauką w szkole, rozwija swoje zainteresowania. Wszystkie czują się bezpieczne. Im młodsze dzieci, tym mają większą szansę, że nadrobią zaległości. Niejednokrotnie te dzieci się zawiodły na rodzicach, były spychane na dalszy plan, pozbawione podstawowej opieki. Otwierają się teraz i to jest nasz sukces, wiedzą, że na nas mogą liczyć.
Reklama
Mama i ciocia w Rodzinnym Domu Dziecka
MALBORK. Odwiedziliśmy państwa Zedlewskich, aby zobaczyć, jak funkcjonuje Rodzinny Dom Dziecka, który prowadzą. Okazało się, że to mieszkanie, jakich w bloku wiele, tyle, że podwójne i sympatyczna rodzina, może trochę liczniejsza niż przeciętna.
- 19.03.2008 00:39 (aktualizacja 13.08.2023 20:04)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze