- Sam pomysł pokonania maratońskiego dystansu „chodził” za mną właściwie od zawsze. Z ogromnym szacunkiem i pokorą myślałam, że może kiedyś… Ale do realizacji marzeń musiałam dojrzeć. Pierwszy wielki bieg to dystans półmaratoński w Warszawie w zimny marcowy poranek 2012 r. Udany debiut rozpalił apetyt. We wrześniu tego samego roku pokonałam maraton po raz pierwszy. Był to 34 Maraton Warszawski, a medal w narodowych barwach z wygrawerowanym napisem „Bohater Narodowego” był wielką nagrodą za włożony wysiłek.
I na tym zakończyłaby się pewnie przygoda z wielkim dystansem, gdyby nie wyjątkowa akcja charytatywna pod nazwą „Biegam dobrze”. Akcja, która wzorem wielu wielkich maratonów na świecie pojawiła się przed Maratonem Warszawskim w roku 2015, ma na celu wspomaganie fundacji działających na rzecz potrzebujących. Jak twierdzi Iwona Ciecholewska, aspekt pomocy innym dodaje rywalizacji biegowej wyjątkowego znaczenia. Zawodnik, który postanowi „biegać dobrze” wybiera fundację, na rzecz której musi zebrać określoną kwotę. W przypadku powodzenia, fundacja wykupuje zawodnikowi pakiet startowy, a pozostała kwota trafia na konto fundacji.
- Gdy przeczytałam o akcji, pomyślałam, że to ten moment. Że jeśli uda mi się zebrać określoną kwotę, to przecież będę musiała dotrzeć na metę dla tych, którzy uwierzyli, że mi się uda. To był impuls, odrobina szaleństwa, bowiem po debiucie maratońskim powiedziałam sobie „nigdy więcej”. Ale ci, którzy przebiegli jeden maraton, wiedzą jak trudno oprzeć się kolejnym. I pojawiła się myśl o Koronie Maratonów. Jeśli uda się w Warszawie, zdobędę Koronę…
Bieg w Warszawie był wyjątkowy. Iwona Ciecholewska zebrała fundusze dla Fundacji Rak’n’Roll, która przełamuje tabu związane z podejściem do raka w Polsce, zaraża pozytywną energią. Tę samą energię ekipa fundacji przekazała swojej zawodniczce, dopingując ją na bardzo ciężkim już, 30 km biegu. Emocje towarzyszące biegowi były niezapomniane, a radość na mecie ogromna. Ale i odrobina strachu, że teraz do „zaliczenia” cztery kolejne. Wbrew zdroworozsądkowym zasadom, po dwóch tygodniach kolejny maraton. Poznań przywitał naszą bohaterkę zaledwie czterema stopniami Celsjusza i przejmującym wiatrem. Do tego zmęczenie i wiele obaw związanych z trudną trasą. Mimo to udało się i w Poznaniu, bowiem limit czasu nie był zbyt wymagający. Zasłużony odpoczynek i perspektywa kilku miesięcy przygotowań do najtrudniejszego, kwietniowego maratonu w Dębnie. Jak mówi nasza bohaterka, limit 2 tys. zawodników oraz czasu do pięciu godzin budził respekt. Niestety, nie udało się przepracować zimy zgodnie z założeniami, toteż wieczór poprzedzający bieg w niewielkim Dębnie był bardzo nerwowy.
- Jakby na złość, po pierwszym kilometrze biegu, w dużym ścisku panującym na wąskich uliczkach miasteczka, jedna z zawodniczek wyłączyła mi zegarek, którym miałam kontrolować czas, by zmieścić się w limicie. Po kolejnym włączeniu, zmuszona byłam doliczać przybliżony czas, co w miarę upływu dystansu i przy narastającym zmęczeniu, było coraz trudniejsze. Ostatnią 200-metrową prostą do mety biegłam niemal sprintem, bojąc się, że zabraknie mi sekund. Radości, którą czułam, widząc czas 4:59,10 s nie da się opisać. To był mój najlepszy wynik w biegach maratońskich. Niezbyt pewnie imponujący, ale nie o wynik tu chodzi. O pokonanie własnych słabości, o dotarcie do mety mimo wielu przeciwności i w końcu o poczucie, że żeby zdobyć cel, trzeba pracy, uporu i wiary – opowiada Iwona Ciecholewska.
Po Dębnie był majowy Kraków i piękny medal ze smokiem wawelskim i w końcu ostatni, wrześniowy Wrocław, który okazał się być szalenie wymagającym biegiem. Temperatura 32 stopnie na plusie, a przy asfalcie dochodząca do 50 stopni, puste, wyludnione ulice, a także długie proste na obrzeżach miasta, zmusiły do poddania się wielu osób. Iwonie Ciecholewskiej się udało. Zdobyła Koronę Maratonów Polskich w niespełna rok. Ani czasy, ani miejsca nie miały znaczenia. Najważniejsze było osiągnięcie wyznaczonego celu, a Korona została zdobyta z dedykacją dla wszystkich zawodników Sekcji Pływackiej MAL WOPR – by, jak podkreśla trenerka, stawiali sobie wysoko poprzeczkę zarówno w sporcie, jak i w życiu. I żeby potrafili zrobić wszystko, by tę poprzeczkę przeskoczyć.
Napisz komentarz
Komentarze