– W sumie mam ok. 100 medali różnych barw, a samych startów niewiele więcej – przyznaje.
Z panem Józefem spotykam się u niego w domu. W głównym pokoju wiszą na ścianie dwie sporej wielkości półki dźwigające dziesiątki medali i pucharów, wśród nich dwa Złote Gryfy przyznane za zwycięstwo w plebiscycie „Gazety Tczewskiej” dla najlepszego sportowca regionu.
- To jest mój pierwszy złoty medal w trójboju siłowym zdobyty na Mistrzostwach Polski w 1981 r. – pokazuje krążek z najcenniejszego kruszcu z wygrawerowaną postacią prężącą bicepsy. – A ten z kolei to moja najnowsza zdobycz – złoto z Mistrzostw Europy w Austrii z tego roku.
Pierwszy start i od razu złoto
Fascynacja sportem u Józefa Bejgrowicza zaczęła się od… problemów zdrowotnych.
- Kiedyś byłem chudy i miałem wady postawy, które chciałem sam skorygować. Co ciekawe, w rodzinie nie było żadnych tradycji sportowych.
Sportowa przygoda, która trwa już ponad 30 lat, rozpoczęła się w szkole średniej w Nowym Dworze Gdańskim. Pan Józef zaczynał od piłki ręcznej, lekkoatletyki (skok w dal i biegi krótkie) oraz judo, w którym zdobył wicemistrzostwo kraju młodzieżowców. Później przyszedł czas na dźwiganie ciężarów i treningi u samego Mieczysława Nowaka – brązowego medalisty Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 1964 r.
- W dźwiganiu ciężarów startowałem nawet w II lidze – wspomina. – Potem kontynuowałem starty podczas studiów we Wrocławiu na Wyższej Szkole Oficerskiej, ale kontuzja nadgarstka przeszkodziła w dalszej karierze.
Dlatego po wyleczeniu urazu, na przełomie 1979/1980 r., swoje zainteresowania skierował w stronę trójboju siłowego, który składa się z przysiadu ze sztangą na barkach, wyciskania sztangi na ławce leżąc oraz z tzw. martwego ciągu - podnoszenie ciężaru z pomostu na stojąco do wyprostowanego tułowia. Już pierwszy start na mistrzostwach Polski w 1981 r. w tej dyscyplinie przyniósł mu złoty medal.
- Miałem dobre przygotowanie z ciężarów, a ułożenie zawodnika pod kątem technicznym jest najważniejsze – tłumaczy swój sukces pan Józef. – O mały włos, a zgubił bym ten pierwszy medal. Wracaliśmy z żoną z zawodów, szliśmy na pociąg i nagle się okazało, że nie mam medalu ani dyplomu. Zima była wtedy okropna – wróciliśmy się i mimo zamieci śnieżnej na szczęście je znaleźliśmy.
Każdy medal jest wyjątkowy
Na przestrzeni 27 lat startów w trójboju Józef Bejgrowicz zdobył 7 złotych medali Mistrzostw Świata, 8 Mistrzostw Europy oraz 30 Mistrzostw Polski, nie licząc sukcesów ma zawodach w tzw. singlach, czyli pojedynczych bojach.
- Do tego trzeba dodać medale srebrne i brązowe, ale tych jest niewiele – przyznaje z uśmiechem na ustach.
W sumie kolekcja pana Józefa liczy ok. 100 medali z różnych kruszców. Nasz rozmówca jest nie tylko czynnym zawodnikiem, ale dwukrotnie (w latach 1993-96 oraz 2001-2003) prowadził także kadrę narodową w trójboju. Równie imponujące, co liczba tytułów, są rekordy w poszczególnych bojach. Do pana Józefa należy rekord świata w martwym ciągu (kategoria do 75 kg) – 293,5 kg oraz rekord Europy w trójboju siłowym – 692,5 kg. Ponadto w przysiadzie pan Józef podniósł sztangę o wadze 255 kg, a na ławce „wycisnął” 160 kg. Który medal przyniósł najwięcej radości?
- Każdy jest wyjątkowy – odpowiada Józef Bejgrowicz. - Ten pierwszy był nieoczekiwany, bo był to pierwszy start i wielka niewiadoma. Nie mniej się cieszyłem z pierwszego medalu MŚ w 1995 r. Była to duża przygoda – najpierw całonocna jazda na zbiórkę do Zakopanego (siedziby Polskiego Związku Sportów Siłowych), potem po krótkim odpoczynku wielogodzinna podróż autobusem do Blackpool w Anglii.
Rywale, kontuzje i porażki
W karierze pana Józefa, tak jak u wielu innych wielkich sportowców, zdarzały się również trudne chwile – ciężkie kontuzje i bolesne porażki. Z tych ostatnich najbardziej przykra zdarzyła się rok temu na Mistrzostwach Świata w Belgii.
- Spaliłem podejście w przysiadzie. Jeżeli nie zaliczy się jednego z bojów, to nie jest się już sklasyfikowanym. Byłem bardzo wściekły, bo miałem długą przerwę w startach i dużo pracy kosztowały mnie przygotowania. Ten przysiad dałby mi tytuł mistrza świata po 5 latach przerwy.
Naszego rozmówcy nie ominęły także kontuzje. W 2000 r. przydarzyła się kontuzja barku, która zakończyła się operacją, a na początku lat 90. na dłuższy czas ze startów i treningów wyeliminował go poważny uraz kręgosłupa.
- Ta kontuzja skończyła się zrośnięciem czwartego i piątego kręgu. Od tamtej chwili mam o jeden krąg mniej niż każdy człowiek.
Liczba sukcesów pana Józefa wcale nie oznacza, że rywale nie dorastali mu do pięt. Lata 80. i 90. to czas największego rozwoju trójboju siłowego w Polsce, który uprawiało więcej osób niż podnoszenie ciężarów. Aby osiągnąć sukces nierzadko trzeba było stanąć do rywalizacji z bardzo wymagającymi konkurentami.
- Było takich kilku. Mocny był zwłaszcza Franciszek Szabluk, czy śp. Jurek Bulski... Zdarzały się i takie zawody, że przy równym wyniku dopiero waga ciała decydowała o medalu - raz wygrałem ME różnicą zaledwie 10 dkg. Ale atmosfera podczas zawodów w trójboju i poza nimi zawsze była znakomita i jako zawodnicy czuliśmy się prawie jak rodzina.
Dźwiganie zaczyna się od głowy
Aby dojść do takich sukcesów treningi nie mogą być traktowane hobbystycznie. Józef Bejgrowicz spędza na siłowni po 2,5 godz. przez pięć dni w tygodniu, a każdy czwartek przeznacza na trening biegowy. Jednak dźwiganie ciężarów nie polega bynajmniej tylko na sile mięśni.
- Często powtarzam młodym adeptom trójboju, że dźwiganie zaczyna się od głowy, a dopiero kończy na mięśniach – uważa pan Józef. - Trening treningiem, ale jest jeszcze sprawa psychiki, bo podejście do ciężarów jest ogromnie ważne. Zresztą tak jest w każdej dyscyplinie. Dopiero po latach treningu dochodzi się do takiej koncentracji, by móc wyzwolić jak najwięcej energii w ułamku sekundy, co w trójboju jest właśnie najważniejsze. Jeśli nie potrafimy się skupić, skoncentrować na wykonywanej czynności, to nie będzie efektów. Taką koncentrację osiągnąłem zwłaszcza w martwym ciągu – mój rekord dla dwa razy cięższych ode mnie jest niemożliwy do podniesienia.
Trudno o następcę
Swoje doświadczenie ze startów nasz rozmówca przekazuje już od wielu lat młodym adeptom trójboju. Wychował całą plejadę młodych sportowców, m. in. Mateusza Lewickiego (mistrza świata w wyciskaniu sztangi leżąc), Ilonę Węsierską (mistrzyni świata w trójboju) oraz mistrzów Polski – Eugeniusza Witstocka, Mariusza Liegmana, Marka Kosiora, Jarosława Węsierskiego, Grzegorza Ornasa, Tomasza Topolskiego. Trójbój zaczęli uprawiać nawet najbliżsi pana Józefa, choć on sam zarzeka się, że ich do tego nie namawiał (- Bo to ciężka harówka – podkreśla.): żona Grażyna (zdobyła brąz na ME oraz złoto i srebro na MP) oraz dwaj synowie Tomasz i Krzysztof (mistrzowie kraju w przedziałach junior młodszy – junior starszy). Pomimo tylu wychowawczych osiągnięć Józef Bejgrowicz jednocześnie przyznaje, że aktualnie nie widzi swojego następcy.
- Powiem szczerze, że będzie ciężko takiego znaleźć i wyszkolić. Dzisiejsza młodzież jest bardzo niecierpliwa i jak usłyszą ile lat musiałem włożyć w zdobycie takich sukcesów, to ich to zupełnie nie pociąga. Trzeba wszystko odłożyć na bok i tylko dźwigać. A kto dzisiaj ma czas by siedzieć na siłowni pięć razy w tygodniu po trzy godziny? Żeby zaistnieć na arenie krajowej potrzeba przynajmniej 5 lat.
Mocarz Kociewski w Tczewie?
Trójbój siłowy jest z całą pewnością sportem widowiskowym, jednak daleko mu do popularności jaką w naszym kraju cieszą się strongmeni.
- Ludzie, jak za czasów Rzymian, żądają „krwi” na placu boju – obrazowo tłumaczy pan Józef. – Podczas zawodów strongmenów widzi się ich realny wysiłek. Ludzi to przyciąga, tak jak dźwigane olbrzymich ciężarów. Zawody strongmenów odbywają się w plenerze, ludzie przychodzą na nie całymi rodzinami, jest wspaniała zabawa i kulturalny doping.
Z tych powodów Józef Bejgrowicz postanowił podobne zawody zorganizować na ziemi tczewskiej. Tak narodził się turniej o tytuł Mocarza Kociewskiego, rozgrywany od 9 lat na podzamczu w Gniewie. Zawody te charakteryzuje średniowieczna oprawa, a sortowcy zmagają się w dźwiganiu toporów, noszeniu kowadła, czy ciągnięciu załadowanego wozu drabiniastego.
- W przyszłym roku myślę o przeniesieniu go na teren Tczewa – zdradza pomysłodawca Mocarza. - Teren podzamcza jest już „zjechany” przez końskie kopyta. Nawierzchnia jest zbyt miękka, a ja nie mogę narażać zawodników na kontuzje, bo wystarczy lekki deszcz, by zrobiło się tam błoto.
Rywalizacja jak narkotyk
Józef Bejgrowicz podkreśla, że nie byłoby sukcesów gdyby nie przychylne nastawienie rodziny i przyjazny klimat.
- Tolerują moje wyjścia na siłownię i wyjazdy na starty. Początki nie były za ciekawe, ale pomału zarówno żona, jak i synowie też zaczęli się interesować trójbojem.
Czym interesuje się pan Józef jeśli akurat nie przerzuca na siłowni tony ciężarów? Uprawianiem działki ogrodniczej oraz… majsterkowaniem, zwłaszcza naprawianiem mebli.
- Lubię „dłubać” w drewnie i mam do tego anielską cierpliwość. Są to zajęcia, gdzie ją ćwiczę, co przydaje mi się również w sporcie.
W przyszłym roku Józef Bejgrowicz planuje zakończyć karierę zawodniczą, w maju na mistrzostwach Europy i w listopadzie na mistrzostwach świata. Czy będzie tęsknił za sportową walką?
- Pewnie, że żal zostawić rywalizację. To jest jak narkotyk, ale wiek też robi swoje.
Brakuje krążka z olimpiady
Jest tylko jeden medal, którego brakuje na półkach pana Józefa – medal z Igrzysk Olimpijskich. Trójbój siłowy nie jest dyscypliną olimpijską, ale podczas igrzysk w Atlancie w 1996 r. odbyły się jego pokazy, a Komitet Olimpijski miał dyskutować nad wprowadzeniem tej dyscypliny do programu igrzysk.
- Miałem wziąć udział w przewidzianym pokazie, byłem doskonale przygotowany – wspomina. – Władze miasta przygotowały nawet koszulkę promującą Tczew (taką samą otrzymała inna olimpijka z Tczewa, pływaczka Izabela Burczyk) i wszystko rozbiło się o ambasadę amerykańską, która nie przyznała mi wizy.
W pokazach siłą rzeczy uczestniczyli głównie Amerykanie (wśród których trójbój jest bardzo popularny), więc przedstawiciele Komitetu Olimpijskiego stwierdzili, że skoro nie ma Europejczyków, to nie ma też sensu wprowadzać do programu olimpiad dyscypliny praktycznie dla jednego tylko kraju.
- Drugim powodem był także fakt, że szuka się takich dyscyplin, które przyciągną sponsorów – wyjaśnia Józef Bejgrowicz. – Dzisiejszy sport to nie są czasy barona de Coubertin, gdzie startowało się za darmo, dla samej idei. Będzie bardzo trudno, by trójbój siłowy kiedykolwiek pojawił się na igrzyskach.
Multimedalista mistrzowskich imprez
Józef Bejgrowicz zdobywał tytuły mistrza Polski w latach 1981-1988, 1990-2001 (w kategorii do 75 kg) oraz 1992-2001 (w kategorii masters), mistrza Europy w okresie 1993, 1995-1999, 2006, 2007 oraz mistrza świata (1995-2001).
Napisz komentarz
Komentarze