Jan Wałaszewski, urodzony w Czersku twórca, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Sopocie, działacz konspiracyjny, harcerz, nauczyciel, orędownik przemian demokratycznych w naszym kraju. Przez wiele lat związany ze Starogardem Gdańskim, wielki miłośnik Kociewia. W swoim życiorysie ma też ciekawy wątek wojennych losów… w Holandii.
Różnorodność technik
Na wystawie zaprezentowane są prace wykonane różną techniką plastyczną, m.in. obrazy olejne, akwarele, rysunki tuszem i patykiem. Obok charakterystycznego dla jego twórczości malarstwa realistycznego pojawiają się również abstrakcje.
Działalność konspiracyjną Wałaszewskiego w okresie okupacji hitlerowskiej, a w Polsce Ludowej w strukturach podziemnej „Solidarności”, obrazują rysunki opatrzonymi autorskim komentarzem. Na wystawie nie zabrakło również dowcipnych rysunków będących odpowiedzią na absurdy PRL-u.
- Bardzo nam miło, że możemy gościć rodzinę artysty - córkę Dorotę, syna Marka i wnuczka Daniela - mówiła podczas wernisażu Urszula Wierycho, dyrektor MBP. - Niedawno zakończyliśmy cykl wystaw poświęconych zasłużonym działaczom ziemi tczewskiej, na której przedstawiliśmy ok. 50 osób, już nie żyjących. Także ziemia starogardzka ma swoich wybitnych przedstawicieli i jako pierwszego postanowiliśmy zaprezentować prace Jana Wałaszewskiego.
W trakcie spotkania przekazano państwu Wałaszewskim kopię rysunku harcerza, wykonanego przez Jana, a znajdującego się w zbiorach tczewskiej książnicy.
Dobra strona „berlinki”
- Zasadniczo ojciec związany był z „berlinką” - opowiadał Marek Wałaszewski. - Urodził się w Czersku. Tam poznał swoją żonę. Jej rodzice mieli hotel Centralny przy tej głównej trasie. Gdy przeprowadził się do Starogardu, mieszkał w domu trochę dalej od „berlinki”. W ostatnich dniach wojny dom został zbombardowany przez Rosjan, wskutek czego pamiątki rodzinne się spaliły. W 1954 r. przeprowadził się na stałe do domu przy ul. Sikorskiego - skrzyżowanie z Hallera (niegdyś Świerczewskiego). Mieszkał tam do śmierci. Nie miał łatwego życia. Wrócił do Polski jako żołnierz Sił Zbrojnych na Zachodzie.
Jan Wałaszewski skończył studia, ale o pracę czy zwykłe zlecenia od władzy nie było łatwo: „Kim pan jest z zawodu? Jestem artystą plastykiem…” Radził więc sobie sam. Z marzeń o wielkiej sztuce, których nigdy nie zarzucił, musiał wejść w prozę życia. Najpierw robił szarfy pogrzebowe, numery rejestracyjne na motocyklach i samochodach, powinszowania i karty świąteczne, szyldy.
- Ludzie przewijali się przez nasz dom codziennie - kontynuował Marek Wałaszewski. - Całe życie ojciec walczył o jakąś pracownię z prawdziwego zdarzenia. Za warsztat służył mu stół. Czasem płótno do pomalowania miało 12 metrów, a pokój 4,5 m. Farba musiała schnąć, więc płótno wypuszczaliśmy za okno. Od rana do wieczora przychodzili klienci, także by zwyczajnie porozmawiać.
A trafiali się niezwyczajni goście. A to Wietnamczyk, co ponad 40 lat temu było ewenementem, a to radzieccy żołnierze. Raz przyszła grupa studentek z Holandii, goszczących w Stadninie Ogierów. Dowiedziały się, że pan Jan walczył w Holandii, w ruchu oporu, po ucieczce z Wehrmachtu. Tak też stworzyła się szansa wyjazdu do Holandii, w 1980 r., gdzie artysta spotkał się z pamięcią i wdzięcznością.
Napisz komentarz
Komentarze