-W sobotę ok. godz. 14 wróciliśmy do domu. Żona poszła na spacer do ogrodu, nad staw. Zobaczyła tam dużego psa. Był to ładny, zadbany owczarek niemiecki. Choć nie zachowywał się agresywnie, przestraszyła się, w końcu to obcy pies, który dostał się na naszą posesję – opowiada pan Marek. –Szybko wróciła do domu, pies za nią. Chciał wejść do środka, widać było, że był chowany w domu, nie na podwórzu. Nie miał jednak żadnego identyfikatora.
Pan Marek wiedział, że gmina Sadlinki ma umowę ze schroniskiem w Grudziądzu na wyłapywanie bezpańskich psów i kotów. Jednak była sobota, urząd nieczynny, więc zatelefonował na posterunek policji, prosząc o skontaktowanie ze schroniskiem.
-Wszystko się dobrze zapowiadało, bo wkrótce zadzwonił do mnie pracownik z Grudziądza i zapowiedział, że przyjadą po psa wieczorem. Potem był kolejny telefon z informacja, że dziś się nie wyrobią, bo muszą jechać po jakiegoś agresywnego zwierzaka, który zagraża ludziom – opowiada pan Marek. –Zrozumiałem to, bo przecież tamta sprawa była ważniejsza, pies mógł zagrażać dzieciom. Ten „mój” zachowywał się w miarę spokojnie.
Mimo to, państwo Gadomscy obawiali się jednak wilczura, który choć agresywny się nie wydawał, to jednak źle reagował na widok obcych, uciekał, pokazywał kły. A niedaleko mieszkają ludzie z małymi dziećmi, mógł im zagroził, bo przecież trudno przewidzieć reakcję wystraszonego psa, który najprawdopodobniej zagubił się właścicielom. Nie można jednak wykluczyć sytuacji, że ktoś, np. z Kwidzyna, chciał pozbyć się psa, wywiózł go za miasto i po prostu wyrzucił z samochodu. Takie sytuacje się już zdarzały w powiecie kwidzyńskim. Pan Marek jednak zaryzykował i rzucając psu karmę, doprowadził go do miejsca, w którym mógł go zamknąć. Minęła noc, w niedzielę rano zadzwonił do schroniska zapytać, o której przyjadą pracownicy.
- Odebrała jakaś pani, której opowiedziałem o całej sprawie. Jej odpowiedź mnie zaszokowała. Bardzo niemiłym tonem poinformowała mnie, że nikt nie przyjedzie, bo oni przyjeżdżają tylko wtedy, gdy pies kogoś pogryzie – mówi Marek Gadomski. – Nie chciała słuchać mojego tłumaczenia, że dzień wcześniej inny pracownik schroniska obiecał po psa przyjechać. Byłem oburzony – wychodzi na to, że trzeba poczekać, aż zwierzę zrobi komuś krzywdę, wtedy dopiero ktoś go zabierze.
Pan Marek musiał przetrzymać psa jeszcze kolejny dzień. Dokarmiał go i pilnował, by nie uciekł za ogrodzenie. Dopiero w poniedziałek mógł skontaktować się z urzędem gminy.
-Pracownik gminy wszystkim się zajął i natychmiast interweniował – opowiada mieszkaniec Kaniczek.
O wyjaśnienie tej sprawy poprosiliśmy Krzysztofa Krzemienia z Urzędu Gminy Sadlinki, który zajmuje się m.in. sprawami bezpańskich psów.
- Nasz samorząd podpisał umowę ze schroniskiem dla zwierząt w Grudziądzu – Węgrowie. Polega to na tym, że jego pracownicy zabierają bezpańskie psy z naszego terenu. Jeśli ktoś z mieszkańców zauważy bezdomne zwierzę, powinien zgłosić to do naszego urzędu, a my kontaktujemy się ze schroniskiem – mówi K. Krzemień. – Jeśli jednak sytuacja taka zdarzy się po południu lub w weekend, gdy urząd jest nieczynny, no cóż... przyznam, że mam z tym do czynienia po raz pierwszy. Zawsze jest wyjście z sytuacji. Myślę, że kontakt bezpośrednio ze schroniskiem to dobry pomysł. Skąd zatem to nieporozumienie? Sądzę, że zawiniły emocje i niepotrzebna niemiła wymiana zdań przez telefon. Gdyby pan Marek rozmawiał z pracownicą spokojnie, sprawę byłaby inaczej załatwiona.
Musiał pilnować zabłąkanego psa
GMINA SADLINKI. Marek Gadomski z Kaniczek przeżył dość nieprzyjemną przygodę. Przez weekend musiał zajmować się psem, który przybłąkał się na jego posesję. Mimo starań, nie udało mu się umieścić go w schronisku podczas dni wolnych od pracy.
- 20.11.2008 01:05 (aktualizacja 19.08.2023 06:54)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze