„Genialna epoka. Szkice z Brunona Schulza” – prapremiera na scenie Malarnia Teatru Wybrzeże. I smutek i żal.
Aktorzy koncentrowali się na figurach akrobatycznych zapomniawszy o głębi literackiego tworzywa, każdy działał sam, nie czując relacji z innymi postaciami. U panów szwankowała dykcja. Zniknął Schulz, nie było poezji!
Można było mieć wątpliwość, gdzie się jest – w teatrze, czy w hipermarkecie?
Przestrzeń uboga, bezbarwne projekcje też nie świadczą o bogatej wyobraźni
Rodzi się pytanie po co to przedstawienie powstało, komu i czemu ma służyć? Reżyser Rudolf Zioło legitymuje się doświadczeniem i znaczącym dorobkiem scenicznym, ma za sobą dwie realizacje według prozy tego autora, niestety, sprawił wielki zawód, bo to, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy na scenie, nie zadowoli ani tych, którzy prozę Schulza znają i cenią, ani tych, którzy „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą” jeszcze nie czytali. Deklarował pompatycznie, że spektakl będzie: „serią kontrmarszów fantazji, improwizacji technikami bezsłownymi i muzycznymi mającymi stanowić przykład ,,twórczej aranżacji egzystencji". Zapowiadał, że „ironia, nieokreśloność, tragi-błazeństwo, panmaskarada, groteska to zestaw gatunków, o które chcielibyśmy się otrzeć”. Powiedział, że fenomen Brunona Schulza tkwi w „połączeniu dwóch żywiołów – okaleczonej, zamkniętej, skomplikowanej, depresyjnej osobowości oraz siły afirmacji świata i energia do przemiany szarego w kolorowe.” Można się z tymi stwierdzeniami zgodzić bardziej, lub mniej, ale liczy się efekt, a ten gorszy jest, niż najstraszniejsze sny.
Czymże nas poczęstował reżyser Rudolf Zioło i do czego zaprzągł naszych aktorów? Powstał zlepek, na który złożyły się wybrane teksty Brunona Schulza, wszystko dzieje się w konwencji próby, wiecznej improwizacji, co daje – zamierzony, czy nie, efekt trudnego do zniesienia chaosu. Przestrzeń uboga, bezbarwna – ogromny stół, co chwila z hałasem przewracany, aktorzy walą nogami tego stołu o ziemię. Krzesła, które służą nie tylko do siedzenia, ale do wspinania się, przewracania. Stoją trzy emaliowane, poobtłukiwane, nocniki, których zawartość, z rozmachem, wylewana jest na ścianę. Nieustannie poniewiera się pierze. Panie występują w „seksownych” halkach, panowie w strojach bliżej nie określonych i niczego w sensie znaczeń nie wnoszących, za wyjątkiem śmiesznych, jednoznacznych, dodatków. Projekcje też nie świadczą bogatej wyobraźni, nijakie, mogłoby ich wcale nie być. Co jakiś czas rozbrzmiewają cytaty – ni przypiął ni przyłatał do dziania się na scenie – z bardzo znanych utworów muzyki klasycznej i elektronicznej, jest też dyskotekowy, narastający, łomot, w końcu trzeba, aby wyeliminować fizyczny ból, z całej siły, zatkać uszy.
Męka widzów i wykonawców
Jest stanie aktora na głowie i chodzenie po ścianie, szczotka do podłogi, którą aktorka nie tylko zamiata podłogę, ale i wulgarnie, dosłownie, ma „pobudzić” skojarzenia erotyczne. A więc aktorzy biorą udział w swoistym „procesie twórczym”, w rękach trzymają wymiętoszone egzemplarze scenariuszy, odgrywają – ilustrują? - kolejno prawie nie związane ze sobą sceny. Reżyser stawia na rytm słowa, co w przypadku Schulza nie ma chyba większego znaczenia. Tak jak u Schulza, jest Jakub – ojciec głównego bohatera, port parole pisarza, który tutaj jednak wyraźnie zdominował wszystkich pozostałych bohaterów. Gra postać Grzegorz Gzyl z wielkim poświęceniem i zaangażowaniem, pod względem wysiłku fizycznego, wręcz cyrkowych sztuczek, daje z siebie wszystko, wyciska ostatnie poty, spełnia wymagania realizatorów, co z pewnością wiele go kosztowało. Jednak efekty aktorskie nie przemawiają do widza, słowo przez niego wypowiadane nie dociera swoją wielowarstwowością, nie pobudza wyobraźni, nie porusza, odnosi się wrażenie, jakby sam nie rozumiał, albo nie interesował się tym, co mówi. Józefa gra Piotr Witkowski, to on powinien być animatorem zdarzeń, ale tak nie jest, prawie go nie ma, dano mu rolę narratora, którą pełni pospołu z Michałem Kowalskim, jeden i drugi czyta, bezbarwnie recytuje, klepie! tekst, bez stopniowania nastrojów i uczuć, bez głębszego zrozumienia. Wszystkich trzech panów w wielu miejscach nie można zrozumieć, bo bełkoczą coś pod nosem, a odległość między wykonawcami a widzami jest przecież mała, co by było na dużej scenie!? Panie wyróżniają się zdecydowanie dobrą dykcją, co nie znaczy, że mają szansę wyrazić poetykę odgrywanego tekstu. Schulzowska Adela - Monika Chomicka-Szymaniak także gra przede wszystkim ciałem, słowo przez nią wypowiadane – choć zrozumiałe - nie ma barwy ani znaczeń. Matka Ewa Jendrzejewska – choć miała niełatwe zadanie - wybroniła się jako aktorka. Małgorzata Oracz – gra świetnie seksowną ciotkę Agatę i Poldę – ale i ona musi bawić się w pantomimę zamiast skoncentrować na słowie, ta postać występować by mogła z powodzeniem w zupełnie innym przedstawieniu.
I cóż z tego wynikło? Gdzie Schulz? Gdzie poezja? Gdzie niepowtarzalne klimaty, które zawarte są w prozie i twórczości plastycznej legendarnego autora, całe swe krótkie życie związanego z żydowskim cudowno – bajkowym miasteczkiem Drohobyczem? Mam wrażenie, że reżyser Rudolf Zioło wypalił się jako artysta i nie potrafi już niczego świeżego, rodzącego się z twórczego niepokoju, z siebie wykrzesać. Wychodząc z teatru miałam uczucie zawodu i smutku, żal mi było aktorów, czuję, że młody widz nie będzie miał inspiracji żeby zagłębić się w poetykę „Sklepów cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą”. Idąc ulicą odetchnęłam z ulgą, że wreszcie ta wspólna męka widzów i wykonawców się skończyła, zatęskniłam za dobrym teatralnym spektaklem, który, mam nadzieję, niebawem na scenie Teatru Wybrzeże, się znowu pojawi.
* * *
GENIALNA EPOKA
SZKICE Z BRUNONA SCHULZA
Reżyseria, scenariusz, ruch sceniczny: Rudolf Zioło
Scenografia: Andrzej Witkowski
Opracowanie muzyczne: Michał Kowalski
Elementy kaskaderskie i przygotowanie ruchowe: Artur Mierzejewski
Wideo: Michał Andrysiak, Tomek Wierzchowski
Asystent reżysera: Małgorzata Oracz
Inspicjent/sufler: Katarzyna Wołodźko
W spektaklu występują: Monika Chomicka-Szymaniak, Grzegorz Gzyl, Ewa Jendrzejewska, Michał Kowalski, Małgorzata Oracz, Piotr Witkowski.
Rudolf Zioło (ur. 1952) - reżyser. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz Wydziału Reżyserii Dramatu w leningradzkim Instytucie Teatru, Muzyki i Kinematografii. Wykłada na Wydziale Reżyserii Dramatu w krakowskiej PWST. Reżyserował dla Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie oraz Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Od 2003 związany z zespołem artystycznym Teatru Wybrzeże w Gdańsku, od 2005 z Teatrem Powszechnym im. Zygmunta Hübnera w Warszawie. Autor wielu nagradzanych spektakli, m.in. PSIEGO SERCA M. Bułhakowa (1983), REPUBLIKI MARZEŃ B. Schulza (1987), SNU NOCY LETNIEJ (1992) oraz BURZY W. Shakespeare'a (1997). W Teatrze Wybrzeże w Gdańsku przygotował m.in. WOYZECKA G. Büchnera (1995), WESELE S. Wyspiańskiego (2005), ORKIESTRĘ TITANIC C. Bojczewa (2007) oraz NASZYCH NAJDROŻSZYCH P. Osmenta (2010).
Prapremiera: 1 kwietnia 2012 r. na Scenie Malarnia
Pokaz przedpremierowy: 31 marca
Kolejne spektakle: 2, 3, 24, 25, 26 kwietnia
W Teatrze Wybrzeże - bezładny, toporny, zlepek. Męka widzów i wykonawców
Na scenie Malarnia Teatru Wybrzeże w Gdańsku wystawiono prapremierę spektaklu „Genialna epoka. Szkice z Brunona Schulza.” Powstał bezładny, toporny, zlepek złożony z wybranych – odklepanych bez zrozumienia i uczucia - tekstów Brunona Schulza. Na scenie królował krzyk i zgiełk. Można było mieć wątpliwość, gdzie się jest – w teatrze, czy w hipermarkecie?
- 04.04.2012 20:39 (aktualizacja 01.04.2023 05:53)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze