- Do wzięcia na warsztat literatury Martina Widmarka skusiła mnie, wraz z dyrektorem Miejskiego Teatru Miniatura Romualdem Wiczą – Pokorskim, jej serialowa popularność w Szwecji - powiedział na konferencji prasowej w środę, 11 kwietnia 2012 r. Ireneusz Maciejewski, autor adaptacji scenicznej i reżyser przedstawienia. - Doszliśmy do wniosku, że Szwecja jest niedaleko od Polski, jeżeli my tego nie zrobimy pierwsi, to zrobi to ktoś inny i postanowiliśmy przełożyć na scenę tę ciekawą propozycję dla dzieci z pierwszych klas szkoły podstawowej. Zdecydowaliśmy się pójść o krok dalej i przygotować na podstawie tej literatury sceniczny mini serial sensacyjny dla najmłodszych. Myśląc o następnym odcinku postanowiliśmy odkryć tylko kawałeczek tajemnicy miasteczka Valleby, ich mieszkańców i sensacji, która tam się rozgrywa. Adaptacja powstała na podstawie pierwszej części, ale niektóre elementy, na przykład pościg, wykorzystujemy z innych części. Wszystkie części łączy miasteczko, bohaterowie główni i drugoplanowi, którzy są mieszkańcami miasteczka. Dlatego bohaterowie, których zobaczymy w pierwszym przedstawieniu, będą również występować w następnym.
- Nasza sceniczna wizja może być trochę inna od wizja pisarza, ponieważ scena tego wymaga i weryfikuje pewne pomysły, które w książce można łatwo opisać – kontynuuje Maciejewski. – I odwrotnie pokazujemy w teatrze coś, czego w książeczce nie ma, tak jest ze stworzoną przez nas gonitwą złodziei. Przy każdej inscenizacji autor ulega pokusie pokazania kontekstu szerszego, niż jest w oryginale. Dlatego nie mogę się oprzeć i rozbudowuję, ale staram się za bardzo nie rozbuchać i nie odchodzić od głównego wątku, bohaterów i ich spraw.
- Drugą rzeczą jest dramaturgia, książeczki z serii „Biuro detektywistyczne Lessego i Mai” są dość schematyczne, nie znaczy, że to jest złe, ale na potrzeby sceny musimy budować historię, do ostatniej chwili trzymać widza w napięciu – tłumaczy reżyser. - Nie możemy w połowie spektaklu rozłożyć wszystkich kart i powiedzieć kto jest winny, musimy cały czas prowadzić widza ciemnymi korytarzami, żeby się zastanawiał, może ten, może tamten winny, musimy tropy mylić. Mamy nadzieję, że widzowie nie wypalą w trakcie spektaklu: „Ten jest złodziejem” i że nie będziemy musieli za wcześnie opuścić kurtynę. Staramy się prowadzić dynamicznie akcję, aktorzy wychodzą także do widzów, pytają ich, czy: bohaterowie sobie poradzą z trudnym zadaniem, o konteksty sprawy, czy widzowie wiedzą, kto to detektyw, jaka jest różnica między detektywem a policjantem, jakie są między nimi punkty zbieżne, aby stopniowo prowadzić do rozwiązania. Mamy też momenty bardziej dramatyczne, kiedy narażone jest życie głównej bohaterki, pokażemy to tak, żeby by to kryminał.
- Trudna była też sprawa samej inscenizacji, ponieważ te książeczki mają charakterystyczną oprawę ilustratorską. Zastanawiając się ze scenografem, w którą stronę mamy pójść, postanowiliśmy iść za naszym językiem, czyli scenograf narysował na nowo miasteczko i bohaterów, jakby nie znał tamtych rysunków, na potrzeby tej sceny. Dlatego zaproponowałem do współpracy Dariusza Panasa, z którym współdziałam od kilku lat, ona ma świetną kreskę, dzięki niemu to miasteczko będzie bliskie oryginałowi, ale przetworzone artystycznie. Zaproponowaliśmy aktorom trudną formę lalkową.
- Udział w tym spektaklu wymaga od aktora nie tylko dyscypliny – powiedziała Wioletta Karpowicz, aktorka. – Mamy do czynienia nie typową formę lalkową – pacynkę, jawajkę – ale zobligowani jesteśmy do własnych pomysłów wynikających z kreatywności animatora. Bo ani ręce lalki, ani nogi nie są ruchome, a wręcz są nadruchliwe, a więc trzeba znaleźć system żeby nad tym zapanować.
- Myślę, że każdy z nas miał obawy, kiedy dowiedział się o koncepcji, że będzie mnóstwo rekwizytów, mnóstwo różnych form, bo gramy sobą i lalkami, jeszcze jest makieta, ale z biegiem czasu wszystko się uprościło – powiedziała Hanna Miśkiewicz, aktorka.
- Tak jak w przypadku lalek, tak i w makiecie potrzebny jest spokój, bo wbrew pozorom ruchy musza być bardzo spokojne, takie stop klatki, ruch i dynamikę nadają animatorzy przedmiotów, postaci, a nie kamera, kamera tylko musi za nimi podążać - dodał Jakub Erlich, aktor. – Ale na to tez wpadliśmy dopiero po pewnym czasie.
- Pomysł makiety wziął się z dziecięcych marzeń, to takie spełnienie wyobrażeń, że górujemy nad miastem, możemy spojrzeć na wszystko z góry, próbujemy panować nad miastem, może stajemy się demiurgami – kontynuuje Maciejewski. – Nie wie czy widz to wszystko odczyta. Uważam, że teatr lalek jest światem bezpiecznym, że jest nie tylko dla widza dziecięcego, ale i dla nas, realizatorów. Aktorzy w różnym wieku są otwarci na wszystkie działania, są i dziećmi, grają dziennikarzy a za chwilę kreuję inne postaci. Staramy się zburzyć realizm, jednym kichnięciem zmieniamy całą scenografię, jest wiele niespodzianek, chcieliśmy stworzyć magię teatru lalek.
Napisz komentarz
Komentarze