Do Monachium zaproszono mnie z odczytem o Gdańsku, jako światowym dziedzictwie kultury. Przy tej okazji zetknąłem się tam z przebrzmiałą już sprawą, żywo przypominającą nasze obecne boje o właściwą skalę i kształt budowli, lokowanych w obrębie historycznego Śródmieścia. Należy przypomnieć, że śródmieście Monachium było po wojnie zniszczone prawie tak samo jak nasze. Dywanowe naloty obróciły w gruzy prawie wszystkie sławne na cały świat historyczne budowle. Po wojnie wszędzie tam, gdzie zachowała się odpowiednia część zabytkowej substancji, przyjęto za zasadę ich pełną rekonstrukcję – wraz z najcenniejszymi, w znacznej mierze zniszczonymi elementami wyposażenia. Dzięki temu możemy się dziś zachwycać pięknymi wnętrzami takiego np. kościoła Teatynów, w którego krypcie spoczywa między innymi, żona elektora bawarskiego Teresa Kunegunda Sobieska (córka Jana III), jedynym w swoim rodzaju ażurowym ołtarzem w kościele św. Piotra, zrekonstruowanymi rzeźbami i malowidłami ściennymi słynnego kościoła Assamów, czy świetnymi wnętrzami Rezydencji władców Bawarii, wraz z niezwykłym Antiquarium i teatrem Cuvilliesa, uważanym za najpiękniejszy rokokowy teatr świata.
Nie znaczy to, że nie było oporów ze strony zwolenników radykalnej nowoczesności, których koncepcje cieszyły się niekiedy poparciem władz. Ich dziełem było wszystko to, co dziś odczuwamy jako zakłócenie historycznego krajobrazu miasta. Wędrując ulicami Monachium, od czasu do czasu natrafiamy na modernistyczne budowle, rozsadzające skalą otoczenie. Nie odczuwa się tego tak drastycznie, jak w Gdańsku, który miał zupełnie inny, znacznie bardziej kameralny moduł zabudowy. U nas nie było wielkich barokowych rezydencji, nawet budynki publiczne nigdy nie porażały ogromem; jedynymi wielkimi budowlami były główne kościoły. Dopiero dziś fanatycy wieżowców próbują robić konkurencję kościelnym wieżom przez wciskanie ich na siłę w delikatną tkankę historycznego Śródmieścia – wbrew zaleceniom wybitnego międzynarodowego grona specjalistów i propagatorów wysokiej zabudowy, jakim niewątpliwie jest INTA. We wnioskach tej organizacji, sformułowanych w czasie wizyty w Gdańsku, wyraźnie stwierdzono, że nie powinno się stawiać wieżowców w historycznym Śródmieściu, a poza nim należy uwzględniać stanowisko mieszkańców i ewentualnie starać się ich przekonać do zaakceptowania budowy. Efekt? Wymuszone układem politycznym uchwalenie przez Radę Miasta planu, w którym przewiduje się nowe wieżowce na Starym Mieście, Starym Przedmieściu i w rejonie Urzędu Miejskiego. Zwróćmy jeszcze raz uwagę: historyczne Śródmieście Gdańska, noszące od 1994 r. zaszczytny status Pomnika Historii, to nie samo tylko Główne Miasto (między Podwalem Staromiejskim i Przedmiejskim), ale cały obszar w granicach fortyfikacji z XVII wieku – od bramy Nizinnej poza ul. Wałową i od Bramy Żuławskiej do końca Nowych Ogrodów!
Wróćmy do Monachium. Na skraju Ogrodu Dworskiego stanęła tam na przełomie wieków neobarokowa siedziba władz Bawarii – tzw. Kancelaria Państwa. Po wojnie z wielkiej budowli pozostała tylko centralna część, z wieńczącą ją kopułą. Postanowiono postawić w tym miejscu olbrzymi nowoczesny gmach, którego skrzydła miały zająć dalszą część zabytkowego parku. Wiązało się to z wyburzeniem niektórych zachowanych obiektów ogrodowych. Mieszkańcy powiedzieli: nie! i zaskarżyli decyzję w sądach. Po każdej przegranej sprawie wnosili apelację. Procesy ciągnęły się przez trzydzieści lat! Na koniec władze ustąpiły. Doszło do kompromisu. Budowla uzyskała wprawdzie nowe boczne skrzydła (o skądinąd interesujących wnętrzach), ale projekt zmodyfikowano tak, by nie wkraczać na teren parku. No cóż, dzisiejsze Niemcy są niewątpliwie państwem prawa...
Zastanawiam się, czy coś podobnego byłoby możliwe u nas? Czy możliwy jest kompromis np. w sprawie tzw. Teatru Szekspirowskiego – bez uciążliwych procesów i apelacji? Ostatnia dyskusja w SARP, sprawnie i z wielką kulturą prowadzona przez panią dr Jolantę Sołtysik, wykazała, że tym, co budzi największy sprzeciw (także w środowisku architektów!), są dwie sprawy: sposób przeprowadzenia konkursu i rozmiary nowego teatru. Jak to określono: budynek jest przeskalowany. Przy okazji wyjaśniło się, dlaczego ma być taki duży. Dotychczas tłumaczono nam, że takie są wymogi współczesnego teatru, który musi mieć zaplecze. Teraz wyszło na jaw, że w owych przybudówkach, w tej 130-metrowej „szkatułce”, jak to eufemistycznie określają inicjatorzy budowy (już nie „odbudowy”!), mają się dodatkowo mieścić dwie sale konferencyjne i wielka sala wystawowa. Wszystko to, wraz z tarasem, na którym jak słyszymy mają się również odbywać spektakle (ciekawe są te ciągłe zmiany koncepcji...), znacznie powiększa rozmiary budowli. Dlaczego nie można urządzać konferencji i wystaw po prostu w sali teatralnej, albo w którymś z pobliskich obiektów, np. w Domu Harcerza, tego ideolodzy nowego teatru nie tłumaczą. Co ciekawe, przedstawiciel Fundacji stwierdził, że kształt teatru nie jest ostateczny i możliwe są dalsze modyfikacje. Jeżeli tak, to zgłaszam propozycję: Nowy teatr byłby łatwiejszy do zaakceptowania w tym miejscu, gdyby zmniejszyć go o owe trzy sale, pozostawiając tylko na prawdę niezbędne zaplecze sceniczne. Należałoby również przeprojektować dach: zamiast sterczących w niebo wielkich połaci dać zasuwany płaski dach szklany. I stanowczo zrezygnować z tarasów.
Jeszcze jedno: na postawiony w toku dyskusji w SARP zarzut odstąpienia od pierwotnej koncepcji rekonstrukcji Szkoły Fechtunku, która przywróciłaby Gdańskowi niezwykłą atrakcję, porównywalną ze zrekonstruowanym teatrem „Globe” w Londynie, przedstawiciel Fundacji oświadczył: „Nie będziemy budowali atrapy!” Jak widać, rekonstrukcja jest dziś przez pewne grona potępiona, a strach przed posądzeniem o zamiar rekonstruowania – wszechwładny. Zadziwia przy tym nagminne określanie odbudowanych zabytków jako „atrapy”. Używający tego słowa przeciwnicy odtwarzania historycznego piękna najwyraźniej go nie rozumieją. Atrapa, to rzecz udająca coś, czym nie jest, imitacja, która nie pełni swych funkcji. Zrekonstruowana Szkoła Fechtunku, pełniąca w przeszłości także funkcje teatralne, nie byłaby atrapą, bo nadal odbywałyby się w niej imprezy, którym od początku służyła. Odbudowane kamieniczki nadal pełnią funkcje, dla których je zbudowano – mieszkają w nich ludzie. Dokonane po wojnie zmiany układu wnętrz nie są w tym przypadku istotne, bo gdyby Gdańsk nie został zniszczony, też zmieniano by wnętrza – tak, jak robiono to przez cały okres jego dziejów. Zachowanie lub odtworzenie historycznego kształtu zewnętrznego nie uprawnia do nazywania tych domów atrapami. Za pięknymi fasadami, starymi czy nowymi, toczy się współczesne życie, tak jak się to zawsze działo w przeszłości i będzie działo w przyszłości. Nazywając je atrapami, obraża się nie tylko ich twórców, ale także mieszkańców, bo to by oznaczało, że ich życie jest niepełnowartościowe.
A wracając do „Teatru Szekspirowskiego” można dodać, że gdyby główną jego funkcją miały być konferencje, wystawy i inne dochodowe imprezy pozateatralne (mam nadzieję, że tak nie będzie...), to raczej on stałby się atrapą. Trudno zaprzeczyć, że obecnie proponowany kształt zewnętrzny teatru nie jest zgodny z planowanym charakterem sceny angielskiej czy włoskiej z czasów Szekspira. Jest sprzeczny z wnętrzem, a to właśnie zarzuca się zwykle odbudowanym gdańskim kamieniczkom.
Reklama
Lekcja Monachium
Nie, nie chodzi o haniebny układ z 1938 r., w którym zachodnie mocarstwa dały wolną rękę Hitlerowi, umożliwiając mu okrojenie Czechosłowacji, a w dalszej perspektywie atak na Polskę i dokonanie, wspólnie z drugim zbrodniarzem, jej rozbioru i faktycznego ludobójstwa na wielu narodach – niezależnie od tego, czy pasuje to do formalnej definicji czy nie.
- 16.01.2010 00:00 (aktualizacja 05.08.2023 17:15)
Napisz komentarz
Komentarze