- Znalazła pani miejsce na ziemi?
- W lipcu ubiegłego roku z mężem, Wojciechem, trębaczem i dziećmi, przeprowadziliśmy się w miejsce wymarzone – do własnego domu w Luzinie na Kaszubach. Siedmioletnia Julia chodzi do pierwszej klasy Szkoły Muzycznej im. Zygmunta Noskowskiego, uczy się gry na wiolonczeli. Beniamin ma dwa lata. Próbuje grać na trąbce, mówi, ze Mikołaj mu przyniesie wiolonczelę i że będzie grał na skrzypcach. W naszym maleńkim ogrodzie rosną drzewka. Posadziłam cebulowe kwiaty, zbieram pierwszy plon. Trochę nam pomarzły róże. Na tyle jestem zadowolona, że nie przeraża mnie odległość. Mąż także pracuje w Cappelli Gedanensis i uczy w prywatnej szkole. Oboje codziennie jeździmy do Gdańska. W jedną stronę kolejką elektryczną godzinę i dwadzieścia minut. Gdy próba się zaczyna o godzinie 9, wsiadamy do pociągu o 7.27. To zupełnie przyzwoita godzina.
- Nie czujecie się wyobcowani?
- Przeciwnie. Wychowałam się w blokowisku w centrum Gdyni. Mąż pochodzi z Redy. W Luzinie mieszka znajomy mojego męża. Jeździliśmy do niego w odwiedziny. I tak się wszystko zaczęło. Tam po prostu jest pięknie. Nie ma żadnego bloku i nigdy nie powstanie. To nie jest „zła wieś”, taka, jaką przeciętny mieszczuch zachował w pamięci sprzed trzydziestu może lat. Że sąsiadka zagląda w okno, wtrąca się w cudze życie, komentuje. Nic z tych rzeczy. Mieszkańcy - lekarze, prawnicy, nauczyciele - w dużej części związani są zawodowo z Trójmiastem, Lęborkiem. Wielu przeprowadziło się z Gdyni, Wejherowa. Młodzież jeździ do szkół. Luzino staje się dzielnicą Gdyni. Ludzie wracają do domu by żyć, odpoczywać, nie tylko spać. I to jest najcudowniejsze. Na miejscu funkcjonują szkoła podstawowa, nowoczesne gimnazjum. Działa Miejski Ośrodek Sportu, Kultury i Rekreacji. Pracują społecznie orkiestra przykościelna i muzyczny zespół parafialny.
- Długo związana jest pani z Gdańskim Zespołem Muzyki Dawnej Cappella Gedanensis?
- Dziesiąty rok. Jestem miłośniczką muzyki barokowej. Wiele osób mnie pyta, czy to nie jest nudne, że w zespole stale pracujemy nad repertuarem dawnym. Po pierwsze – nasz repertuar jest niezwykle różnorodny. Po drugie, w żadnym zespole symfonicznym na Wybrzeżu - będąc muzykiem orkiestrowym - nie mogłabym być równocześnie solistką. Dzięki temu mogłam zagrać z Wandą Wiłkomirską.
- Jak zapamiętała pani legendarną skrzypaczkę?
- Pięć lat temu na koncercie finałowym Gdańskiej Wiosny Muzycznej zagrałyśmy w Dworze Artusa V Koncert Brandenburski Jana Sebastiana Bacha na flet skrzypce i orkiestrę. Na klawesynie grała koleżanka z Cappelli Gedanensis, Elżbieta Kulińska. Obawiałam się, że jako młoda, niedoświadczona flecistka spośród setek flecistek, która stara się grać porządnie, ale nie czuje się wybitnym muzykiem, będę przytłoczona wielkością sławnej artystki. Wanda Wiłkomirska okazała się fantastyczną osobą. Sympatyczna, uprzejma, pomocna. Starsza pani, ale miałam wrażenie, że to nie pani Wanda, tylko Wandeczka. Dawała mi wskazówki,. ale i zaskakujące i bardzo miłe - o wiele rzeczy mnie pytała. Chciała wiedzieć co myślę o interpretacji, jak chciałabym utwór wykonać. Wiedziała, że na co dzień wykonuję muzykę dawną i mogę mieć inne, niż ona, doświadczenie. Był dialog! Miałyśmy wspólny język. Na pierwszej próbie czułam się zagubiona, wydawało mi się, że nie umiem nic powiedzieć. To powinna być moja profesorka, a miałam mówić jak ona ma zagrać! I rzeczywiście niektóre moje uwagi uwzględniła. Trzecia część zaczyna się wejściem skrzypiec, potem zaczyna grać flet, następnie klawesyn i cała orkiestra. Bała się tego wejścia, żeby utrzymać odpowiednie tempo, żeby nam się grało wygodnie. Żeby nie było za wolno, ale i nie za szybko, bo wtedy ona pewnego miejsca nie wykona. W pewnym momencie na tym koncercie się pomyliła, smyczek jej się omsknął. Potem powiedziała:” wiesz, Haneczko, nie wyszło mi”.
- Jak zaczął się pani kontakt z muzyką współczesną?
- Pianistka, Justyna Philipp, również pedagog naszej szkoły, przyszła do mnie z nowymi nutami. Zaproponowała wspólne wykonanie i nagranie ciekawych, nie znanych mi dotąd utworów - Pieśni i Sonaty Piotra Lacherta oraz Sonatiny Tadeusza Kasserna. Propozycję z radością przyjęłam. Miałyśmy przyjemność zaprezentować Sonatę Lacherta w Studio Koncertowym Radia Gdańsk, po raz pierwszy w Polsce. Uczestniczyłam, w tym samym miejscu, w koncercie z okazji 50. rocznicy śmierci Kasserna z udziałem rodziny kompozytora. Z satysfakcją usłyszałam od jego siostrzenicy, kontrabasistki Filharmonii Poznańskiej, że dźwięk mojego fletu uważa za piękny, że wydobyłam ciepło i wszystko to, co w utworze głęboko zawarte. Ale nie lubię górnolotnych słów. Zawsze powtarzam, że muzyk jest rzemieślnikiem i powinien po prostu starać się, aby w to, co robi, wkładać duszę. Wcześniej muzyki współczesnej nie znałam wystarczająco dobrze aby ją polubić, autorytatywnie wypowiadać się o myślach i emocjach w niej zawartych.
- Słuchacze mówią, że Hanna Brzozowska gra leciutko, z uczuciem, bez wysiłku.
- Na pewno przyjemnością jest usłyszeć, że komuś się słucha dobrze. Nigdy nie miałam problemów technicznych, co wynika w dużej mierze z tego, że byłam od początku dobrze prowadzona przez nauczycieli. Z natury nie mam tremy. Jako dziecko – uczyłam się w szkole, w której teraz pracuję - sprawiało mi satysfakcję, że wychodzę na scenę i będą słuchać, jak ja gram. To się działo na zasadzie, że pani mnie nauczyła, umiem, więc gram. W Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Zygmunta Nowowiejskiego w Gdańsku już było inaczej. Nie byłam najlepsza, najwspanialsza i nie wszystko wychodziło mi bez trudu. Wtedy zaczynała się delikatna trema. Kryzys przeżywałam na studiach. Jakoś się z tego wyzwoliłam i na czwartym, piątym roku, zaczęłam znowu grać jak dziecko. I mam to do dzisiaj. Jestem przeświadczona, że wychodzę na scenę, żeby pomuzykować i powinno to mnie i słuchaczom sprawić przyjemność. A nie żeby bać się, że nie pokonam jakichś karkołomnych trudności. Gdy coś nie wyjdzie, wiadomo, odczuwam niesmak.
- Jakie są pani plany na najbliższą przyszłość?
- Trwa rok Antonio Vivaldiego i wiele utworów tego kompozytora będę wykonywała z Cappellą Gedanensis. Pani prof. Alina Kowalska – Pińczak, dyrektor artystyczny zespołu, sprowadziła nuty utworów – z obojami, z fletem, których dotąd nie wykonywaliśmy. Będziemy nad nimi pracować i kolejno je prezentować. W październiku wezmę udział w Międzynarodowym Festiwalu Muzycznym, który organizuje Gdańska Fundacja Twórców i Wykonawców Muzyki Współczesnej. Zagram – z przyjemnością - trzy pieśni Piotra Lacherta. To piękne utwory, dają możliwości pomuzykowania. Są to utwory na zachodzie grywane i bardzo chętnie słuchane. Serdecznie już teraz na nasz Festiwal zapraszam. Słuchaczy, którzy chcieliby posłuchać mojej gry wcześniej, odsyłam do strony http://www.musiclovers.civ.pl - na górnym pasku są nagrania w dziale „muzyka”.
Reklama
Grać jak dziecko
TRÓJMIASTO. Rozmowa z Hanną Brzozowską, flecistką, członkiem Gdańskiego Zespołu Muzyki Dawnej Cappella Gedanensis, pedagogiem Szkoły Muzycznej im. Zygmunta Noskowskiego w Gdyni, stałym współpracownikiem Gdańskiej Fundacji Twórców i Wykonawców Muzyki Współczesnej.
- 11.04.2008 00:40 (aktualizacja 22.08.2023 01:11)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze