Rozmowa z Maciejem Płażyńskim, wicemarszałkiem Senatu RP, kandydatem PiS do Sejmu.
- Od momentu odejścia z Platformy Obywatelskiej starał się pan zachować równy dystans do Platformy i PiS. Decydując się na kandydowanie do Sejmu z listy partii Jarosława Kaczyńskiego złamał pan jednak tą zasadę.
- Ciągle jestem zwolennikiem współpracy tych dwóch ugrupowań. Nadal liczę na to, że uda się zbudować silny, szeroki obóz centroprawicowy. Bo w Polsce – tak jak w każdym innym demokratycznym kraju – czeka nas ciągła rywalizacja pomiędzy lewicą, a prawicą. Skoro zaś moje sympatie są po stronie umiarkowanej prawicy to naturalnym jest, że chciałbym aby to właśnie ten obóz wygrywał w Polsce wybory. Jedna partia tego jednak nie zapewni – i właśnie dlatego potrzebny jest nam sojusz PiS i PO. Przypomnę, że to właśnie w takim celu budowaliśmy Platformę – jako ważny element bloku centroprawicowego, a nie centrolewicowego. O podjęciu przeze mnie decyzji o starcie do Sejmu z listy Prawa i Sprawiedliwości zadecydowały natomiast dzisiejsze realia polskiej polityki. Dwa lata temu uchyliłem się od dokonania wyboru, startując jako niezależny kandydat do Senatu. Kadencja została jednak skrócona i stanąłem przed pytaniem, czy ponownie startować do Senatu, czy jednak – mając na uwadze to, co dzieje się w polskiej polityce – zdecydować się na start do Sejmu. Z mojego senatorskiego doświadczenia wynika, że Senat jest pobocznym torem polskiej polityki. I o ile Donald Tusk z pobytu w Senacie wyciągnął wniosek o konieczności jego likwidacji, o tyle ja opowiadam się za jego przemianą. Na razie jednak jest jak jest i dlatego postanowiłem powrócić do głównego nurtu polityki, czyli do Sejmu.
- Tylko dlaczego z Prawem i Sprawiedliwością?
- Ordynacja wyborcza do Sejmu, w przeciwieństwie niż do Senatu, nie pozwala na samodzielny start z własnego komitetu wyborczego. Musiałem więc wybierać między PiS, a PO. Dlaczego nie PO? Z kilku powodów. Z PO rozstałem się w 2003 roku i przyczyny tego rozstania są dalej aktualne. Nie odpowiadała mi dominacja środowiska liberalnego, a nic w tym względzie w Platformie się nie zmieniło. Niektóre założenia programowe tej partii pachną liberalnym doktrynerstwem i nie przystają do potrzeb Polski na progu XXI wieku. Mój powrót do PO dla zwykłego wyborcy byłby więc niezrozumiały i rodziłby wrażenie politycznego koniunkturalizmu. Po drugie odtwarza się, oczywiście w zmienionej formie, polityczny i wyborczy podział sprzed dziesięciu lat. Wtedy na Unię Wolności i AWS, dziś na PO i PiS. Wtedy byłem politykiem Akcji Wyborczej Solidarność i dziś bliżej mi, mimo wielu istotnych błędów, do PiS-u. Jeśli chodzi o diagnozę społeczną, rozpoznanie oczekiwań przeciętnego Polaka, PiS jest dla mnie wiarygodniejszy. Ma więcej determinacji koniecznej do zmieniania Polski. Obecne wybory są bardzo ważne – wpłyną na kształtowanie się w przyszłości obozów politycznych lewicy i prawicy. W zgodzie z własnymi przekonaniami chciałbym uczestniczyć w budowanie centroprawicowej większości. Można powiedzieć, że na te wybory taka jest karta dań i jeżeli nie potrafimy dopisać doń dania własnego, to muszę wybierać spośród tego, co w niej jest.
- Ile prawdy jest w doniesieniach „Newsweeka”, że za start z listy PiS Jarosław Kaczyński obiecał Panu fotel marszałka Sejmu? A Donald Tusk takiej obietnicy złożyć podobno nie chciał…
- Gdybym chciał prowadzić negocjacje handlowe, więcej uzyskałbym w PO. Ale mój start w wyborach do Sejmu nie jest wyścigiem po jakieś stanowisko. Platforma odezwała się do mnie dopiero wtedy, kiedy opuścił ją Jan Rokita. Był to więc pewien element bieżącej walki o sondaże. Bo jeżeli ktoś poważnie myślał o tym, abym pomagał przebudowywać Platformę, to było na to dwa lata. Otrzymałem z Platformy propozycję startu z pierwszego miejsca w Gdańsku, mogłem rozmawiać o innych warunkach, ale nie chciałem. Zdecydowałem się poprzeć PiS i naturalne jest, że rozmawialiśmy również o tym, co będzie po wyborach. Bo jeżeli kogoś wspieram i uwiarygodniam, to jasne jest, że w zamian za współodpowiedzialność chcę mieć możliwość współdecydowania. Nie jestem jednym z wielu kandydatów, których zadowala sama obecność w Sejmie. Rozmawialiśmy więc o przyszłości. Zależy mi na zajmowaniu samodzielnej politycznie pozycji. Po prostu chcę zapewnić sobie wpływ na to, co się w polskiej polityce dzieje, po to by móc realizować nadzieje moich wyborców.
- Czy rozmawiając o ewentualnych koalicjach miał pan na myśli PO-PiS? Czy Jarosław Kaczyński takiego rozwiązania nie wykluczył?
- Premier uważa, że jest to najlepsza z możliwych koalicji. A ostatnie dwa lata pokazują przecież, jak istotnym błędem było nie zawarcie koalicji PO – PiS. Widzę po stronie Jarosława Kaczyńskiego większą determinację do pójścia w tę stronę aniżeli po stronie Platformy.
- I to pomimo ciągłych wzajemnych oskarżeń?
- Oczywiście, zbyt mocne słowa przeszkadzają. Jednak w podejmowaniu ostatecznych decyzji politycznych decydującą rolę odgrywa kwestia odpowiedzialności – a nie to, co się powiedziało. Przypominam sobie bardzo ostrą kampanię i wzajemne oskarżenia pomiędzy AWS i Unią Wolności. Jednak ostatecznie do koalicji tych ugrupowań przecież doszło. Jakieś założenie trzeba przyjąć – bo jeżeli nie koalicja PO – PiS, to pozostaje drugi, zdecydowanie gorszy wybór, czyli wspólne rządy lewicy z Platformą. Dlatego w imię własnych przekonań próbuję budować to, co według mnie jest dla Polski lepsze.
- Jest jeszcze trzecia możliwość: samodzielne rządy Prawa i Sprawiedliwości. A nie jest to nierealne, gdyż jeden z ostatnich sondaży daje partii Jarosława Kaczyńskiego 228 posłów. Czy z czystym sumieniem może pan dzisiaj powiedzieć, ze samodzielne rządy PiS byłyby dla Polski korzystne?
- Koalicje mają swoje wady, jednak mają też zalety – m.in. utrudniają zachłyśniecie się sobą. I mądrość w polityce wychodzi wtedy, gdy jeżeli nawet ktoś samodzielnie wygrywa wybory, to i tak poszukuje koalicjanta. A to pomaga rządzić, stabilizuje sytuację – co jest szczególnie ważne w świetle polskich realiów, gdzie zawsze dużą rolę odgrywała pewna niestabilność w partiach politycznych. Poważnie traktuję zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, że chce budować znacznie szerszy obóz.
- A nie napawają pana niesmakiem doniesienia sugerujące wykorzystywanie organów państwa – takich jak CBA, czy prokuratura – do walki z politycznymi wrogami PiS? Bo chyba nie wierzy pan w to, że termin masowych przesłuchania współpracowników polityków PO, czy próba sprawdzenia przez CBA wszystkich transakcji związanych z komunalnymi nieruchomościami w Trójmieście, jest niezwiązany z kampanią wyborczą?
- W kampanii wyborczej należy unikać takich działań – nawet jeżeli były one wcześniej planowane. I byłbym naiwny twierdząc, że odczucia o którym pan mówi nie ma. Co więcej, wydaje mi się że te decyzje wcale PiS nie pomagają. Są to działania, na które w kontekście wyborczym należy patrzeć krytycznie.
- Startując z listy PiS miał pan za zadanie przeciągnąć na stronę tej partii swoich licznych wyborców. W sondażach osiąga pan jednak wynik zbliżony do „jedynki” Platformy, Sławomira Nowaka. A jest to jednak polityk dużo mniej znany od pana. Czy oznacza to, że cześć wyborców odwróciła się od Macieja Płażyńskiego?
- Nie można porównywać wyniku osiągniętego przez mnie w wyborach do Senatu z wyborami do Sejmu – inna jest bowiem logika tych wyborów. Zdaję sobie sprawę, że podejmując decyzję o starcie z listy PiS stracę część elektoratu – moi wyborcy są wśród sympatyków PiS i Platformy. A odnosząc się do wyników sondaży, wydaje mi się, że tak naprawdę to ja rywalizuję z listą PO, a nie z Nowakiem. Jego niesie szyld. Jest on rozpoznawalny nie jako Sławomir Nowak, ale jako „jedynka” na liście Platformy. Jeśli pierwsze miejsce na tej liście zajmowałby ktoś inny, to wynik byłby podobny.
- Na głosy jakich wyborców najbardziej pan liczy: zwolenników Platformy, którzy nie wyobrażają sobie koalicji z LiD, czy może zwolenników PiS, którzy nie zgadzają się ze skrajnościami obecnymi w tym ugrupowaniu? Do kogo tak naprawdę adresuje pan swoją ofertę?
- Zawsze miałem szeroki elektorat. I liczę na to, że wyborcy ci nadal będą mnie popierać. Są to ludzie, którzy nie są twardym elektoratem którejś partii, a szukają osoby dla siebie wiarygodnej, szukają kogoś, kto potrafiłby działać ponad podziałami. I chciałbym, aby ci ludzie zrozumieli mój wybór i nadal patrzyli w stronę Płażyńskiego.
Napisz komentarz
Komentarze