- W ocenie swoich władz Polacy są od zawsze malkontentami − po pierwszym, bardzo krótkim skoku nadziei w chwili powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego większość pytanie o działalność rządu, premiera i parlamentu kwituje zawsze negatywnie – pisze Rafał A. Ziemkiewicz (w felietonie - Wirtualna Polska). - Wyjątkiem bywa prezydent, ale tylko wtedy, jeśli nie angażuje się bezpośrednio w politykę.(...)
Biorąc to pod uwagę, uważam wyniki sondażu za zwycięstwo PiS. Nawet jeśli nie zajmie on pierwszego miejsca w wyborach − co wciąż jest sprawą otwartą, przypomnijmy, że w poprzednich wyborach sondażowa przewaga PO nad PiS była o kilka punktów większa − to zachowa bardzo dużą siłę. Tak jeszcze niedawne marzenia opozycji o drugiej „nocnej zmianie”, o całkowitej kompromitacji prawicowych oszołomów i ich IV RP, dolarze po pięć złotych, katastrofie polityki zagranicznej oraz, krótko mówiąc, gremialnym powrocie do gabinetów na pewno się nie spełni. To jest niewątpliwy sukces Kaczyńskiego.
Komu go zawdzięcza? Moim zdaniem w znacznej mierze głupocie opozycji. Niechętne Kaczyńskiemu media sformułowały, a opozycyjni politycy bezmyślnie podchwycili, zespół antykaczyńskich argumentów, które, owszem, bardzo podobają się czytelnikom „Gazety Wyborczej” i widzom „Szkła kontaktowego” − ale dla milczącej większości są zupełnie nieprzekonujące. Przekonanych przekonano jeszcze bardziej, nieprzekonani wzruszyli ramionami. Przeciętny Polak nie czuje się inwigilowany ani podsłuchiwany, a jeśli spotyka to jakichś polityków czy innych cwaniaków, to tym lepiej; nie czuje się specjalnie oburzony, że minister nagnie jeden czy drugi paragraf, dopóki wierzy, że robi to w słusznej sprawie. Wierzy też, że jeśli ktoś w chwili zatrzymania popełnia samobójstwo, to sam przyznaje się w ten sposób do winy. A co do całego tego krzyku o zagrożeniu demokracji… No cóż, wystarczy spojrzeć w badania − ponad połowa Polaków podpisuje się w nich pod stwierdzeniem, że demokracja niekoniecznie jest najlepszym ustrojem i czasem lepiej sprawdzają się rządy „silnego człowieka”.
Słowem, cała kanonada poszła w pustkę, a nawet Kaczyńskiemu pomogła, przydając nimbu męczeństwa, jako politykowi stale atakowanemu i faulowanemu przez medialno−polityczny establishment. Sukcesy zanotowała opozycja dopiero, gdy Donald Tusk zamiast o odsunięciu Kaczyńskiego za wszelką cenę zaczął mówić o Irlandii i lepszym życiu, a zamiast za nadużywanie władzy atakować go za nieudolne i rozrzutne rządzenie. Ale nastąpiło to za późno, by odwrócić tendencje − choć taki właśnie kierunek kampanii zdawało się wyznaczać przemówienie Tuska w debacie nad rozwiązaniem Sejmu. Nie rozumiem zupełnie, co sprawiło, że potem poszła PO w zupełnie niewłaściwym kierunku, w każdym razie Kaczyński powinien za to kilku swoim najbardziej zagorzałym wrogom dać w podziękowaniu ordery.
Napisz komentarz
Komentarze