Pan Kazimierz ma dzisiaj 81 lat. Od zawsze kupuje Gazetę Kociewską. Czyta ją od deski do deski. Przyszedł do naszej redakcji aby podzielić się uwagami na temat ostatnich artykułów ale rozmowa szybko przekształciła się w monolog wspomnieniowy.
Więzień Potulic
- Niemcy uwięzili mnie w obozie. W Potulicach. To jest niedaleko Nakła. Mnie osadzono w baraku numer 25. Do dzisiaj wyraźnie widzę oczami pamięci ten barak - wspomina Kazimierz Pior. - Pracowałem tam ponad siły. Tak jak niewolnik. Robiliśmy różne rzeczy w drewnie. Ale po krótkim czasie Niemcy przenieśli mnie do Starogardu. Razem ze mną przybyło tu 50 więźniów z Potulic. My wszyscy znaliśmy się na pracy w drewnie. Niemcy potrzebowali fachowców. Tutaj był tartak. Nazywał się Krencki od nazwiska właściciela. On był usytuowany przy ulicy Kościuszki. Zaraz na rogu z ulicą Pelplińską. Tu pracowałem do końca wojny. Już w styczniu 1945 roku wiedzieliśmy, że Potulice zostały przejete przez rosjan. Czekalismy na wyzwolenie Starogardu. Przed wkroczeniem wojsk radzieckich wszyscy Niemcy pouciekali. Ja nie uciekałem. Zostałem tu. Wiedziałem, że będę potrzebny w tartaku także po wojnie. Ale tutaj, zamiast tartaku zrobili fabrykę mebli. Fabryka specjalizowała się w produkcji mebli na statki. W tamtych czasach produkowalismy bardzo dużo statków i meble okrętowe były bardzo potrzebne. Produkowaliśmy ich bardzo dużo. Każdego dnia wyjeżdżały z zakładu po 4 samochody pełne mebli. Ja wiem to dobrze bo prowadziłem sprawy transportu samochodowego. Nasz zakład został nazwany Fabryką Mebli Okretowych "Famos". Szybko się rozbudowaliśmy i zakład przeniósł się na ulice Gdańską.
Wierny Czytelnik
- W tamtych czasach nie było zbyt wielu fachowców więc przydzielano mi coraz więcej, najróżniejszych obowiązków. Ledwo mogłem im wszystkim podołać - kontynuuje pan Kazimierz. - Pamiętam, jak nasza kadrowa nakazała mi abym objął jeszcze prowadzenie kancelarii tajnej. Ona musiała to komuś przekazać bo przenosiła się do Elbląga. To była żona prokuratora, który dostał pracę właśnie w Elblągu. Ja nie chciałem, a w zasadzie nie mogłem przyjąć na siebie tej kancelarii. Ale gdzie diabeł nie może tam babę pośle. Dyrektorem zakładu był wtedy pan Kiszczak. On był za mną ale poszedł na urlop. Kiszczaka zastępował Wysoczyński i kadrowa to wykorzystała. Dała mi wypowiedzenie z pracy. Na 3 miesiące. Miałem już dosyć tej pracy ponad moje siły i tych kłótni z kadrową więc ani nie pomyślałem aby walczyć o pozostanie w "Famosie". Jak wrócił z urlopu dyrektor Kiszczak to chciał bardzo abym został ale ja już podjąłem decyzję. Załatwiłem sobie świetna pracę w Centrali Nasiennej. Tam płacili jeszcze lepiej niż w "Famosie" i były ciągle jakieś premie. Najczęściej za eksport. A nasza trzynasta pensja to była często w wysokości trzech normalnych pensji. Bardzo dobrze pracowało mi się w Centrali Nasiennej. Pracowałem tam aż do emerytury czyli do grudnia 1983 roku. Jestem już więc prawie 25 lat na emeryturze. I to tyle. Ale się rozgadałem. Mówią, że starość nie radość a ja tam nie narzekam. Tylko co środę czekam na kolejne wydanie mojej ulubionej Gazety Kociewskiej aby ją przeczytać od deski do deski.
Napisz komentarz
Komentarze