Rozmowa z Jackiem Kurskim, przewodniczącym pomorskiego Prawa i Sprawiedliwości
- Kongres Prawa i Sprawiedliwości potwierdził przywództwo Jarosława Kaczyńskiego. Czy jest to jego jedyny efekt?
- Kongres ten był koniecznym etapem w życiu partii. Nie był żadnym świętem – i nikt nie udaje, że tak było. Dzięki niemu otrzymaliśmy jednak odpowiedź na pytanie, czy chcemy dalej z sobą być i działać. Głęboko spojrzeliśmy sobie w oczy, policzyliśmy się i trochę pozbieraliśmy się po przegranej.
- Dlaczego podczas kongresu nie rozliczono winnych wyborczej porażki? Nie było na ten temat żadnej publicznej dyskusji.
- Rozliczalibyśmy winnych przegranej, gdyby w tle media nie rozgrywały polemiki z trzema wiceprezesami – Ludwikiem Dornem, Pawłem Zalewskim i Michałem Ujazdowskim. A w tej sytuacji każda ostrzejsza, bardziej merytoryczna krytyka kampanii – na którą osobiście miałem wielką ochotę – byłaby pokazywana na zewnątrz jako przejaw burzy w partii. Dlatego nawet ja, jako ten, który ma uzasadnione pretensje do stylu prowadzenia kampanii, postanowiłem nie podnosić tego problemu. Odstąpiłem od krytyki odpowiedzialnych za prowadzenie kampanii – nawet podczas zamkniętej części kongresu. Rozliczenie winnych porażki z forum kongresu przeniosło się w kuluary i na posiedzenia komisji badających racjonalność wydawania środków
przeznaczonych na prowadzenie kampanii oraz jej kreację. Zresztą przed tą komisją – na czele której stoi Adam Lipiński – już złożyłem zeznania.
- Nie brakowało panu podczas kongresu dyskusji? Zwolennicy trzech byłych wiceprezesów twierdzą, że był to kolejny wyreżyserowany spektakl, że przed głosowaniem nad wotum zaufania do Jarosława Kaczyńskiego de facto nie dopuszczono ich do głosu.
- Opozycja wobec Jarosława Kaczyńskiego była niemrawa. Przecież gdyby któryś z oponentów prezesa podszedł do mikrofonu, nikt by mu siłą w tym nie przeszkodził. Zwolennicy byłych wiceprezesów nie mieli chyba pomysłu na ten kongres. Bo gdyby chcieli podczas kongresu zaistnieć – to by to zrobili. A byli bardzo bierni.
- Dlaczego do udziału w kongresie nie dopuszczono byłych wiceprezesów? Czyżby Jarosław Kaczyński bał się ich argumentów?
- Prezes uznał, że skoro wiceprezesi zdecydowali się na pewną nielojalność, to nie ma gwarancji, że ich udział w kongresie nie zamieni się w dalszą kontestację i osłabianie partii. I zapobiegawczo - dla dobra partii – zawiesił ich w prawach członka PiS.
- Jednak po uzyskaniu wotum zaufania Jarosław Kaczyński zaproponował byłym wiceprezesom spotkanie. Była to kurtuazja, chwyt PR–owski, czy rzeczywista chęć pojednania?
- Po ojcowskim klapsie przyszedł czas na gotowość do pogodzenia się. I mam wrażenie, że Jarosław Kaczyński miał po prostu taki plan: podczas kongresu pokazać siłę swojego autorytetu, a potem spróbować załagodzić sytuację. Więc to nie PR, a raczej zręczna taktyka.
- Jeżeli jednak do zgody nie dojdzie, to czy PiS wiele straci na odejściu tych buntowników?
- Nie sądzę. I to z dwóch powodów. Po pierwsze, we współczesnej demokracji zwyciężają zwarte bloki, skupione wokół wyrazistego przywództwa. Tuskowi nie przeszkodziło przecież to, że wykończył – czasami bardzo chamskimi metodami – wszystkich ważnych wokół siebie. I tak samo nie zaszkodzi PiS brak trzech znanych nazwisk, które zresztą w historii naszej partii znaczyły mniej niż Płażyński, Olechowski, czy Rokita w historii Platformy. Po drugie, nie ma w Polsce miejsca na coś pomiędzy PiS, a Platformą. Te formacje całkowicie zabudowują świadomość społeczną i pole polityki na najbliższych kilka lat. Partie te mają wyraziste przywództwo, mają ośrodki władzy – my jesteśmy zapleczem prezydenta, a Platforma - rządu. Nie ma więc miejsca na jakąś „płaromę”, czyli ugrupowanie Macieja Płażyńskiego, Jana Rokity i Kazimierza Marcinkiewicza. Bo aby taki twór miał rację bytu, to w PiS musiałoby się pojawić jeszcze więcej zdesperowanych kontestatorów, nie mniejsza ich liczba musiałaby znaleźć się w Platformie, a przede wszystkim takie ugrupowanie musiałoby znaleźć swojego kandydata na prezydenta – a na mój nos byłoby ich co najmniej pięciu. Dlatego nie sądzę, aby taki pomysł mógł zostać z sukcesem przeprowadzony. Nie pozwoli na to ani Jarosław Kaczyński, ani Donald Tusk – politycy ci mają po prostu zbyt wiele atutów.
- Czy jednak PiS nie będzie się dalej kruszył? Ryszard Kalisz postawił tezę, że obecna sytuacja Prawa i Sprawiedliwości podobna jest bardzo podobna do sytuacji SLD, kiedy to zaczynały się problemy z przywództwem Leszka Millera.
- Nie jest to uzasadnione porównanie, gdyż PiS tym różni się od SLD, że Jarosław Kaczyński posiada rzeczywisty autorytet. Po przegranych wyborach Miller w tajnym głosowaniu nigdy nie dostałby 86 proc. poparcia. Poza tym, w odróżnieniu od SLD, oddaliśmy władzę jako partia nieskompromitowana i 2 milionami wyborców więcej.
- Jaką opozycją będzie PiS? Będziecie negować wszelkie działania Platformy?
- Broń Boże! Będziemy negować tylko te działania, które będą kwestionować nasz dorobek – instytucjonalny i programowy. A to się niestety już dzieje. Przykładami takich działań jest podkopywanie CBA, przywracanie do służby pułkowników z lat 90 – tych, czy też całkowicie niezrozumiałe ustępstwa wobec Rosji. Będziemy też z żelazną konsekwencją egzekwowali od polityków Platformy przedwyborcze, socjalne obietnice, które są nie do pogodzenia z realiami. Tak więc będziemy mieli co robić.
- Jak wygląda sytuacja w pomorskiej organizacji PiS? Kto tak naprawdę w niej rządzi?
- Nie chciałbym wypowiadać się na ten temat. Pozostańmy przy tym, że Jolanta Szczypińska jest szefową okręgu gdyńsko–słupskiego, a ja jestem szefem okręgu gdańskiego.
- Jest pan jednak również przewodniczącym Pomorskiej Rady Regionalnej.
- I z tym nie każdy umie się pogodzić. Nie będę jednak rozwodził się nad tym problemem.
- Przed blisko rokiem mówił pan o odzyskiwaniu dla działaczy PiS urzędów i spółek. Nie obawia się pan, że dzisiaj Platforma ze zdwojoną siłą zabierze się za odzyskiwanie?
- Ale przecież Platforma niczego nie musi odzyskiwać – bo wszystko ma. Zawłaszczenie przez PiS spółek, czy urzędów było mitem. Moje słowa zostały nadinterpretowane. Ja chciałem jedynie bronić ludzi PiS, którzy tylko z racji przynależności partyjnej nie mogli zajmować żadnych stanowisk. Natomiast dzisiaj nowe nominacje nadchodzą błyskawicznie.
- Bez większego rozgłosu zakończyło swój żywot Ministerstwo Gospodarki Morskiej. Czy nie jest dziwne, że nie bronili go nawet posłowie PiS za rządów, których urząd ten powstał?
- Rzeczywiście, brak ostrego sprzeciwu w tej sprawie jest naszym błędem. Zapisuje to jednak na karb powyborczego odrętwienia. Trzeba sobie jednak również powiedzieć, że ministerstwo to było wyjątkowo słabe – niedoinwestowanie merytorycznie.
- W ostatnich dniach uaktywnił się gdański PiS – organizowane są konferencje prasowe, radni częściej występują w mediach. Czy oznacza to, że przechodzicie do ofensywy w sprawach związanych z samorządem?
- Z powodu wspomnianego już powyborczego odrętwienia nie zwróciliśmy uwagi na kilka skandalicznych tematów, wokół których nie można przejść obojętnie. Projekt wodno – ściekowy jest tego najlepszym przykładem. Bo nie chce mi się wierzyć, że coś, co miało kosztować 500 mln zł nagle ma kosztować 800 mln zł.
- Paweł Adamowicz twierdzi, że PiS szuka dziury w całym.
- Nie ma dziury w całym, a jest tylko dziura, którą ma pokryć społeczeństwo. A na to zgody nie ma.
- Najważniejsze stanowiska rządowe - poczynając od premiera – zajmują ludzie związani z Trójmiastem. Czy dzięki temu nasz region rozkwitnie?
- Na razie widzimy wycofanie się ze wszystkich elementów, w których niedawna opozycja krytykowała rządy PiS za działania na Pomorzu. Platforma wycofała się ze zmiany prezesów stoczni - Andrzej Jaworski pozostał na stanowisku, a Kazimierz Smoliński został w zarządzie Stoczni Gdynia. Nagle okazało się również, że Platforma podtrzymuje decyzję o budowie gazoportu w Świnoujściu. A minister Grabarczyk zaczyna podzielać wątpliwości ministra Polaczka w sprawie umowy z GTC. Tak więc wychodzi na to, że we wszystkich najważniejszych dla naszego regionu sprawach ataki na nas były nieuczciwe. Nie spodziewam się jednak usłyszeć słowa „przepraszam”. Spodziewam się natomiast fałszowania opisu rzeczywistości, czego przykładem może być skandaliczny list Pawła Adamowicza opublikowany w „Gazecie Wyborczej”, w którym prezydent Gdańska potrafi pamiętać o tym, że Arkadiusz Rybicki dał 5 złotych na wystawę „Drogi do Wolności”, a Marek Biernacki przeznaczył 7 złotych na Komendę Policji w Sopocie, nie pamiętając jednocześnie o wszystkich dobrych rzeczach, które wydarzyły się w naszym regionie za rządów PiS – tak jakby nie słyszał o Projekcie Żuławskim, Trasie Sucharskiego, Magistrali do Warszawy, większych pieniądzach na zdrowie, budowie nowej kliniki AMG czy Centrum Solidarności. Jednak to już chyba taka jego natura.
Kurski: Platforma ma wszystko
GDAŃSK. - Platforma niczego nie musi odzyskiwać – bo wszystko ma. Zawłaszczenie przez PiS spółek, czy urzędów było mitem - ataki na nas były nieuczciwe. Nie spodziewam się jednak usłyszeć słowa „przepraszam”. Spodziewam się natomiast fałszowania opisu rzeczywistości - mówi Jacek Kurski, przewodniczący pomorskiego Prawa i Sprawiedliwości.
- 18.12.2007 00:30 (aktualizacja 19.08.2023 13:31)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze