- Co skłoniło pana do przyjęcia propozycji poprowadzenia bydgoskiej drużyny?
- Warunki zaproponowane przez bydgoski klub były dobre. Oferta była zadowalająca pod względem finansowym. Poza tym chciałem wrócić do trenerki.
- Ile lat przerwy miał pan w prowadzeniu drużyny jako trener?
- Po raz ostatni prowadziłem zespół w 1999 roku. Byłem wówczas trenerem Atlasa Wrocław.
- Dużo osób było zaskoczonych pana decyzją. Ma pan fundację w Gdańsku i szkoli dzieci na minitorze...
- Z Gdańska, od klubu, nie otrzymałem żadnej propozycji. Dostałem ofertę z Bydgoszczy i postanowiłem ją przyjąć. To wszystko.
- Jak pan odbiera wypowiedzi prezesa Polnego, któremu niezbyt podoba się, że będzie pan szkolił dzieci na minitorze w Gdańsku i jednocześnie prowadził drużynę z Bydgoszczy?
- Prezes Polny powinien zająć się swoimi sprawami czyli gdański klubem. Wzmocnienia gdańskiej drużyny nie robią na mnie zbyt wielkiego wrażenia. Co do prowadzenia minitoru i drużyny z Bydgoszczy. Fundacja jest instytucją i zajmuje się tym czym ma się zajmować. Zajęcia z chłopcami prowadzi Jarek Olszewski. Ja nie muszę być na miejscu cały czas. Mamy podpisaną umowę, że szkolimy młodzież dla gdańskiego klubu. To powinno prezesowi Polnemu wystarczyć.
- W Bydgoszczy cel jest jasny – awans. Brak awansu będzie oznaczał porażkę. Nie boi się pan pracować pod taką presją? Nie miał pan przecież wpływu na skład drużyny.
- Proszę mi pokazać drużynę, która po spadku nie chce wrócić do wyższej klasy. Oczekiwania w Bydgoszczy są normalne. Każdy zespół chciałbym po nieudanym sezonie powrócić do wyższej klasy rozgrywek. Nie boję się pracy pod presją. Co do składu drużyny bydgoskiej to się zgadza. Propozycję otrzymałem w grudniu i nie byłem zaangażowany w budowanie składu. Gdybym nie wierzył w ten sposób to nie podjąłbym się jego prowadzenia.
- Od pięciu lat nie ma GKS Wybrzeże. W tym okresie gdański żużel funkcjonował w dwóch kolejnych klubach. Czy pana zdaniem kontynuowane są tradycje Wybrzeża?
- Dla mnie sytuacja jest chora. Trudno mówić o kontynuowaniu tradycji. Wystarczy zobaczyć jak traktowani są byli zawodnicy gdańskiej drużyny. Ilu ich przychodzi na mecze? Coraz mniej. Proszę zadzwonić do klubu i zapytać się czy wiedzą coś o Zbyszku Podleckim. Nie wiedzą nic. Tym nowy klub się nie interesuje. Dwa lata temu przyłączyłem się, bo chciałem pomóc w uratowaniu żużla w Gdańsku. Teraz staram się trzymać od tego z daleka. To nie tak miało wyglądać.
- Czy pana znajomość gdańskiego toru może pomóc bydgoskiej drużynie? W powszechnej opinii mecze między Polonią i Lotosem mają rozstrzygnąć o tym, która drużyna awansuje.
- To nie ma znaczenia. Teraz zawodnicy są zawodowcami. Trener jest potrzebny do ustawienia par. Reszta zależy od zawodników. Z torem również niewiele mogę pomóc. Był inny jak jeździłem, inne były wówczas ustawienia motorów.
- Nie obawia się pan przyjęcia ze strony kibiców?
- Na to nie ma wpływu. Kibice mogą reagować różnie. Ja mogę powiedzieć tylko tyle, że sercem zawsze będę za Gdańskiem. W Bydgoszczy tylko pracuję.
Reklama
O chorym żużlu - z sercem w Gdańsku
GDAŃSK. - Dla mnie sytuacja jest chora. Trudno mówić o kontynuowaniu tradycji. Wystarczy zobaczyć jak traktowani są byli zawodnicy gdańskiej drużyny. Ilu ich przychodzi na mecze? Coraz mniej. Teraz staram się trzymać od tego z daleka. To nie tak miało wyglądać - mówi Zenon Plech, były żużlowiec Wybrzeża Gdańsk, obecnie trener Polonii Bydgoszcz.
- 22.01.2008 00:13 (aktualizacja 20.08.2023 02:04)
Napisz komentarz
Komentarze