Reklama
wtorek, 26 listopada 2024 04:36
Reklama dotacje rpo
Reklama

Nagi Oskar z „Blaszanego Bębenka”

GDAŃSK. Oskar albo spowodował śmierć najbliższych, albo ma wobec nich głębokie winy. Na jego podwórku jest wiele krzywd. Każdy w jakimś sensie jest Oskarem, żyje w fikcji. Pytanie tylko czy my tę ułudę nakręcamy czy próbujemy od czasu do czasu ją zdjąć - mówi Paweł Tomaszewski, odtwórca Oskara z „Blaszanego Bębenka".
- Wymarzył pan sobie zawód aktora?
- W rodzinie nie mam artystycznych tradycji. Rodzice byli rolnikami. Gdy miałem dziewięć lat rodzice oddali mnie do szkoły baletowej. Po niecałym roku mi podziękowali, z czego z perspektywy czasu bardzo się cieszę. Szkoła baletowa to kamieniołom jeżeli chodzi sposób ćwiczenia małych ludzi. Zweryfikowałem marzenia. Mama zabrała mnie do Warszawy na operę „Straszny dwór Stanisława Moniuszki. Byłem nieprzytomny, olśniony. Wiedziałem, że zostanę aktorem. Były kółka teatralne, taneczne, wokalne, plastyczne. W Domu Kultury „Dorożkarnia” w Warszawie w czasach licealnych działałem w „Teatrze 108”.

- Od razu dostał się pan na aktorstwo?
- Zdawałem do dwóch uczelni. W PWST w Warszawie odpadłem w pierwszym etapie. „Powinien pan zrobić operację żeby zlikwidować zeza”, usłyszałem. Kompleksu nigdy nie miałem. Wychowałem się wśród zezulców i okularników. Z siostrą, z tą sama wada wzroku, chodziliśmy do specjalnego przedszkola. Dostałem się na Wydział Sztuki Lalkarskiej tej uczelni w Białymstoku. Na egzaminy na Wydział Aktorski do PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie pojechałem więc na pewnym luzie. Zeza wzięli tam na plus. Zrezygnowałem - z żalem - z uczelni lalkarskiej i podjąłem studia aktorskie w Krakowie.

- Miał pan mistrza?
- Najbardziej wpłynął na mnie Krzysztof Globisz. Wystąpiłem w przedstawieniu dyplomowym „Kapelusz pełen deszczu” Michaela Vincente'a Gazzo w roli Johnny’ego w jego reżyserii w roku akademickim 2005/2006. Wiem, premiera polska sztuki odbyła się przed laty w Teatrze „Wybrzeże” w reżyserii Andrzeja Wajdy ze Zbigniewem Cybulskim w roli głównej. Tak że też z tą rolą się zmierzyłem.
- Rola Oskara w „Blaszanym bębenku” na scenie Teatru „Wybrzeże” sprawiła, że pana nazwisko stało się znane. Jak trafił pan na naszą scenę?
- Myślę, że polega to na szczęściu. Oskara miał grać Piotrek Jankowski, z jakichś przyczyn zrezygnował. Wiedziałem, że w Gdańsku zaczynają się próby do spektaklu. Zadzwonił do mnie dyrektor Teatru „Wybrzeże” Adam Orzechowski. Znał mnie - jako ówczesny dyrektor - z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, z którą to sceną po studiach współpracowałem. Pojechałem. Poznałem reżysera Adama Nalepę, który nic na mój temat nie wiedział, ja też o nim jeszcze nie słyszałem. Zrobiliśmy próbę w Starej Aptece. Wypadło pozytywnie. Bardzo się ucieszyłem, ale i przestraszyłem.

- Wiedział pan co na siebie bierze?
- Nie miałem pojęcia. Film widziałem dawno. Książki nie znałem. Pojechałem do domu do Warszawy. Spakowałem się. W pociągu w drodze do Gdańska czytałem „Blaszany bębenek”. Zacząłem zdawać sobie sprawę jak trudne stoi przede mną zadanie. Wysiadłem i na dworcu zobaczyłem - byłem tu wiele razy - tablicę z opisem płonącego Gdańska z „Blaszanego bębenka” Guntera Grassa. Inne cytaty częściach tej powieści odkrywałem w różnych zakamarkach miasta, również w foyer Teatru „Wybrzeże”. Złapałem się za głowę. Pomyślałem, Boże, jaka odpowiedzialność spoczywa na mnie! Przede wszystkim wobec gdańszczan. Bo gdyby spektakl powstawał w Krakowie, Poznaniu, takiego napięcia by nie było.

- Nie było rady, powiedział pan „tak”.
- Jak na polskie warunki mieliśmy bardzo mało czasu na realizację. Siedem tygodni. Byłem nowy, nikt mnie nie znał. Straszne zapanowało zdziwienie, gdy się okazało, że mam duże problemy z czytaniem tekstu po raz pierwszy, a vista. Bo jestem dyslektykiem i dysortografem. Na pierwszej próbie doszły warunki stresu. I przy tej objętości tekstu jakość mojego czytania była nikczemna. Aktorzy wpadli w osłupienie. Reżyser Adam Nalepa też się chyba zdziwił. Oczywiście, przeprosiłem i to nie była kokieteria żadna z mojej strony.

- Miał pan wizję przedstawienia?
- Powieść Grassa to niezwykła literatura. Ma rangę mitologii, Można w niej odczytywać wiele pięknych metafor. Wiedziałem, że to opowieść o Gdańsku, o żyjących w mieście przed wojną w pełnej zgodzie Polakach, Żydach, Niemcach i Kaszubach. Widziana oczyma - na początku chłopca, potem młodzieńca, to znaczy Oskara. Jego babka mówi - mnie to zawsze wzrusza - „My Kaszubi zawsze tu byliśmy”. I wojna się wszystko to zmienia. Broński mówi do Matzetatha: „Ja cię nie mam za żadnego wroga, kuzynie”. Na co ten odpowiada: „Dzisiaj nie, ale jutro?”. Mowa jest w przedstawieniu o wyborach. Można żyć tak, albo tak. Wyjechać za granicę i tam mieszkać, można wrócić. O tym co sześćdziesiąt lat temu było można nie pamiętać. Tuż przez Wszystkimi Świętymi poszedłem na Powązki, zajrzałem na cmentarz wojskowy. To bardzo imponujące, że ludzie te miejsca odwiedzają. Grób naszych żołnierzy, tuż obok - mogiły wrogów. I w pewnym sensie jest to bez znaczenia. Na pewno jest potrzebna wiedza, szacunek. Ale bez celebracji. I bez głupiego patosu.

- Po mistrzowsku wcielił się pan w arcytrudną, karkołomną rolę Oskara. Jak budował pan rolę?
- Mam 24 lata. Do tej pory grałem role młodych ludzi. Kiedy czytałem powieść odniosłem wrażenie, że Oskar mówi o sobie jako o kimś wybitnym w sensie szczególnym. Widz może w to uwierzyć albo nie. Oskar w spektaklu stwierdza, że jego rozwój duchowy w chwili narodzin został zakończony, a więc że już wtedy był w pełni dojrzały. Jest na swój sposób bezczelny. Nie chcę oceniać postaci. To, co wydało mi się najciekawsze, cały czas staram się nad tym pracować, to fakt, że Oskar do któregoś momentu gra, udaje. Jest - muszę to jakoś określić - przebiegły, momentami bestialski, wulgarny, zły. Na poziomie dzieciństwa - niegrzeczny. Jako dorosły człowiek to potwór. Mam wrażenie że w spektaklu postać wyszła bardziej dobrotliwie aniżeli w książce. Największą trudnością dla mnie jest sprawić w pierwszej części spektaklu, żeby widz zobaczył tę grę. Staram się budować postać żeby podczas ostatniego monologu, który jest mówiony nago, nic nie grać.

Rozmowa z Pawłem Tomaszewskim, aktorem, odtwórcą roli głównej - Oskara - w przedstawieniu „Blaszany Bębenek” na scenie Teatru Wybrzeże” w Gdańsku.

- Jak pan to rozumie?
- Ta scena jest rodzajem spowiedzi. Oskar oczyszcza się, przyznaje do skutków swojej gry, mówi prawdę. Zostaje sam z bębenkiem, balonami. Bo Oskar albo spowodował śmierć najbliższych, albo ma wobec nich głębokie winy. Na jego podwórku jest wiele krzywd. Każdy w jakimś sensie jest Oskarem, żyje w fikcji. Pytanie tylko czy my tę ułudę nakręcamy czy próbujemy od czasu do czasu ją zdjąć? Można mitologizować wszystko o ile fikcja nie jest krzywdą dla kogoś ani dla siebie. Myślę, że dla Oskara gra jest wygodna. Mówi na końcu, że lepiej być karłem, błaznem, świrem niż dorosłym. Łatwiej uniknąć wtedy odpowiedzialności, konfrontacji z tym co bolesne, dotkliwe.

- „Blaszany bębenek” powstawał wiele lat temu. Na świecie nadal toczą się wojny.
- Mój dziadek, ojciec taty, był w obozie koncentracyjnym pod Gdańskiem w Sztuthofie. Wojnę przeżył. Ci ludzie żyją, mówię o dziadkach i babciach. Myśmy nigdy czegoś takiego nie doświadczyli. Są teraz inne tragedie ale już nie na taka skalę. W drugiej części spektaklu akcja dzieje się w dyskotece. Wtedy czas jest pomylony. To celowy zabieg. Na przykład pojawiają się postacie, które już nie żyły. Dance buda z chłopakami i dziewczynami, gdzie ktoś jest pijany, ktoś inny - pod wpływem narkotyków, a kolega trzeci dzień tańczy. Może się stać to metaforą jak żyjemy. Obrazy mają znaczenie globalne. Mam wrażenie że to protest, żeby nasze życie nie wyglądało jak wejście do galerii handlowej, gdzie jest i to i sio, i groby i kramy z cukierkami. Wartości gdzieś się jakby pomieszały. Nie wiemy co dobre, co złe. A może powinniśmy wiedzieć. Oczywiście nikt nie chce nikogo pouczać ani wskazywać drogi.

- Spojrzenie na wydarzenia drugiej wojny światowej się zmienia.
- W akademiku, w którym mieszkałem studiując w szkole teatralnej Krakowie urządzono hostel. Przy wejściu powieszono plakat w języku angielskim. Obóz koncentracyjny w Oświęcimiu pokazano jako miasteczko westernowe. Taka reklama, żeby do Oświęcimia pojechać. Zwróciłem uwagę pani, która tam pracuje. Nie było reakcji. Plakat zerwałem. Bo mnie to obraża. Dlaczego my, Polacy, bo rozumiem, że ten hostel reprezentuje nasz kraj, naszą mentalność, robi z Oświęcimia, tragedii na skalę ogromną, atrakcję?
 - Gratuluję roli Oskara. Zasłużył pan na nagrodę „Oscara”. Życzę dalszych scenicznych sukcesów.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 9°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1010 hPa
Wiatr: 17 km/h

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: StanleyTreść komentarza: Tusk wielokrotnie dawał wyraz, delikatnie mówiąc, niechęci do tego co poleskie i patriotyczne. zgodzę sie z Sp. Alboinem, że każdy może sie pomylić, błądzić, natomaist rzesza gawiedzi, któej to nie przeszkadza, albo nawet sie PODOBA, powinna budzić przerażenie.Źródło komentarza: BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienieAutor komentarza: BogdanTreść komentarza: Oszukują i faszerują. Nie papryczkowe ani malinowe tylko pestycydowe...Źródło komentarza: Nowy test Fundacji Pro-Test: Wszystkie sprowadzane z zagranicy pomidory zawierały pestycydyAutor komentarza: Westlake LoanTreść komentarza: Jestem szczerze wdzięczny Panu za poprowadzenie mnie właściwą drogą, która umożliwiła mi dzisiaj otrzymanie pożyczki po tym, jak oszuści oszukali mnie z pieniędzy. Jeśli znalazłeś się w skomplikowanej sytuacji i chcesz uzyskać pożyczkę od osoby godnej zaufania i uczciwej, nie wahaj się skontaktować z WESTLAKE LOAN pod adresem: [email protected] Telegram___https://t.me/loan59Źródło komentarza: Mężczyzna chciał zabić żonę siekierą. Później popełnił samobójstwo.Autor komentarza: RamparamTreść komentarza: Biedny łoś... ale prawdziwe losie to urzędasy i weterynarze, którym jak widać się nie chciało zareagować. W sumie db że nikt nie zastrzelił zwierzaŹródło komentarza: Ranne zwierzę i „spychologia”. Nikt nie chciał pomóc łosiowi...Autor komentarza: RobTreść komentarza: Niech się sam utopi... Prawie dożywocie, w sume za głupote... Ludzie słabo wyceniają swoje zycie ;-1Źródło komentarza: Recydywista groził pobiciem i utopieniem. Grozi mu 18 lat za kratami
Reklama