Spotkanie opłatkowe Gdańskiej Rodziny Katyńskiej było okazją do wspomnień i wzruszeń. Uroczystość odbyła się 23 stycznia w Klubie Garnizonowym przy ul. Słowackiego 3 we Wrzeszczu.
- 10 kwietnia 1940 roku w Twerze zginął ojciec mamy, mój dziadek, Stanisław Smektała - powiedziała Hanna Wielesiuk, mieszkanka osiedla Chełm. - Dla mnie film „Katyń” Andrzeja Wajdy jest historią mojego dziadka. Był komendantem na posterunku policji w Zblewie na Kociewiu. Dowiedziałam się od babci, Marianny Smektała, że został wezwany i pojechał na zbiórkę. Był moment, że na dworcu kolejowym przy przesiadce nikt nie pilnował i koledzy jego mówili „Chodź, odejdziemy”. Dziadek powiedział: „Dostałem rozkaz. Jakby ta Polska wyglądała?”. I został. Koledzy uciekli i żyli po wojnie. Ci co wrócili, opowiadali, najwięcej przekazał pan Lewicki, że dziadka sowieci wywieźli w kierunku Rosji. Babcia do końca życia wierzyła, że dziadek żyje. Może dlatego nie wraca, że ranili go w głowę i stracił pamięć. Wróżka powiedziała cioci, że dziadek jest na terenie Związku Radzieckiego. Pisaliśmy do Czerwonego Krzyża. Dopiero po śmierci babci zobaczyliśmy listę nazwisk, wśród nich dziadka, z rozkazem rozstrzelania, podpisaną przez Stalina. Grób dziadka jest w Miednoje. Obiecujemy sobie, że w tym roku tam pojedziemy.
Zniszczone karty
- Mieszkaliśmy w Brześciu nad Bugiem - opowiada Emilia Maćkowiak. - Tata, Wojciech Malinowski, pracował w policji. W 1939 roku był zmobilizowany już jako wojskowy i znalazł się w Pińsku. Tam trafił w ręce sowietów i został wywieziony. Miałam wtedy pięć lat, ale wszystko pamiętam. Szukaliśmy go z mamą i bratem. Po pewnym czasie zaczęliśmy dostawać od niego karty - najpierw z Kozielska, później z Ostaszkowa. Pisał, żeby mama dbała o nas i że on sobie poradzi, że będzie dobrze. Mama te karty musiała zniszczyć, za posiadanie takich dokumentów groziła śmierć. Ukrywaliśmy się na Polesiu przed wywózką. W 1941 roku już do nas dochodziły informacje, że znaleźli groby w Katyniu. Potem się okazało, że tych miejsc jest pięć. Nie dopuszczaliśmy myśli, że ojca zamordowano. Grób taty jest w Miednoje. Byłam tam wiele razy.
Ja zdarow
- Ojciec, Dobrosław Wolny, zginął w Starobielsku - mówi Andrzej Wolny. - Miałem wtedy pół roku. Znam go z opowiadań mamy. To był najlepszy, najukochańszy człowiek. Patriota. Przed wybuchem wojny mieszkaliśmy w Rembertowie pod Warszawą. Mama pochodziła z rodziny, która osiadła w Zagórzu koło Sanoka. Tam zastała nas wojna. Tatę zmobilizowali w Warszawie. Kilka dni przed egzekucją ojciec przysłał do nas telegram. Na niemieckim blankiecie z napisem „Poczta obozowa”, bo byliśmy pod okupacją niemiecką, było napisane ruszczyzną, ale łacińskimi literami: „pazdrawlaju tiebia Wisku i Jedraka. Ja zdarow”. Ojciec na mamę mówił Wisia. I ślad po ojcu zaginął. Mama pisała do Genewy, nawet do Stalina z prośbą o odpowiedź co się stało z jeńcami wojennymi. Wszystkie odpowiedzi brzmiały „los nieznany”. Ktoś się znalazł, kto opowiadał, że ojciec był w obozie. W latach 80 z oficjalnych informacji dowiedzieliśmy się prawdy. Mogiła taty jest w Charkowie. Pozostały zdjęcia rodzinne sprzed wojny. Jeden z jego kolegów, który uciekł przebierając się za żołnierza namawiał ojca żeby poszedł z nim. Ojciec powiedział, że honor oficera mu na to nie pozwala. Jestem z niego dumny. Zapisał się jako bohater w mojej pamięci.
Reklama
Katyń - przybliżanie prawdy o sowieckim mordzie
POMORZE. Był moment, że na dworcu kolejowym przy przesiadce nikt nie pilnował i koledzy jego mówili „Chodź, odejdziemy”. Dziadek powiedział: „Dostałem rozkaz. Jakby ta Polska wyglądała?”. I został. Koledzy uciekli i żyli...
- 02.02.2008 00:45 (aktualizacja 01.04.2023 03:05)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze