Byli więźniowie obozu koncentracyjnego Stutthof i członkowie ich rodzin 25 stycznia spotkali się w Sali Seminarium Duchownego im. w Oliwie z ks. bp. Edmudem Nowickim. Byli wraz z nimi uczniowie Zespołu Szkół im. Męczenników Marszu Śmierci KL Stutthof w Karczegoczu pod Słupskiem.
Spotkanie poprzedziła msza w Katedrze Oliwskiej.
- Aresztowali mnie 14 września 1939 roku w Gdyni przy ulicy Olsztyńskiej - opowiadał Stanisław Strzelczyński - Niemcy chodzili od domu do domu i kazali wszystkim mężczyznom wyjść grożąc, że kto zostanie będzie zastrzelony. Miałem dwadzieścia lat. Ucząc się zawodu mechanika pracowałem w komunikacji miejskiej. 29 września byłem w Stutthofie. Wpakowano nas do baraku bez dachu. Zimą budziliśmy się przyprószeni śniegiem. Zaczęło się to piekło, które trwało pięć lat sześć miesięcy i pięć dni. Dzięki temu, że umiałem naprawiać samochody, przeżyłem. Mój obozowy numer - 2128. Do dziś mam w oczach potworne sceny. We śnie powraca strach.
- Mój ojciec był naczelnikiem policji w Chojnicach, miał być rozstrzelany, uciekł i się ukrył - relacjonuje Adelajda Krajnik, która odczytała wstrząsający własny wiersz o Marszu Śmierci, w którym brała udział. - Miałam trzynaście lat jak mnie Niemcy za ojca zabrali. Pytali gdzie jest. Nie wiedziałam.
- Dzisiaj, kiedy Europa jest zjednoczona, kiedy możemy wspólnie kroczyć drogą wolności dziękujemy Panu Bogu za to, że nasze relacje z Niemcami są pełne przyjaźni i wzajemnego zrozumienia - powiedział miedzy innymi ks. biskup Tadeusz Gocłowski. - Pamięci historycznej nie można wymazać. Ale też nie wolno nikogo obciążać. Bo przecież nie współcześni Polacy ani współcześni Niemcy wchodzili w tamte dramatyczne kolizje. Chcemy żyć w pełnej wolności i wzajemnym szacunku. Oby nigdy więcej godność człowieka nie została podeptana.
W Kole Byłych Więźniów Politycznych Obozu Koncentracyjnego Stutthof skupionych jest kilkadziesiąt osób. Większość jest chorych. Nie wychodzą z domów lub przebywają w szpitalach. Na piątkowym spotkaniu było ich kilkanaścioro.
We śnie powraca strach
POMORZE. - Mój ojciec był naczelnikiem policji w Chojnicach, miał być rozstrzelany, uciekł i się ukrył - relacjonuje Adelajda Krajnik, która odczytała wstrząsający własny wiersz o Marszu Śmierci, w którym brała udział. - Miałam trzynaście lat jak mnie Niemcy za ojca zabrali. Pytali gdzie jest. Nie wiedziałam.
- 04.02.2008 00:06 (aktualizacja 01.04.2023 03:19)
Napisz komentarz
Komentarze