Rozmowa z Franciszkiem Potulskim, członkiem zarządu pomorskiego SLD, byłym wiceministrem Edukacji Narodowej.
- Od ponad pół roku pomorskiemu SLD przewodniczy Jarosław Szczukowski. Czy ten młody działacz sprostał postawionemu przed nim zadaniu?
- Moja opinia na temat dotychczasowej działalności Jarka Szczukowskiego jako przewodniczącego pomorskiego Sojuszu jest umiarkowana. Skala moich oczekiwań była większa, aniżeli namacalne efekty jego działalności. Poza tym człowiek zawsze porównuje stan obecny do tego, co było. A w przeszłości z Sojuszem zdecydowanie bywało lepiej. I to pomimo tego, że 15 lat temu zewnętrzna sytuacja naszego ugrupowania była zdecydowanie trudniejsza - wszyscy odsądzali nas wówczas od czci i wiary. Jednak wtedy mieliśmy jakiś cel: policzenia się, czy po prostu bycia razem. A dzisiaj nie potrafimy sformułować odpowiedzi na pytanie, po co w ogóle jesteśmy potrzebni. A powracając do Jarka Szczukowskiego - jeżeli jego ocenę mielibyśmy mierzyć wynikiem wyborczym, to nie był on zbyt wysoki. Zresztą wynik całej naszej listy nie był satysfakcjonujący. Jednak z drugiej strony nasz przewodniczący trafił na trudny okres w historii SLD. Nasza partia nie ma dzisiaj ideologicznej busoli, nie ma tak naprawdę wyznaczonych kierunków działania. Problem polega również na tym, że Jarek nie zrozumiał jeszcze jednej prawdy: partia jest jak kochanka - trzeba zajmować się nią 24 godziny na dobę. Pamiętajmy, że lewica najlepszy swój okres przeżywała gdy byliśmy posłami i nie pełniliśmy żadnych innych funkcji.
- Czy oznacza to, że obecny przewodniczący niewystarczająco angażuje się w pracę w partii?
- Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, bo w naszej siedzibie bywam już bardzo rzadko. Ale zawsze uważałem, że trzeba założyć tysiące różnych spraw licząc na to, że ostatecznie uda się zrealizować 50 proc. z nich. A dzisiaj SLD w województwie pomorskim jest po prostu zbyt słabo widoczne.
- Jak wygląda współpraca „starych” działaczy Sojuszu z młodym kierownictwem? Czy będąc w zarządzie pomorskiego SLD ma pan wpływ na to, co się dzieje w partii?
- Zarząd spotyka się regularnie i jak się ktoś pyta mnie o zdanie, czy opinię, to odpowiedź otrzymuje. Musimy sobie jednak uświadomić, że okres, kiedy w każdej gminie działała komórka SLD, już się zakończył. Obecnie funkcjonujemy na poziomie powiatów. I w kilku przypadkach wygląda to całkiem przyzwoicie. Powiat kwidzyński czy sztumski są tego najlepszymi przykładami. Wydawało mi się, że możemy być silniejsi w Malborku. Ale np. w Gdańsku jest źle - nie udało nam się tutaj uzyskać nawet jednego mandatu radnego.
- Jarosław Szczukowski jako swój sukces przedstawia policzenie sił Sojuszu i rozpoczęcie swoistej pracy u podstaw.
- Namawiałem obecne kierownictwo, żeby właśnie tak - powiat po powiecie - policzyło nasze siły. Bo to jest jakaś sytuacja wyjściowa. W najbliższym czasie zorganizowanych zostanie również cykl konferencji tematycznych. Zobaczymy, jaki będzie odzew ze strony mieszkańców i mediów. Sam jestem ciekawy, jaka będzie jakość tych spotkań.
- Głównym tematem zbliżającej się kampanii sprawozdawczo - wyborczej będzie niewątpliwie spór o przyszłość Sojuszu. Czy partia ta powinna dalej jednoczyć się wokół Lewicy i Demokratów, czy raczej pozostać samodzielną i wyrazistą organizacją? Opowiada się pan za Wojciechem Olejniczakiem - który dąży do zbliżenia w ramach LiD - czy też za prezentującym diametralnie inna postawę Grzegorzem Napieralski?
- Wydaje mi się, że SLD będzie pełniło rolę, jaką kiedyś pełniła SdRP. A LiD będzie odpowiednikiem Sojuszu, czyli platformy porozumienia wyborczego - ale z pełną odrębnością organizacyjną wchodzących z jego skład partii. Uważam tak z kilku powodów: po pierwsze po stronie Partii Demokratycznej nie widzę żadnej osoby, która byłaby wyrazistym liderem, mogącym porwać tłumy. Socjaldemokracja Polska ma Marka Borowskiego, a potem długo, długo nic. Jednak pan Marek Borowski ma fatalne notowania w SLD - jego osoba kojarzona jest z „wbiciem noża w plecy” naszego ugrupowania. Poza tym działacze SdPl u podstaw swojej działalności postawili tezę, że to oni są tymi uczciwymi, a w Sojuszu zostali sami „złodzieje”. Przepraszam, ale ja złodziejem się nie czuję. A to chyba nie jest dobra płaszczyzna do rozpoczęcia rozmów o dalszej integracji w ramach LiD. I nie zmienia tego stanu rzeczy fakt, że Marek Borowski przewyższa możliwościami intelektualnymi naszych obecnych przywódców.
- Postawiłby pan więc na Grzegorza Napieralskiego?
- Jeżeli Wojciech Olejniczak ma utożsamiać dalszą integrację w ramach LiD, a Grzegorz Napieralski samodzielność naszego ugrupowania - to stawiam na tego drugiego. Tworzenie lewicy za dużo mnie po prostu w życiu kosztowało, abym teraz miał się na formację tą wypiąć.
- A Polska Lewica, nowa partia Leszka Miller? Wróży jej pan sukces?
- Raczej nie. I mówię to, chociaż wobec Leszka Miller zawsze starałem się być lojalny - to przecież w jego rządzie byłem wiceministrem. Leszka Miller popełnił jednak kilka błędów, zaszkodziła mu również „szorstka przyjaźń” z Aleksandrem Kwaśniewskim. I między innymi dlatego jego nowa formacja nie ma szans odegrać znaczącej roli.
- Powiedział pan, że z gdańskim Sojuszem jest źle. Czy oznacza to, że koła - czyli najniższe struktury partii - przestają funkcjonować?
- Różnie to wygląda. Na pewno wybory władz są zawsze okazją do policzenia się.
- Jak często spotyka się pan zatem w swoim kole?
- Moje koło jest stosunkowo mało aktywne. I nasze spotkania są dosyć rzadkie. Jednak w innych kołach sytuacja wygląda być może inaczej. Nie jestem jednak w stanie tego stwierdzić. Ubolewam nad słabością partii w Gdańsku. A to dlatego, że uważam, iż kluczem do wzrostu znaczenia Sojuszu w regionie jest właśnie wzrost pozycji Sojuszu w Gdańsku.
- Czego spodziewa się pan po zbliżających się zjazdach Sojuszu - miejskim i wojewódzkim?
- Spróbuję uczestniczyć jeszcze w tej kampanii. Jest mi o tyle trudniej, że jestem coraz starszy. Ale spróbuję. Na pewno nie będę ostro walczył. Jednak jeżeli komuś przyjdzie do głowy, że mogę być na coś przydatny - to nie będę się wówczas wymigiwał. Do władzy i na stanowiska pchał się jednak nie będę - bo to już mam za sobą. Okaże się, czy nasze życiorysy - życiorysy, jak pan to ujął „starszyzny” - są podstawą do budowanie czegoś, czy nie. A moim zdaniem są.
- Niektórzy twierdzą jednak, że wasze życiorysy są „kulą u nogi” Sojuszu.
- Mają do tego prawo. Ja nie podzielam jednak tych opinii.
- Najbliższe miesiące pokażą, czy Jarosław Szczukowski pozostanie przewodniczącym pomorskiego Sojuszu. Czy może mieć on problemy z uzyskaniem rekomendacji od delegatów gdańskiej konwencji SLD?
- Jarek zawsze miał w Gdańsku zwolenników i przeciwników. Myślę jednak, że wyjdzie z tego zwycięsko. Chociaż faktem jest, że ani za nim - ani za Mariuszem Falkowskim - biegał już nie będę. Bo za moich czasów nie do pomyślenia było, aby biuro wojewódzkie naszej partii było zamknięte. A teraz zdarza się to coraz częściej. I to najlepiej pokazuje, że chyba nie wszystko jest tak jak powinno być.
- Czy zatem udzieli pan ponownego poparcia Jarkowi Szczukowskiemu? Czy wesprze go pan w staraniach o ponowny wybór na przewodniczącego pomorskiego Sojuszu?
- Jestem zatroskany losem naszego ugrupowania. Poprę Jarka. A to dlatego, że nie mam poważnych powodów, aby tego nie zrobić.
Partia jest jak kochanka
POMORZE. Działacze SdPl u podstaw swojej działalności postawili tezę, że to oni są tymi uczciwymi, a w SLD zostali sami „złodzieje”. Ja złodziejem się nie czuję. Ubolewam nad słabością partii w Gdańsku. Nie podzielam opinii, że nasze życiorysy są „kulą u nogi” Sojuszu – mówi Franciszek Potulski, prominentny działacz SLD.
- 09.02.2008 15:19 (aktualizacja 19.08.2023 16:55)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze