Wnuczka Karolina i wnuczek Maciej właśnie rozpoczęli naukę w szkole podstawowej.
Kleks i bibuła
- Przyszłam na ich ślubowanie i pasowanie na ucznia - mówi pani Jadwiga. - Trochę im pokibicuję i trochę powspominam jak to bywało za moich, młodych lat. Młodzi to już teraz coraz mniej wiedzą o tamtych czasach. Warto więc je przypominać. Ja zaczęłam naukę w Osieku. W małym budynku koło dzisiejszego przystanku autobusowego. Tam już dawno nie ma nauki. Nasza klasa miała ponad 30 dzieci. Sala była niezbyt duża. Pamiętam drewniane podłogi i ich dziwny zapach. One były smarowane spalonym olejem. Na czarno. Ławki były bardzo solidne i ciężkie. Miały ciemnozielone blaty. W każdym blacie były dwa okrągłe otwory na kałamarze do atramentu. Wtedy pisało się stalówką wkładaną w obsadkę. Najlepsze były stalówki z "krzyżykiem" czyli takim specjalnym wycięciem ułatwiającym spływanie atramentu. Pisanie stalówka nie było łatwe. Trzeba było umiejetnie zanurzyć stalówkę w atramencie. Jeśli zanurzyło się zbyt głęboko to stalówka nabierała za dużo atramentu i robiła kleks. Kleks trzeba było wysuszyć bibułą a potem wymazać gumką. Najlepszymi gumkami były "myszki". Jak nabrało się za mało atramentu to pisanie przerywało się w środku literki.
Pisaliśmy bardzo dużo. W specjalnym zeszycie w trzy linie. To nazywało się kaligrafia. Każdy uczeń musiał nauczyć się biegłego kreślenia liter. To był wspaniały sposób na wykształcenie pięknego charakteru pisma. A dzisiaj, młodzi ludzie piszą jak kura pazurem. Trudno, nawet im samym rozszyfrować swoje bazgroły. To wszystko przez te długopisy i komputery.
Tran i kakao owsiane
- Do szkoły chodziliśmy w mundurkach wspomina pani Jadwiga - Były to jednak całkiem inne mundurki niż dzisiejsze. My nosiliśmy fartuszki. Szyli je rodzice. Najczęściej z podszewki. Czarnej albo granatowej. Każdy fartuszek musiał mieć biały kołnierzyk. Te kołnierzyki były mocowane na zatrzaski i trzeba je było codziennie zmieniać, aby były zawsze śnieżnobiałe. My nie mielismy tak pieknych uroczystości jak teraz. Nie było żadnego ślubowania ani pasowania na ucznia. Pierwszego dnia szkoły był apel, podział klas i zaraz do nauki. W szkole mieliśmy lekarza i dentystę. Lekarz zmuszał nas do picia tranu a dentysta sprawdzał nasze zęby. Najgorsze było borowanie, bo nie było takich urządzeń jak dzisiaj. Każdego dnia dostawaliśmy w szkole gorące kakao owsiane. Dla zdrowia. Za darmo. To był przymus. Teraz dzieci mają niby lepiej, ale mniej w tym wszystkim jest uroku. Dzisiaj to każdy sobie rzepkę skrobie. Dzieci, po szkole siedzą w komputerach albo przed telewizorami. Nie ma wspólnych zabaw na podwórku. Kto dzisiaj gra w klasy, w dwa ognie, w palanta? Dzieci nie znają piosenek i przyśpiewek. Mają za to mp3 i inne wynalazki. Takie czasy. Cieszę się, że wszystkie moje dzieci, wnuki i prawnuki są blisko mnie. W Polsce. Jestem z nich dumna. I tak naprawdę, to troszeczkę zazdroszczę najmłodszym ich beztroskiego, kolorowego dzieciństwa.
Napisz komentarz
Komentarze