Główna ulica Lubichowa. Starogardzka. Pod numerem 15 mieści się sklep mięsny państwa Kalita. Pod numerem 17 funkcjonuje sklep rybny państwa Alfuth. Dwa elegancke, dobrze prosperujące sklepy. Pomiędzy tymi sklepami stoi ruina. Budynek teoretycznie przeznaczony do rozbiórki. Od głównej ulicy odgradza tę ruinę solidny, drewniany płot.
Niefortunny podział
- Ta ruina to była kiedyś jedna całość budowlana i jedna działka zapisana w Księgach Wieczystych - mówi Małgorzata Kalita. - To była własność państwa Wiśniewskich. Oni część tego budynku sprzedali. Kupił to pan Antoni Szramka i zrobił tam swoją działalność gospodarczą. W pozostałej części mieszkali dalej państwo Wiśniewscy. W 1993 roku kupiliśmy tę część budynku od pana Szramki. Przez 3 lata wydzierżawialismy ten obiekt. W 1996 roku otworzyliśmy tu sklep. Naszym głównym towarem było i jest mięso i wyroby masarskie. Ta kupiona przez nas część została niefortunnie wydzielona z całości obiektu. To jest trudne do opowiedzenia słowami więc narysuję ten podział.
Pani Małgorzata szkicuje podział obiektu. Wynika z tego rysunku, że podział został dokonany nie w linii prostej lecz w linii łamanej. Prawo dopuszcza takie bezsensowne podziały.
- My chcieliśmy odkupić od państwa Wiśniewskich całą pozostałość budynku ale jakoś nie mogliśmy dojść do porozumienia - mówi pani Małgorzata. - Oni chcieli aby im znaleźć jakieś inne mieszkanie. Najlepiej w mieście. My, nie pochodzimy stąd, przybyliśmy tu z Gdańska więc nie znaliśmy dobrze miejscowego rynku mieszkaniowego. Te mieszkania, które udało nam się dla nich znaleźć nie odpowiadały państwu Wiśniewskim. Proponowaliśmy nawet, że zrobimy na nasz koszt osobne mieszkanie dla nich na strychu w zamian za umożliwienie wyprostowania granicy. Ta propozycja nie doczekała się odpowiedzi. Ale oni dobrze wiedzieli, że my bardzo chcemy kupić całą pozostałość budynku.
Sprzedaż po kryjomu
- Krótko po tych rozmowach oni wyjechali. Podobno na wczasy - kontynuuje pani Małgorzata. - Jednak jakoś zbyt długo nie wracali i to nas niepokoiło. I nagle, ktoś na ulicy mówi nam, że oni sprzedali po kryjomu swoją część budynku dla naszych sąsiadów, dla państwa Ewy i Kazimierza Alfuth. Potem przyszedł do nas pan Kazimierz i powiedział nam o tym oficjalnie. Ja mu wtedy powiedziałam krótko, jak to nabyłeś to będziesz się teraz z tą ruiną męczył.
- A jeszcze przed tym jak Alfuth to kupił to ja wystąpiłem do gminy o zgodę na dobudowanie małej chłodni - dodaje Roman Kalita. - Wiśniewska to zablokowała. Wtedy budowlaniec doradził mi abym abym coś stałego wybudował. Na to Wiśniewska zgodziła się. Dostałem zgodę na warunki zabudowy z gminy. Zrobiłem projekt i dostałem zgodę na budowę. Wtedy Alfuth był już właścicielem pozostałej części budynku. On odwołał się od tej decyzji gminy do Gdańska. Podobnie zrobił sąsiad z mojej drugiej strony, Stefan Kaszubowski. Gdańsk jednak utrzymał decyzję gminy w mocy. To oni odwołali się do Najwyższego Sądu Administracyjnego w Warszawie. To ja na to też wysłałem pismo do NSA z prośbą o przyspieszenie sprawy. Na to NSA odpisało mi, że mogę rozpocząć budowę. I gmina dała mi Książkę Budowy. I rozpocząłem budowę. A Alfuth w tym czasie wystąpił z wnioskiem o zgodę na rozbiórkę swojej części budynku. Była wizja lokalna pod kierunkiem Romana Preisinga, ówczesnego Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Pan Preising wydał pozytywną decyzję wyłączenia z użytkowania na cały obiekt. Także na nasz sklep. To była szokująco dziwna decyzja. Oczywiście odwołaliśmy się od tej dziwnej decyzji do Wojewódzkiego Inspektora Nadzoru Budowlanego. Przyjechali na wizję. Aż 9 osób.
Świadoma dewastacja?
- A przed tą wizją to słyszeliśmy głośne hałasy dochodzące z części pana Alfutha - dodaje pani Małgorzata. - On po prostu ruinował ten obiekt. Celowo dewastował. Komisja nie dała się jednak zwieźć pozorom i uchyliła nakaz wyłączenia budynku z użytkowania. Sprawa wróciła do powiatu.
- I wtedy pan Alfuth zrobił sprytny wybieg - mówi ..... Kalita. - Złożył wniosek do gminy o przeprowadzenie remontu swojej części w ciągu 2 lat. I dostał na to zgodę. I błyskawicznie, w majestacie prawa wywalił wszystkie okna i drzwi a potem nawet zerwał część dachówki. To przyspieszyło proces niszczenia obiektu. A skoro obiekt niszczał to pan Alfuth ponownie wystąpił z wnioskiem do starostwa o pozwolenie na jego rozbiórkę. Starostwo poinformowało nas o tym. To my napisaliśmy im swoje uwagi i zastrzeżenia. Ale, mimo tego pan Alfuth dostał zgodę na rozbiórkę. No to my odwołaliśmy się do wojewody. Wojewoda znalazł wiele błędów formalnych w decyzji starostwa. Głównym błędem było przede wszystkim to, że wydano decyzję o rozbiórce bez decyzji o warunkach zabudowy. Takie działanie, zdaniem wojewody było wręcz przestępstwem. Oczywiście, decyzja starostwa o rozbiórce została wstrzymana. Więc dopiero teraz pan Alfuth wystąpił do gminy o decyzję w sprawie warunków zabudowy. I taka decyzję otrzymał. Mając tę decyzję ponownie wystąpił z wnioskiem o rozbiórkę. I proszę sobie wyobrazić, że otrzymał taka zgodę. Ale my, konsekwentnie odwołaliśmy się do starostwa od tej decyzji w dniu 16 marca. A dopiero 24 września tego roku została ta decyzja uchylona. Na tę chwilę pan Alfuth nie ma prawa rozbierać swojej części obiektu.
Nielogiczna cena
- My proponowaliśmy państwu Alfuth rozwiązanie tego sporu - mówi Małgorzata Kalita. - Logiczne jest, że trzeba wyprostować granice tej nieruchomości i w ten sposób naprawić błąd popełniony przez państwa Wiśniewskich przy sprzedaży. Tu chodzi o około 17 metrów kwadratowych obiektu. Złożyliśmy im na piśmie propozycję kupna tej części obiektu. Oni natomiast zaproponowali nam zaporową cenę. Za te kilkanaście metrów chcieli aż 48 tys. zł. To było prawie dwa lata temu. Od tamtego czasu nie rozmawiamy ze sobą.
- Oni moim zdaniem działają tak jak przysłowiowy pies ogrodnika. Sami nie mają żadnych korzyści i innym nie chcą pozwolić aby mieli korzyści - podsumowuje rozmowę Roman Kalita.
Tak wygląda sprawa w relacji jednej ze stron sporu. Relacja subiektywna. A jak na ten spór patrzą obwiniani sąsiedzi?
Jesteśmy cierpliwi
- My tu mieszkamy od dawna. W tym miejscu gdzie teraz jest nasz dom i sklep był stary budynek. Po jego rozebraniu zbudowałem tu ten nowy obiekt. Prawie w tym samym miejscu, tylko został on cofnięty nieco od ulicy aby powiększyć chodnik - mówi Kazimierz Alfuth. - W tym obiekcie prowadzimy sklep specjalizujący się w sprzedaży ryb. Obok naszego domu mieszkali państwo Wiśniewscy. Z naszymi sąsiadami utrzymywaliśmy bardzo dobre stosunki. Jak trzeba, to nawet im pomagaliśmy. Kiedy pan Wiśniewski zachorował to oni postanowili przeprowadzić się do miasta. Pomogliśmy im znaleźć odpowiednie mieszkanie i nawet pomogliśmy im przy przeprowadzce. Oni zaproponowali nam odsprzedanie swojej części budynku w którym mieszkali. Kupiliśmy więc tę część. Zamierzaliśmy rozebrać ten budynek i w jego miejscu postawić nowy obiekt. Tak jak zrobiliśmy to już wcześniej z naszym nowym domem. To też miałby być nowoczesny obiekt mieszkalno-handlowy. Oczywiście chcieliśmy rozebrać stary obiekt w taki sposób aby to nie szkodziło w niczym naszym sąsiadom, państwu Kalitom. Ale okazało się to niemożliwe. Zaczęły się spory. Zaczęły krążyć pisma. Teraz czekamy na pismo ze starostwa w sprawie rozbiórki. Jesteśmy cierpliwi. W tym piśmie winien zostać podany termin w którym musimy usunąć przeszkody podane przez Gdańsk. My znamy te przeszkody i już je usuwamy. To są bardzo drobne sprawy formalne. Po tym winna zostać w końcu wydana decyzja pozwolenia na rozbiórkę obiektu. O tej decyzji zostaną także poinformowani państwo Kalita. I mogą się znowu od niej odwołać. Takie odwoływanie się może trwać w nieskończoność. Chyba, że w Gdańsku już wyczerpią się argumenty na temat tego co my jeszcze mamy uzupełnić.
Nam zależy na zgodzie
- A jeżeli chodzi o sprzedaż tych spornych 17 metrów aby sąsiad mógł sobie wyprostować granicę i powiększyć swój obiekt handlowy to my już swoje zdanie powiedzieliśmy - dodaje pani Ewa. - My potwierdzamy gotowość sprzedaży ale za logiczną cenę. Państwo Kalita wiedzą dobrze ile dla nich warty jest ten fragment budynku, skoro tak o to walczą.
- Jest jeszcze jeden problem - mówi pan Kazimierz. - My posiadamy prawo do przejazdu przez działkę, która aktualnie jest własnością państwa Kalita. To prawo jest zapisane w Księgach Wieczystych. Jeżeli ma nastąpić wyprostowanie obiektu i rozłączenie własności to musi ono być pełne i dotyczyć wszystkich elementów w tym także przejazdu. Po ewentualnej sprzedaży tych 17 metrów państwo Kalita muszą być właścicielami obiektu i dojazdu do niego. Wszystko musi być jasno zapisane u notariusza i w Księgach Wieczystych. To mówię z myślą także o ich bezpieczeństwie i bezpieczeństwie następnych pokoleń. Nie możemy dzisiaj robić czegoś co może w przyszłości być powodem kolejnych, całkowicie niepotrzebnych sporów. Nam zależy na zgodzie.
Obie strony przedstawiły swoje racje. Obie strony czekają na kolejną decyzję władzy. Jaka będzie reakcja stron na tę decyzję? Tego nie wiemy. Wiemy jednak, że w centrum pięknego Lubichowa stoi ruina szpecąca tę miejscowość.
Napisz komentarz
Komentarze