- Pani zawsze marzyła o tym, aby być pielęgniarką?
- Podobała mi się ta praca. Chyba tak od dawna, jeszcze po szkole podstawowej. Chyba coś takiego człowiek ma właściwie w sobie, że może lubi się opiekować innymi osobami. Na pewno, bo bardzo lubię swoją pracę. Nie wiem, czy to jest powołanie, może to księdzu trzeba zostawić. Ale ja bardzo lubię swoją pracę, lubię pacjentów, czy w ogóle osoby, kontakty z ludźmi, to jest chyba najfajniejsze. Właśnie człowieka cieszy, jak pomoże się komuś, jak zobaczy, że ta osoba jest zdrowa.
- Jak długo pracuje pani jako pielęgniarka?
- 27 lat, skończyłam studium medyczne pielęgniarstwa psychiatrycznego, bo to jest szkoła w Kocborowie. A to było w 1981 r.
- A na przykład, gdyby jakaś dziewczyna chciała teraz zostać pielęgniarką, to co musiałaby zdawać na maturze, żeby móc potem pójść do tego studium?
-Biologię może. Nie wiem, jakie teraz są wymagania, na przykład licencjat, są takie trzyletnie studia. W studium medycznym biologię, anatomię. Ja nie chodziłam do liceum, to były tylko te przedmioty zawodowe kliniki, pielęgniarstwa, takie właśnie rzeczy praktyczne, które nam już tylko w pracy mogą się przydać. Czyli nie było jakiejś historii, matematyki, takich rzeczy nie było. Język obcy był, ale akurat ja łaciny nie miałam, czy angielskiego, był tylko krótko język rosyjski. Ćwiczenia takie, w-f, to też mieliśmy, a pozostałe to tylko zawodowe przedmioty. Najfajniej mi się pracowało w szpitalu, na neurologii.
- Co w pani zostało z tamtych czasów?
- Raz nawet dostałam bukiet pięknych kwiatów, no może nie raz, ale ten akurat pamiętam od pacjentki, z którą bardzo dużo rozmawiałam, która miała taki problem w rodzinie, bo pilnowała malutkiego wnuczka, taki kilkulatek i on wyskoczył pod samochód. Ona nie chciała ta pani żyć, miała takie objawy neurologiczne, do nas była przyjęta. I właśnie tak się wydawało, że odejdzie z tego świata, bo tak na prawdę ona w ogóle nie chciała ani jeść, ani leków, w ogóle, taka drobniutka, szczupła pani. Ja sobie myślałam właściwie, że można z nią porozmawiać i zobaczyć z jakiego powodu, ona tak się źle czuje. I rozmawiałyśmy, tam jakoś tak poświęcałam jej więcej czasu. I pani opowiedziała tą sytuację. Ja jakoś tak kierowałam tą rozmowę, żeby utwierdzić to przekonanie, że ona nie może mieć poczucia winy, że ona tego nie może tak brać do siebie. Pomoc okazało się skuteczna, gdyż, pacjentka jakoś tak nabrała chęci do życia, może rozmowa i lekarzy, psychologa i moja jakoś tak fajnie doprowadziła do tego, że pani chciała żyć, odzyskała taką radość życia Przychodziła rodzina, te kontaktu były bardzo serdeczne, i nie taki żal jakiś, no bo wiadomo żal ze śmierci dziecka, to jest co innego, ale do niej właśnie nie. I jak wychodziła to zostawiła mi taki piękny bukiet kwiatów, to jest bardzo fajna sprawa, bardzo się cieszyłam no że mogłam pomóc właściwie,może nie tyle z tych kwiatów. Ale tak to mi utkwiło w pamięci. To było już ponad 20 lat temu, ale bardzo się fajnie wspomina takie sytuacje. Tak że w ogóle uważam, że praca pielęgniarki to jest naprawdę bardzo potrzebna, daje satysfakcję, radość, dla kobiety jest wyjątkową.
- Taka też chyba kobieca, bo kobieta ma dużo w sobie takiej opiekuńczości, czułości. Pielęgniarka to też tak trochę psycholog.
- Też, powinno tak być, takie wykłady mieliśmy też i tak należy podchodzić do pacjenta. Nie tylko zaspokajać tylko potrzeby takie bieżące, opatrunki, ciśnienia, tam takie rzeczy, ale właśnie ten kontakt taki, taka serdeczność. Ja byłam w szpitalu może tylko kilka razy jako pacjentka, a na przykład też oczekiwałam, że ktoś zrobi fachowo te wszystkie swoje tam sprawy, obowiązki, ale że do mnie podejdzie jakoś tak życzliwie, sympatycznie, że mi wytłumaczy na przykład, nie musi płakać nade mną, czy dawać mi nie wiem czego, ale taki fajny kontakt taki, żeby był sympatyczny, Ja tego oczekuję. I dlatego tak się staramy z koleżankami to samo okazywać pacjentom.
- Trudno pogodzić się z odchodzeniem?
- Wiele takich było momentów, że człowiek przyzwyczaił się do pacjenta, czy nawet zaprzyjaźnił, a ta osoba odchodziła. No ale takie najgorsze to są takie nagłe właśnie odejścia, kiedy człowiek widzi, że osoba zdrowieje, a potem nagle niestety umiera, no z powodu choroby, po prosty nie jest to tam z niczyjej winy.
Z Gdanska po 8 latach powróciłam do Starogardu i podjęłam pracę w Przychodni na ul.Hallera. Ukończyłam dwa kursu dla pielęgniarki środowiskowo-rodzinnej i pracowała jako pielęgniarka środowiskowa. Obecnie pracuję w gabinecie zabiegowym w Przychodni „Polmed”. Teraz w zabiegowym, ale przedtem pracowałam jako pielęgniarka środowiskowa. I właśnie to jest taka praca, która polega na wykonywaniu czynności pielęgniarskich w domu pacjenta, w domu chorego. Jest to taka praca właściwie, która, no powiedzmy i satysfakcjonuje i daje dużo takiego dobrego myślenia. Jest bardzo wdzięczna. Pacjentów mamy różnych, ale właściwie okazują nam swoją wdzięczność, swoją sympatię, bardzo się cieszą jak przychodzimy i tak się czasami czujemy jak domownik, jak w rodzinie. A satysfakcja jest na pewno jak człowiek widzi, że ktoś zdrowieje, że jest jakiś taki zadowolony właśnie i że wraca do tego zdrowia, że nabiera tych chęci do życia, to jest bardzo fajna sprawa, przynajmniej dla pielęgniarki na pewno.
- Nawiązały się jakieś przyjaźnie z pacjentami przez takie częste wizyty?
- Jest coś takiego. Jest i to nawet takie właściwie bliskie przyjaźnie, chociaż uczą nas żeby oddzielać właśnie takie sprawy zawodowe od takich jakichś osobistych kontaktów, ale ja myślę, że nie ma w tym nic złego, dlatego że przez to na przykład, że przychodzimy do domu pacjenta, to właśnie oni traktują nas jak osobę taką bliską, zwierzają się no bo jest taka rozmowa, na tym nasza praca polega, nie tylko, żeby zrobić zastrzyk, kroplówkę, czy opatrunek, czy zmierzyć ciśnienie i tam inne rzeczy, ale też żeby rozmawiać, właśnie ten kontakt taki. Pacjenci, głównie to są starsze osoby, które oczekują od nas właśnie takiego wsparcia, takiej rozmowy, oni chcą się wyżalić, wygadać po prostu. I to tak na tym ta nasza praca polega. Jeżeli ktoś odchodzi, no niestety to jest też z związane z naszą pracą, to jest żal, człowiek nieraz się popłakał, bo tak było, akurat nie ma tego co ukrywać, w końcu jesteśmy ludźmi wrażliwymi.
Zdarza się, że kontakt z pacjentem nadal jest utrzymywany. Potem się gdzieś spotykamy, ktoś wyzdrowieje, na przykład naszej pomocy już nie potrzebuje, my tę osobę spotykamy i też tam witają się z nami. Nieraz takie były śmieszne, komiczne sytuacje, jak ktoś tam klękał przed pielęgniarką i mówił „ O moja siostro, moja królowo!” To było takie i śmieszne, różnie można było to odbierać, ale są takie bardzo właśnie fajne sytuacje. Tak że miło spotkać kogoś potem i zobaczyć, że osoba jest zdrowa, że wszystko dobrze się skończyło. To jest bardzo fajne.
- Czy oprócz pomocy medycznej, „Polmed” bierze udział w jakichś akcjach profilaktycznych?
- Tak. Czy na przykład cukrzycy, czy na przykład choroby płuc, czy programy kardiologiczne
- Jaki udział mają w tym pielęgniarki?
- Podczas takich akcji nie dość, że pobieramy krew, ale też rozmawiamy z pacjentami. Głównie to spoczywa na lekarzach, my tylko pracę techniczną właściwie wykonujemy, ale też człowiek udziela takich wskazówek na miarę swoich wiadomości ten zakres, który nas obowiązuje, to tak samo, też mówimy, co trzeba zrobić. Chociaż pacjenci może wolą bardziej od lekarza, bardziej się stosują do zaleceń lekarza niż naszych. Ale staramy się w każdym razie, ile możemy powiedzieć, jak mają się zachowywać.
- Z tego co wnioskuję, pielęgniarką nie może być każdy. Na przykład ktoś, kto jest bardzo wrażliwy, to gdyby zobaczył te wszystkie przypadki, bo wiadomo, czasami człowiek zdrowieje, czasem umrze, to by mu to mogło nawet jakoś zaszkodzić. No osoba bardzo wrażliwa by tego nie wytrzymała.
- Trochę wrażliwym musi być każda osoba. Takie osoby, które są niewrażliwe na pewno nie chciałabym, żeby taka osoba była pielęgniarką, dlatego, że lepiej jak jest wrażliwa i nawet sobie popłacze gdzieś tam w kącie, tak jak nam się zdarza, to trudno. No ale to jest takie życie, człowiek się przejmuje jednak, no bo chce się pomóc komuś, a ta osoba odchodzi, mówię, no nie z naszej winy. No i to jest płacz, stres, lekarze też płaczą, jak dziecko na przykład umrze, to jest ludzkie, ja myślę, że nie należy się tego wstydzić. A człowiek na przykład jeżeli się coś takiego dzieje, to czy tutaj ktoś zasłabnie, to wiadomo, że człowiek bierze się w garść, jest opanowany, ręce mi się nie trzęsą, robię to, co trzeba i koniec, a potem tak człowiek odreaguje to, może mi się chce płakać, może nie, ale to później już po tej całej akcji. Ale w momencie, jak coś się dzieje, to człowiek się mobilizuje. Tak że ja w tym momencie nie płaczę, tylko mogę sobie później popłakać i tak powinno być.. Ale pacjenci chyba oczekują tego, oni mówią nam, że na przykład nawet jak ktoś źle ukłuje, nie wkłuje się, tam nie trafi do tej żyły, ale jeżeli to jest miła osoba, uśmiechnięta, jakoś fajnie porozmawia, to wolą taką osobę, niż tą, która od razu się wkłuje, ale jest taka sucha, taka mało sympatyczna na przykład, bo tak się słyszy, że chcą jednak ten kontakt, żeby to życzliwa osoba była. Ilu pacjentów dziękowało właśnie na neurologii nawet kiedyś taki wywiad był, że dziękują za uśmiech na przykład. To fajne było.
Mogę sobie później popłakać
KOCIEWIE. „Gazeta Kociewska” prowadzi plebiscyt na najsympatyczniejszą pielęgniarke. - Powołanie, może to zostawić księdzu? - mówi Joanna Żukowska, pielęgniarka pracująca w Przychodni Specjalistycznej „Polmed” na osiedlu Kopernika w Starogardzie Gd.
- 25.10.2007 09:54 (aktualizacja 31.03.2023 18:34)
Napisz komentarz
Komentarze