Z piekącymi z niewyspania powiekami po wielogodzinnym locie z Kalifornii do kraju oglądałem mecz Polski z Kazachstanem. Radość po bramkach Euzebiusza Smolarka mieszała się z uczuciem nostalgii i wspomnieniem telefonicznej rozmowy odbytej na kilkanaście godzin przed odlotem z panią Mariolą Mc’Mullan (z domu Polasik, poprzednio Mariolą Deyna) zamieszkałą od wielu lat w San Diego.
„Za dwa tygodnie skończyłby 60 lat, gdyby nie tragiczny wypadek samochodowy”. Czy polscy kibice o tym pamiętają?
- Chyba Pan żartuje- usłyszałem odpowiedz, a w głosie p. Marioli wyczułem
nutkę żalu. Od wielu lat mam niewielki kontakt z Polakami, nawet z tymi zamieszkałymi tutaj- kontynuuje moja przemiła rozmówczyni-, choć na te ostatnie kontakty akurat nie mogę narzekać. Wie pan, nawet na pogrzebie Kazika” było niewielu rodaków, nie mówiąc o kimkolwiek z konsulatu czy klubu warszawskiej Legii.
Z lekkim żalem
Mówię to, nawet po latach z lekkim żalem, choć łzy już przyschły a moje życie w Stanach potoczyło się w dobrym kierunku. Wyszłam za mąż za Amerykanina, który jest dobrym, wyrozumiałym człowiekiem, mam ciekawą pracę. Czasem chodzę z obecnym mężem na spotkania organizacji polonijnej, czy do polskiego kościoła w San Diego, ale on, nie znając języka ani polskich zwyczajów raczej się wtedy nudzi. Nie pokazuje tego po sobie, szanując moje znajomości, ale trudno, aby rozumiał duszę Polki, która miała sławnego męża sportowca, znanego nie tylko w Polsce. Jako kobieta po prostu to wyczuwam, a on jako człowiek delikatny mi tego nie okazuje. Cóż, życie przemija musimy pogodzić się z jego wyrokami, ale gdzieś głęboko w sercu została „mała zadra” wspomnień i bywa, ze momentami czuję się samotna - zapomniana...
Ale może to skutek zmiany nazwiska i trudności ze skontaktowaniem się z Panią –
Usiłuję wejść w słowa pani Marioli - ja również gdyby nie telefon od kociewiaka pana Huberta Pobłockiego i kontaktu z panią Margo Chmielewski, nigdy bym pani nie odnalazł.
To miłe, że kociewiacy pamiętają, że „Kazik” urodził się w Starogardzie Gdańskim -mówi p. Mariola. Głos jej się lekko załamał. -Wie pan - mówi- jakoś mi lżej na sercu i poczułam wzruszenie, kiedy pan o tym mówi. W tym roku 23 października skończyłby lat 60 i kto wie czy to nie on, jako trener nie poprowadziłby reprezentacji Polski w meczach eliminacyjnych do Mistrzostw Europy. Dla wyczynowego sportowca to wiek poważny, ale dla trenera czas na przekazanie swoich doświadczeń i wiedzy piłkarskiej. Przed wypadkiem, mąż nie tylko grał w klubie „San Diego Socers” a potem Tijuana w Meksyku, ale zajmował się szkoleniem piłkarskim młodzieży mając do tego uprawnienia i doświadczenie wybitnego zawodnika.
Iskra Boża
Wrócę za chwilę do rozmowy z p. Mariolą, ale nie mogę powstrzymać się od kilku refleksji. Dla wielu kibiców sportowych niezależnie od wieku słowa: Kalifornia, San Diego, Meksyk, brzmią egzotycznie, tajemniczo, mają w sobie coś z wyznaczenia sobie celów trudnych do osiągnięcia. I tak jest w istocie. W czasach piłkarskiej wielkości „Kaki”, bo i tak nazywano Kazimierza Deynę ( znacznie wcześniej niż słynnego Brazylijczyka), jego bramki; te strzelone i te niezdobyte ( przestrzelona 11 w meczu z Argentyną) wydobywały z milionów kibiców tony adrenaliny. Słynne „rogale”, dokładne podania do partnerów (nazwany był przecież królem środka pola), dokładne przyjęcia piłki, pamiętane są przez fanów piłki nożnej do dziś. Tylko nieliczni doświadczają za życia na przemian; uwielbianie lub nienawiść kibiców. Wielkość sportowca i jego przysłowiowa „Iskra Boża” dana jest nielicznym, ale mimo wrodzonego talentu musi być poparta solidnym treningiem. Kazimierz Deyna był jednym z nich. Jako dziecko nie miał łatwego życia. Pochodził z wielodzietnej ( 10 osobowej) niezbyt bogatej rodziny, w której nie starczało, aby „kazikowi” kupić np. piłkarskie buty. Grywał w drużynach podwórkowych W Stargardzie gdańskim boso. Potem, kiedy jako junior w miejscowym „Włókniarzu” zaczął strzelać bramki, zauważono jego nadzwyczajny talent i trafił do drużyn pierwszoligowych. Jego sportowe życie w drużynach polskich i później, kiedy po wielu trudach i wyrzeczeniach udało mu się wyrwać za granicę jest powszechnie znane, może tylko wymienię nazwy najbardziej znanych klubów, w których grał. ŁKS Łódź, Legia Warszawa, Manchester City, San Diego Socers. Nie wszystkie kluby kochał, nie wszędzie traktowany był uczciwie, ale starał się zawsze grać na najwyższym poziomie, jaki reprezentował. Po dwuletnim pobycie w Anglii wyruszył do USA i tu się realizował już jako dojrzały zawodnik i trener.
Pamięć fanów
Napisano o nim liczne artykuły, powstały audycje telewizyjne, radiowe, strony internetowe, książki, film z gwiazdami światowego kina i futbolu( Escape to Victory), w którym wystąpił wraz z Pele, Booby Moorem, Sylwestrem Stallone i Michelem Caine, ale przede wszystkim pozostała pamięć jego fanów. O tym świadczy sesja poświęcona jemu w Starogardzie Gdańskim, nazwanie ronda jego imieniem, mecz piłkarski, i sesja Rady Miejskiej w 60 rocznicę urodzin. Pamięć kibiców uosabia Diana Kęciek z Józefowa k. Warszawy ( na zdjęciu na cmentarzu w San Diego), fanką Legii Warszawa, która w momencie śmierci „Kaki” miała zaledwie 2 lata. W Polsce mówi się, że śmierć czeka wszystkich. To prawda, ale inaczej upamiętnia się ich na nagrobkach. Istotę demokracji w USA udowadnia się w sposób szczególny. Co więc, na cmentarzu w dalekim San Diego pozostało po wybitnym sportowcu? Jaki jest namacalny ślad, że tam pracował, grał, utrzymywał najbliższych, żonę Mariolę, syna Norberta?
Cmentarze w USA wyglądają jak dobrze zadbany park, w którym w zieloność trawnika wtapiają się jednakowej wielkości płaskie tablice z informacją personalną, rysunkiem o symbolicznej wymowie religijnej, czasem w porcelanowej technice wykonanym zdjęciem lub sylwetką człowieka, który odszedł na zawsze. I nie ważne czy był ministrem, mistrzem sportu, żołnierzem czy zupełnie nieznanym człowiekiem. Tablice jednakowej wielkości, na poziomie trawnika są jedyną materialną pamiątką.
Podobnie jest na El Camino Memorial Park&Mortuary w San Diego.
Po obu stronach asfaltowych alejek, po których poruszają się samochody, w zieloność murawy czasu do czasu usianą drzewami, wśród wielu innych, podobnych do siebie odnajdujemy tablicę Kazimierza Deyny. Poza żoną i synem miejsce te jednak odwiedzają Polacy. Wprawdzie nieliczni, bo odległość ogromna. Ale dzięki tym nielicznym, ale jakże wspaniałym ludziom odżywają wspomnienia p. Marioli.
Co mi pozostało?
Wspaniała przeszłość sportowa męża, okraszona jednak nienajlepszymi wspomnieniami okresu wyjazdu z Polski, kiedy z kilkoma dolarami w kieszeni, bo wojskowy klub „Legia” zabrał Kazikowi prawie wszystko, co wówczas udało mu się zarobić, wyruszyliśmy za granicę w niepewną przyszłość zawodowego sportowca. Ale po latach żale złagodniały. Piszę wspomnieniową książkę o mężu i naszej wspólnej drodze- mówi pani Mariola. Wstępnie dałam jej tytuł „ Ostatnie okruchy życia”. Życzliwi ludzi mi pomagają, bo jest to olbrzymi materiał. Mam już napisane 1200 stron (!), A wydaje się, że tak dużo mam jeszcze do powiedzenia.
Zdumiony a jednocześnie podbudowany tą niezwykłą i osobistą informacją składam pani Marioli serdeczne gratulacje i obiecujemy sobie, że przy następnej okazji ożywimy refleksje o znakomitym sportowcu Kazimierzu Deynie przy doskonałym kalifornijskim winie. Niekoniecznie w San Diego -dodaję- zapraszam do Polski.
Autor: Zbigniew (komandor) Jabłoński*
*Zbigniew (komandor) Jabłoński. Lekarz, oficer rez. MW, poeta, literat. Wydał 8 tomików poezji. Dwie powieści. Pierwsza " Przez Bałtyk po rekord świata" tematyka sportowo-morska opisuje wyczyn sztafety pływackiej Teresy Zarzeczańskiej na trasie Kołobrzeg-Bornholm. W aktualnie w dystrybucji (L&L) Gdańsk ul Budowlanych 64F) powieść współczesna " Notatnik Głupiego Palanta" (wojsko-seks-medycyna) wydawnictwo Finna, str 357, 36 kolorowych zdjęć. M.in. autor opisuje niesławną bitwę pseudofanów Arki Gdynia w której ginie jeden z jej kibiców. W San Diego autor przebywał z okazji kongresu naukowego lekarzy grających w tenisa ziemnego, gdzie we wrześniu b.r. dla ponad 200 lekarzy z całego świata wygłosił tekst " Serce w literaturze i medycynie", oczywiście po angielsku.
Napisz komentarz
Komentarze