- Napisał pan książki "Przeplotnię" i "Oj, oj, Ojczyznę"? Obie czyta się jednym tchem. Z 700 stron znakomitej lektury. Nagradzana "Przeplotnia" powstała w 2006 r., "Oj,oj, Ojczyzna" w 2007. Tomiska wydane rok po roku. Mówią, że to dwie części trylogii kociewskiej. Czy więc w 2008
roku...?
- Powstanie trzecia część trylogii? ...Zanim odpowiem, może trochę o już
napisanych książkach i mojej literaturze. "Przeplotnia" nie jest moją
pierwszą książką. W 1998 r. napisaliśmy z dr Januszem Marszalcem (moim
byłym uczniem ze SP 7) książeczkę "Klonówka obszar magiczny". Już tam
próbowaliśmy połączyć formy literackie z dziennikarskimi, i się udało.
Książeczka cieszy się uznaniem. Pojechałem raz za Barłożno, gdzie
prowadzono badania archeologiczne. Chciałem napisać reportaż. Zanim
wszedłem na pas badanego piachu, podszedł do mnie młody archeolog i
rzekł: "Tu są ziemie bogate archeologicznie, a zwłaszcza w okolicach
Klonówki. Jest taka książeczka “Klonówka, obszar magiczny” Polecam".
"Właśnie rozmawia pan z jej współautorem" - odrzekłem. Znieruchomiał, po
chwili wyciągnął rękę i złożył gratulacje... To oznaczało, że tak
skonstruowane książki, gdzie jest “zmiksowany” wywiad, reportaż,
opowiadanie, mają szansę zaistnieć jako książka, przy czym dla mnie
zaistnienie książki to, że jest ona czytana, a nie że tylko jest...
Taka konstrukcja książki została zastosowana w "Przeplotni", chociaż na
przymus.
- Co to znaczy “na przymus”? Od lat chciał pan wydać księgę kociewskiego
reportażu, a tu “na przymus”?
- Ta księga to było marzenie. Nie do zrealizowania, bo niebotycznie
kosztowne. I zbiorowe, a zbiorowe jest zawsze zbiorowe. Indywidualne
daje więcej satysfakcji. I najważniejsze - ogrom pracy. Zebrać
najciekawsze teksty grupy autorów, opracować, to byłaby benedyktyńska
praca, a ja benedyktynem nie jestem. Wyszło to, kiedy zacząłem gromadzić
swój materiał do "Przeplotni". Okazało się, jak trudno wybrać
kilkadziesiąt tekstów z tysięcy, opracować je od nowa i ułożyć w jakąś
logiczną całość, żeby miała -- to dla mnie liczyło się najbardziej --
walor książki literackiej... Mówię "na przymus" w innym sensie...
- Ale pan sobie świetnie z “Przeplotnią” poradził.
- Sobie nie radziłem! O tym, że “Przeplotnia” powstała w takim a nie
innym kształcie, zadecydowały siły że tak powiem, zewnętrzne,
przymusowe. Niech sobie pani wyobrazi -siedzę wieczorami nad setkami
już wyselekcjonowanych tekstów i nic mi nie pasuje: tu reportaż, tam
opowiadanie, felieton, jakieś fragmenty prozy literackiej, wywiady...
Czułem się jak uczniak, który przed północą ani w ząb nie może ruszyć
matematycznego zadania, które jutro będzie sprawdzane. I pojawiły się
siły zewnętrzne. Poszedłem zrobić rutynowe badania lekarskie. Wyszło, że
powinienem pisać, ale testament. I zacząłem go pisać, czyli właśnie
"Przeplotnię". A co tam! - powiedziałem sobie wtedy - wrzucaj to
wszystko to jednego wora, to i tak zagra. I, przeświadczony, że mam
kilka miesięcy życia, pisałem tę książkę jak szalony. Między pobytami w
szpitalach w Kościerzynie, Chojnicach i w klinice. Dostałem jakiegoś
niesamowitego kopa. Jeździłem składać książkę do L. Zdrojewskiego do
Zblewa o 3 - 5 w nocy! Lechu jako grafik też odwalił kawał roboty.
Rozumiał, o co mi w tej książce chodzi.
- Jarek Stanek, który wiedział o pana perypetiach zdrowotnych, napisał o
tym przy okazji pana autorskiego wieczoru w ratuszu w Starogardzie. Może
nie miał pisać?
- Nie mam o to do niego pretensji, tym bardziej, że w maju 2006 r., już
po powstaniu książki, wyszło, że nastąpiła...nadinterpretacja wyników
badań. Ale papierosy rzuciłem (śmiech).
- Czyli “Przeplotnia” nie ma żadnego porządku?
- Z tego, co powiedziałem, tak wychodzi. Jednak ma. Jakiś klucz zawsze
istnieje, nawet gdy o tym nie wiemy. Znalazł go A. Grzyb i umieścił we
wstępie. To był jego klucz, ja nie byłem go świadomy. Andrzej był tą
książką, maszynopisem, poruszony. Dzwonił do mnie po przeczytaniu
pierwszego rozdziału wieczorem, był wzburzony kompozycją. Potem, po
kilku dniach, nagle stał się gorącym obrońcą właśnie tej niesforności.
Precyzyjnie przeanalizował “Przeplotnię” profesor Linkner. On - to
naukowiec -- musiał w niej znaleźć porządek. I znalazł, tematyczny. I
faktycznie taki był. Ale zasadniczy klucz, według którego na chybcika
wrzucałem teksty do kolejnych rozdziałów, był... geograficzny. W jednym
z rozdziałów jest sporo o gminie Osiek, w innym o gminie Bobowo i gminie
Lubichowo, w jeszcze innym o gminie Zblewo.
- Książka od razu zdobyła uznanie. Było o niej głośno. Między innymi
dzięki pana akcji promocyjnej, nagrodzie na targach “Costarina”,
plakatom....
- I spotkaniom autorskim, i promocji w Internecie, itd. Oczywiście.
Proszę pamiętać, że jestem wydawcą swoich książek (choć również poezji
ojca i innych pozycji). Nie wyobrażam sobie wydawcy, który nie promuje
książek, zwłaszcza swojego autorstwa. A 14 spotkań autorskich? Cieszyły
mnie jak dzieciaka. Ale bez przesady - książka to szczególny towar.
Najlepsza promocja nic nie da, jeżeli pozycja to knot. Ja nigdy bym nie
promował swojej książki, gdybym nie wiedział, że nie ma w niej tej Bożej
iskry, tego czegoś, co zafascynuje, co spowoduje, że Czytelnik ją
przeczyta jednym tchem albo będzie ją uparcie czytał rozdział po
rozdziale w wolnym czasie... To miała być książka piorunująca i taka w
niektórych fragmentach jest. Agnieszka, korektorka, pierwsza
czytelniczka maszynopisu, po 1. rozdziale szepnęła z niesamowitym
przejęciem: "To jest... zarąbiste.”. Dosadne, ale trafne.
– “Oj, oj Ojczyzna” powstała już na temat, o czym pisze pan we wstępie.
To książka o Ojczyźnie, ale jak pan podkreśla opisywanej przez
pryzmat doświadczeń bohaterów małej ojczyzny. Więc teraz tworzył ją pan
o wiele łatwiej...
- Ależ skąd!! Myślałem, że tak będzie, tymczasem stało się odwrotnie.
Okazało się, że złożyć ponad 300 stron z kilkudziesięciu tekstów na
jeden temat to zadanie piekielnie trudne. Poza tym paraliżowała mnie...
“Przeplotnia”. Zaglądałem do niej, czytałem kawałeczek i nie mogłem
uwierzyć, że coś takiego napisałem. Taką sobie postawiłem poprzeczkę.
Mówiłem sobie: przecież nie mogę napisać czegoś słabszego. I nic to, że
w tym właśnie czasie pisałem najlepsze teksty, których kilkanaście
wyszło w "Rejsach" w nakładzie prawie 200 tysięcy egzemplarzy każdy, a
jeden został nawet przedrukowany w “Angorze”. Nic to nie pomagało. W
końcu jednak, po gehennie tworzenia, “Oj, oj, Ojczyzna wyszła”. Ludzie
mówią, że świetna, że lepsza od "Przeplotni", ale ja wiem swoje.
"Przeplotnia" jest bardziej że tak powiem “szurnięta”, jest
niekonwencjonalna jako książka. Jej wady stały się jej atutem. Inna
sprawa, że jednak to rzeczywiście, jak pani zaznaczyła na początku, dwie
części tego samego.
- Dwie części literacko-dziennikarskiej opowieści o Kociewiu,
niezwykłego przewodnika po Kociewiu, po jego historii, z zapisami
wypowiedzi, często z gwarą...
- Nie tylko o Kociewiu, chociaż to Kociewie oczywiście dominuje. Ale
jest też i Powiśle, są Mazury, gdzie mieszkałem, są Żuławy, gdzie
mieszka rodzina ze strony matki. Są wreszcie, co najbardziej cenię,
zupełnie oderwane od konkretnych miejsc teksty literackie między
rozdziałami, właściwie wiersze, gdyby je zapisał w wersach jak utwory
poetyckie.
- Te pan najbardziej ceni, te krótkie utwory? A z dłuższych tekstów?
- No, nie wiem. Trudno mi oceniać. Zbyt wiele razy je czytałem podczas
obróbki. Wiem, że wielkie wrażenie zrobił tekst o zegarmistrzu Marianie
Zielińskim, zamordowanym przez UB. Wójt gminy Kaliska Antoni Cywiński
powiedział mi, że jak czytał ten tekst w gazecie, to aż coś go mroziło.
I o to w prozie idzie. Tak uważam. Jak nie wywoła w człowieku dreszczu
emocji, nie spowoduje refleksji, to po co ona w ogóle jest? Reportaż
"Sznur zjednoczonej Europy" powędrował na konkurs do Krakowa. Prawie
każdego czytelnika powala “międzyrozdział” pt. “Pułapka miasteczek” w
“Oj oj, Ojczyźnie”. Tekst o człowieku, który staje przed murami obcego
miasteczka (ilustracja - panorama Skarszew z lat 60. - przyp. red.) i
rozmyśla, czy mógłby tu zacząć nowe życie, odcinając się zupełnie od
starego. I odjeżdża, dochodząc do wniosku, że to niemożliwe, bo nie da
się odpiąć od swego życia swojego curriculum vitae jak welonu pannie
młodej. Trzeba by się chyba urodzić drugi raz, żeby to było możliwe.
- Wracamy do pytania, czy będzie trylogia?
- Jeszcze jedno, chociaż to wiąże się z pani pytaniem. Jako autor i
wydawca mam możliwość śledzenia losów swoich książek. Wiem, że wędrują
jako prezenty za ocean, a raczej oceany. O Niemczech czy Anglii już nie
mówię. Ludzie znajdują w nich swoje rodziny, siebie i ten tutejszy swój
kraj. I się cieszą, i ja też się cieszę, że oni się cieszą. To jest
satysfakcja, wydałem książki, które są czytane. Albo taki pan
Kaźmierczak z Pączewa, bohater “Dwunastu stacji Kasparusa”. Ile razy do
niego zajeżdżam, tyle razy mi melduje, komu już swoją książkę pożyczył.
“Panie Kaźmierczak, pan mi psuje rynek...” - mówię do niego żartobliwie.
Albo pani w bibliotece w szkole w Skórczu: zakupiła 11 “Przeplotni”.
Kiedy pojechałem do niej z "Oj oj, Ojczyzną", zapytałem, dlaczego bierze
aż tyle. A ona na to, że aktualnie "Przeplotni" nie ma w bibliotece, bo
cały czas krąży po Skórczu (a 2 egzemplarze pod drodze wcięło - to
dopiero powód do dumy!)... I tu jest odpowiedź na pani pytanie. Musi być
trzecia część, tylko nie wiem, czy powstanie akurat w 2008 r. Są ludzie,
którzy już pytają, czy powstała. Nadleśniczy R. Tomczak zapytał w
miesiąc po zakupie “Oj, oj, Ojczyczny”. Powstanie, jednak teraz, jak
tylko przyjdzie wiosna, chciałbym napisać powieść. Wielką, fascynującą,
ale rzecz jasna opartą na rzeczywistych zdarzeniach, bo nie da się
napisać powieści wyssanej z palca. W tym celu muszę wyjechać do
miasteczka X, żeby “on line” opisywać przeżycia, jakie mnie w tym
miasteczku X na bieżąco będą spotykać. Wymyśliłem świetną fabułę. Ale tu
pojawia się wielki problem - czy jestem w stanie zamieszkać na długo w
hotelu dworcowym w obcym miasteczku X. I drugi problem. Kilka osób zna
już fabułę powieści, między innymi mój brat. Kiedy mu ją opowiedziałem,
był pod wrażeniem. Po kilku dniach był jeszcze bardziej pod wrażeniem.
Zadzwonił i rzekł, że akurat leci chiński film według mojej fabuły. A
ostatnio oglądałem amerykański film, którego autor też “ukradł” pomysł z
mojej niedoszłej powieści. Chodzi o scenę, w której bohater powieści
przychodzi do autora powieści mieszkającego w hotelu dworcowym i wmawia
mu, że nie jest (autor) prawdziwy, tylko prawdziwy jest on (bohater). W
tym filmie też tak było. Ni stąd ni zowąd poważny pracownik urzędu
skarbowego myjący zęby usłyszał, jak opowieść o nim ciągnie w trzeciej
osobie szczoteczka do zębów. Był bohaterem czyjejś narracji. Naprawdę
trudno coś dzisiaj wymyślić nowego, bo kradną już na odległość i prosto z
głowy (śmiech). Ale spróbuję tę powieść napisać...
Reklama
Proza musi iść po tobie dreszczem
NASZA ROZMOWA. - Poszedłem zrobić rutynowe badania lekarskie. Wyszło, że powinienem pisać, ale testament. I zacząłem go pisać, czyli właśnie "Przeplotnię". A co tam! - powiedziałem sobie wtedy - wrzucaj to wszystko to jednego wora, to i tak zagra - mówi Tadeusz Majewski autor książek "Przeplotnia" i "Oj, oj, Ojczyzna".
- 01.01.2008 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 03:44)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze