Reklama
czwartek, 28 listopada 2024 06:54
Reklama

Jak budowałem z kolegami elektrownię atomową

RELACJA z kontraktu - z przygodami. Powrót z budowy elektrowni atomowej w Czechach. Relacja Edmunda Zielińskiego – część II. Jak u Pana Boga za piecem.
Jak budowałem z kolegami elektrownię atomową
Do kościoła chodziliśmy w Trzebiczu. Czuliśmy się jak w naszym kościele - język zrozumiały. Mnie ciekawiło najbardziej to, że prawie wszyscy uczestnicy mszy świętej przystępowali do komunii świętej. Spowiednika nie było, niedziela zwyczajna, czyżby tacy pobożni?  W rozmowach z autochtonami dowiedzieliśmy, że u nich to normalne. Czeski film. Z mej inicjatywy zamówiliśmy u księdza proboszcza mszę świętą za nasz kontrakt. Wyznaczył na 6 października (niedziela) godzina 18.00. Stawili się wszyscy... oprócz mnie. Byłem w tym czasie na urlopie w domu.
Dojeżdżając codziennie autokarem do pracy, miałem czas i na modlitwę i obserwację terenu. Ukształtowanie ziemi niby takie same jak na Pomorzu, a jednak smutne. Nie widziałem pojedynczych gospodarstw. Zwarte wsie i rozległe pola. To skutek kolektywnej gospodarki, którą po drugiej wojnie światowej nasi południowi pobratymcy natychmiast zaakceptowali. Mocno zastanawiałem się, dlaczego przy drogach stoją małe krzyże, tablice nagrobne. Kościoły pustawe, społeczeństwo zlaicyzowane a przy drogach stare i nowe symbole religijne. Okazało się w rozmowie z panem Baksą, że są to miejsca upamiętniające tych, którzy zginęli w wypadkach drogowych. To dziwne. W tamtym czasie u nas tego rodzaju symboli przy drogach jeszcze nie stawiano, a byliśmy bardziej religijni. Tam na odwrót. Teraz to  na naszych poboczach krzyży coraz więcej.

W czasie mego pobytu na kontrakcie, zaprosiłem w odwiedziny całą rodzinę. Oczywiście odwiedzali mnie sukcesywnie. W niedzielę dnia 24 marca przyjechała do mnie żona i syn Wojtek. Odebrałem ich na dworcu w Brnie, dokąd pojechałem samochodem z Witkiem Lewańczykiem. Od trzech dni chorowałem na grypę. Miałem zwolnienie lekarskie od 21 do 28 marca. Nawet gorączkowałem. 30 marca w niedzielę wyjechaliśmy razem do domu przez Pragę. 14 kwietnia wróciłem do Trebica. 16 sierpnia w piątek przyjechali samochodami Wojtek z mamą i brat Rajmund z rodzinką – Gizela, Justyna i Patrycja. W niedzielę 18 sierpnia dojechali siostrzenica Iwonka z mężem Januszem i ich synem Marcinem. A więc na raz miałem dziewięć osób. W naszym miejscu zakwaterowania było sporo miejsca i można było sobie pozwolić na zaproszenie więcej osób. Inni robili tak samo. Ja chodziłem do pracy a moja rodzinka jeździła po okolicy i robiła zakupy. Zwiedziliśmy też wspólnie znane groty w „Macosze”. Wszyscy robili zakupy na moje konto. Miałem książeczkę celną i mogłem sporo towaru przewozić jako pracownik kontraktu.
W piątek 23 sierpnia wszyscy wyjechaliśmy do domu. W Nachodzie przed przejściem granicznym, całe nadliczbowe zakupy przeładowałem do mego Fiata 126 p. Wnętrze i bagażnik ( ten na dachu również), załadowane do pełna naczyniami, dywanami i chodnikami. Danka została zemną a Wojtek usiadł do malucha Chodorowskich. Ledwo się tocząc wjechałem na granicę. Celnicy Czescy i Polscy trzymali się za głowy na widok mego ładunku. Byłem w porządku, towar już był oclony w placówce w Trzebiczu. Już po polskiej stronie ładunki wróciły do swych samochodów. Jechaliśmy do domu. Ostatnimi gośćmi na moim kontrakcie byli; siostra Danusia z mężem Władziem, moja żonka i Basia Kołodziejska – bratowa mej żonki. Oni przyjechali w niedzielę 20 października na dworzec w Brnie. Pojechałem po nich pociągiem i tą samą trasa przyjechaliśmy do Trzebicza. Wyjechałem z nimi do domu w czwartek dnia 24 października, pociągiem przez Pragę. To był mój ostatni wyjazd na urlop.
Po powrocie 10 listopada, pracowałem jeszcze na elektrowni 15 dni. W środę 27 listopada rano wyjechaliśmy do domu samochodem marki Trabant.  To warto opisać.  Samochód był własnością Zdzisława Dempca, który zaproponował mnie i Jankowi Żołnierczykowi byśmy jechali z nim dzieląc się kosztami przejazdu. Zgodziliśmy się chętnie. Zapakowaliśmy do samochodu nasze bagaże i właściwie było już pełno. Jakoś tam się posadowiliśmy, ja z tyłu, Janek obok Zdzisia i ruszyliśmy w daleką drogę. Przez kilkanaście dni postoju auta przed hotelem, na dachu samochodu było pół metra zmrożonego śniegu. Tak przywierał do samochodu, że Zdzisiu postanowił go nie zrywać. Podjechaliśmy do stacji benzynowej, nalaliśmy pełen zbiornik i dwa kanistry pięciolitrowe (jeden był mój). Ruszyliśmy ku granicy. Po kilkunastu kilometrach śnieżna czapa z dachu odfrunęła, ogrzana od wnętrza. Sądziłem, że już pojedziemy bez przerwy. Ale Zdzisiu zapragnął jeszcze kupić dywan do domu. Zastanawiałem się gdzie on chce go włożyć. Zatrzymaliśmy się w Hradec Kralove i tam nasz kierowca przytaszczył na parking zrolowany dywan. Śmiałem się i złościłem tym faktem, bo jak do tej mydelniczki włożyć trzymetrowy dywan. Zdzichu tak go miętosił i łamał, że w końcu zmieścił się we wnętrzu Trabanta. Na pobliskim śmietniku znalazł drewnianą listwę, którą podparł dywan z przodu, by nie przeszkadzał mu w prowadzeniu pojazdu. Ale miejsce dla Janka zostało zablokowane. Co tu robić? Zdzichu niskiego wzrostu, przesunął siedzenie maksymalnie do przodu (ja siedziałem za kierowcą) a filigranowy Janek Żołnierczyk usiadł.... na moich kolanach. Już było ciemno jak wjechaliśmy na granicę. No i dobrze, bo widok powracających z kontraktu był nieszczególny. Tam rozprostowaliśmy kości, Zdzichu nalał benzynę na stacji i bez problemów wjechaliśmy na teren Polski. Mimo kolegi na kolanach i 600 kilometrów do Gdańska, czułem się jak w domu.
Często zatrzymywaliśmy się by pobudzić krążenie w nogach. Minęliśmy Wrocław. Do domu jeszcze wiele kilometrów. Na domiar złego zaczyna szwankować prądnica. Co za pech, na dworze ciemno, zimno i setki kilometrów przed nami. Po coś się ładował do tego Trabanta – pomyślałem. Leżałbyś teraz w ciepłym pociągu nie martwiąc się o nic. Sytuacją w ogóle nie przejmował się Zdzisiu. To jest głupstwo – powiada, aby do przodu. Doszło już do tego, że kierowca wyłączał światła i jechaliśmy na oślep. Zapalał, gdy coś nadjeżdżało. Na postojach wcale nie gasił silnika, by nie mieć problemu z rozruchem. Trzeba przyznać, że wtedy ruch na drogach był znacznie mniejszy, co ułatwiało nam ten awaryjny przejazd przez Polskę. Około drugiej w nocy dojechaliśmy do Pruszcza. Teraz to już niczym się nie przejmowaliśmy – byliśmy prawie w domu. Myślałem, że dowiozę mój kanister z benzyną do domu – w Polsce paliwo na kartki. Niestety w Pruszczu wlaliśmy jego zawartość do Zdzisia Trabanta. Pies drapał, aby do domu dojechać. By ruszyć dalej, musieliśmy samochód wziąć na pych, bo rozrusznik pożerał za dużo prądu. Szczęśliwie dojechaliśmy pod mój blok na Zaspie. Koledzy pomogli mi rozpakować bagaże, wypiliśmy wspólnie kawę, odprężyliśmy się i Bogu dziękowali za szczęśliwy powrót. Janek wysiadł w Gdyni – Cisowej, a Zdzisiu sam szczęśliwie dojechał do Śmiechowa. Kontrakt z przygodami dobiegł końca.
Gdańsk sierpień – wrzesień 2007 

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
umiarkowane opady deszczu

Temperatura: 5°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1009 hPa
Wiatr: 20 km/h

Ostatnie komentarze
Autor komentarza: StanleyTreść komentarza: Tusk wielokrotnie dawał wyraz, delikatnie mówiąc, niechęci do tego co poleskie i patriotyczne. zgodzę sie z Sp. Alboinem, że każdy może sie pomylić, błądzić, natomaist rzesza gawiedzi, któej to nie przeszkadza, albo nawet sie PODOBA, powinna budzić przerażenie.Źródło komentarza: BEZ STRACHU. Albin Siwak o Doladzie Tusku - szokujące wspomnienieAutor komentarza: BogdanTreść komentarza: Oszukują i faszerują. Nie papryczkowe ani malinowe tylko pestycydowe...Źródło komentarza: Nowy test Fundacji Pro-Test: Wszystkie sprowadzane z zagranicy pomidory zawierały pestycydyAutor komentarza: Westlake LoanTreść komentarza: Jestem szczerze wdzięczny Panu za poprowadzenie mnie właściwą drogą, która umożliwiła mi dzisiaj otrzymanie pożyczki po tym, jak oszuści oszukali mnie z pieniędzy. Jeśli znalazłeś się w skomplikowanej sytuacji i chcesz uzyskać pożyczkę od osoby godnej zaufania i uczciwej, nie wahaj się skontaktować z WESTLAKE LOAN pod adresem: [email protected] Telegram___https://t.me/loan59Źródło komentarza: Mężczyzna chciał zabić żonę siekierą. Później popełnił samobójstwo.Autor komentarza: RamparamTreść komentarza: Biedny łoś... ale prawdziwe losie to urzędasy i weterynarze, którym jak widać się nie chciało zareagować. W sumie db że nikt nie zastrzelił zwierzaŹródło komentarza: Ranne zwierzę i „spychologia”. Nikt nie chciał pomóc łosiowi...Autor komentarza: RobTreść komentarza: Niech się sam utopi... Prawie dożywocie, w sume za głupote... Ludzie słabo wyceniają swoje zycie ;-1Źródło komentarza: Recydywista groził pobiciem i utopieniem. Grozi mu 18 lat za kratami
Reklama