W tym czasie, naszym wychowaniem zajmowała się moja babcia. Dzień pierwszego listopada 1939 r. wspominam, jako jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń w moim życiu. Z samego rana w naszym mieszkaniu pojawia się Gestapo. Niemcy bez ogródek kazali opuścić zajmowane mieszkanie. Wybuchła panika, słychać było płacz i lament dzieci. Moja babka, wspólnie z ojcem, próbowali ubłagać Niemców, by nie wyrzucali naszej rodziny z domu, podkreślając, że nasza matka jest ciężko chora. Na nic zdały się jednak ich prośby - hitlerowcy byli bezlitośni i bez większych skrupułów wyrzucili nas siłą na ulicę. Gdy na drodze zebrała się większa liczba potraktowanej w podobny sposób polskiej ludności Tczewa, cała kolumnę poprowadzono do fabryki Arkona, gdzie na dziedzińcu kłębiły się tłumy tczewian. Tam, bez jakiegokolwiek dachu nad głową, pozostaliśmy przez pewien czas.
Wówczas był już listopad i na zewnątrz panował chłód, a podczas pospiesznej wyprowadzki nie zdążyliśmy zabrać żadnych ciepłych ubrań.
Wszyscy byliśmy też głodni. Po jakimś czasie zapędzono nas do ciężarówek, którymi pod zbrojną obstawą, zawieziono nas do Gniewa, gdzie w pokrzyżackiej warowni mieścił się obóz. To, co tam zastaliśmy, przeraziło nas wszystkich. Warunki obozowego życia była niezmiernie ciężkie - brakowało wody, jedzenia. Spaliśmy wprost na betonowych posadzkach. Brakowało także toalet - potrzeby fizjologiczne załatwiano tam, gdzie popadnie Po jakimś czasie ludzie zaczęli masowo chorować. Moja matka także coraz bardziej opadała z sił, a najmłodszy syn był kilkukrotnie bliski śmieci. Hitlerowscy zarządcy obozu, obserwując snujące się po zamku wielodzietne rodziny, po pewnym czasie wydzielili im miejsce w stajni. Snopki słomy służyły nam za posłanie. Chociaż sytuacja nieco się poprawiła, to liczne choroby oraz wszawica wciąż rozprzestrzeniały się z ogromną siłą. Koszmarne warunki obozowego życia ułatwia nam nieco mieszkańcy Gniewa i okolicznych wsi, którzy podrzucali żywność w okolice bramy wejściowej.
Po pewnym czasie Niemcy na dziedzińcu zamkowym zaczęli organizować zbiórki więźniów, podczas których wybierali najsilniejszych najzdrowszych na roboty do III Rzeszy - wysyłając ich w okolice Riesenburga (dzisiejsze Prabuty). Podczas takiego apelu kilkakrotnie wywoływano moich rodziców, lecz osoby oceniające przydatność do pracy, zadecydowały widocznie, że nie nadajemy się do dalszego transportu i wciąż pozostaliśmy w Gniewie. W końcu, po kilku takich zbiórkach. DO prostu wyrzucono nas poza obóz. Nie wiedzie nawet, dokąd się udać, bowiem Niemcy zabronili nam wracać do dawnego mieszkania, Byliśmy głodni i wycieńczeni. Miało to miejsce na koniec grudnia 1939 r. W tym trudnym momencie pomogła nam gniewska rodzina, państwa Kowalewskich, która przygarnęła nas na kilka tygodni.
Po pewnym czasie, po uzgodnieniach z rodziną mojej matki w Tczewie, zostaliśmy potajemnie przerzuceni do mieszkania w okresie około trzech miesięcy, dzięki pomocy ciotki, udało się nam odzyskać klucze do zajmowanego wcześniej mieszkania, które było, niestety, kompletnie splądrowane. Tam przeczekaliśmy do końca tej wojennej zawieruchy.
Napisz komentarz
Komentarze