W pamięć tczewian zapadł zwłaszcza udział marynarzy z batalionu morskiego (widocznych licznie na zdjęciach z tych wydarzeń), którzy tego dnia obalili pomnik cesarza Wilhelma I stojący na dzisiejszym Placu Piłsudskiego, co wywołało wzrost napięcia polsko-niemieckiego i krótki strajk niemieckich kolejarzy, który sparaliżował ruchy naszych wojsk. Dowódca Frontu Pomorskiego, bo to ten związek operacyjny Wojska Polskiego wyzwalał naszą część Pomorza, generał Józef Haller, pojawił się w Tczewie dopiero 4 lutego, również witany bardzo uroczyście m.in. właśnie przez marynarzy na rynku, który nosi dziś jego imię.
Należy podkreślić, że wbrew pojawiającej się tu i ówdzie legendzie, podtrzymywanej niezbyt fortunnymi działaniami, jak podpis na jednym z murali na tczewskich transformatorach, w wydarzeniach z początkach 1920 roku nie brała udziału „Błękitna Armia”, czyli wojsko sformowane pod koniec I wojny światowej we Francji, którym dowodził właśnie Józef Haller. Armia ta przerzucona została do Polski wiosną 1919 roku i wzięła udział w walkach z wojskami ukraińskimi, a potem została rozformowana. Jej poszczególne jednostki rozrzucono po całym kraju i praktycznie wszystkie uległy dość dogłębnym przekształceniom. Szeregi opuszczali francuscy oficerowie (którzy jeszcze wiosną 1919 roku pełnili większość funkcji dowódczych), a także emigranci, którzy uznali, że spełnili już swój patriotyczny obowiązek. Jednostki łączono z formacjami powstałymi w kraju i uzupełniano miejscowymi poborowymi. W skład wojsk Frontu Pomorskiego, sformowanego specjalnie w celu przejęcia Pomorza z rąk niemieckich weszła tylko jedna jednostka dawnej Błękitniej Armii – 11 Dywizja Piechoty. Gros sił Frontu stanowiły jednostki sformowane w Wielkopolsce, a eksponowano zwłaszcza udział Dywizji Strzelców Pomorskich, której żołnierze rekrutowali się właśnie z wyzwalanego Pomorza. Warto podkreślić, że już w trakcie operacji zajmowania Pomorza, to właśnie w skład tej dywizji wcielano polskie oddziały miejscowej samoobrony, takie jak Straż Ludową z Gniewu, która stała się batalionem 65 pułku strzelców starogardzkich.
Bez wątpienia próba oficjalnego przypisywania Błękitnej Armii udziału w wydarzeniach z 30 stycznia 1920 roku jest nie tylko błędem, ale też swoista deprecjacją faktycznych bohaterów tych wydarzeń, zwłaszcza pochodzących z Pomorza żołnierzy, którzy rok wcześniej „uciekli do powstania wielkopolskiego”, a teraz wracali w ojczyste strony jako wyzwoliciele w polskich mundurach.
Należy podkreślić, że pamięć o tym wydarzeniu, tak w okresie międzywojennym, jak i po roku 1989 jest w Tczewie bardzo mocno kultywowana. Nie bez kozery najważniejszy plac miejski – historyczny rynek – nosi imię Józefa Hallera. Główna ulica, na której odbywały się uroczystości powitania polskiego wojska, nosi na pamiątkę tego wydarzenia imię 30 Stycznia, zaś dzień ten jest od lat uroczyście obchodzonym Świętem Tczewa. Nie sposób zaś zliczyć okolicznościowych wydarzeń, publikacji, wystaw, czy inscenizacji, czego kumulację mieliśmy zwłaszcza w ubiegłym roku, z okazji stulecia tych wydarzeń. Stąd inicjatywa nadawania imienia „Błękitnej Armii” tczewskiemu dworcowi wydaje się nie tylko dość błędna faktograficznie, ale mocno oderwana od tczewskiej pamięci o wydarzeniach sprzed stu jeden lat.
Wrażenie, że pomysłodawcy mocno na bakier są tak z wiedzą historyczną, jak i świadomością na temat tego jak żywa jest pamięć o tych wydarzeniach w naszym mieście pogłębiają jeszcze niezbyt udane odwołania do aktywności politycznej Józefa Hallera. Zdjęciem z tczewskiej uroczystości międzywojennego Towarzystwa Powstańców i Wojaków na którym widzimy bardzo u nas popularnego ks. ppłk Józefa Wryczę, zilustrowano informację, jakoby brał w nim udział także Józef Haller. Tymczasem jak w dowcipie. Józef Haller jak najbardziej brał udział w uroczystościach dziesięciolecia tej organizacji, ale miała ona miejsce w Starogardzie. Na zdjęciu jest inne wydarzenie, gdzie ewidentnie Józefa Hallera nie było. Był on jak najbardziej także w Tczewie, ale przy innych okazjach. Fotografie i opisy tych wydarzeń są łatwo dostępne i w Internecie i w popularnych publikacjach. A aż dziw, że środowisko odwołujące się do tradycji przedwojennej endecji, nie zna materiałów dotyczących historii tego środowiska, opracowywanych przez tczewian i szeroko kolportowanych w naszym mieście. Były przecież promocje, wystawy, audycje w radiu i telewizji, liczne artykuły w czasopismach dotyczące przedwojennych działań środowiska endeckiego i jego liderów takich jak ksiądz Józef Wrycza czy Józef Haller.
No i na koniec, jako społecznik aktywny w stowarzyszeniu które od dekad zajmuje się upamiętnianiem bohaterów naszej historii i rozpowszechnianiem wiedzy o nich w społeczeństwie, muszę stwierdzić, że sama idea nadawania patronatu dworcowi kolejowemu jest mocno nieprzemyślana. Głównym celem każdego patronatu danego obiektu, jest rozpopularyzowanie patrona. Stąd należy dążyć do takich działań, w wyniku których imię naszego patrona nie tylko pojawi się na skromnej tabliczce na jakimś budynku, ale będzie powszechnie używane i lokalizowane. Stąd świetnym pomysłem jest nadawanie imion ulicom, placom, instytucjom, których pełna nazwa jest często używana. Dobrym pomysłem są porty lotnicze, których często właśnie nazwa własna jest częściej używana niż miejscowości w której leżą. Dworce kolejowe jednak do tej kategorii nie należą. Trudno sobie wyobrazić, by w rozkładach jazdy zamiast nazw miejscowości pojawiły się nazwy dworców, by zafunkcjonowały one w zapowiedziach na peronach czy w pociągach. Polska tradycja pod tym względem jest dość jednoznaczna. Stąd patronat nadany dworcowi wydaje mi się dość pustym gestem, który może poprawi samopoczucie wnioskodawców, ale który nijak się nie przełoży na realnie rozpowszechnienie wiedzy o patronie w społeczeństwie.
Dr Michał Kargul, historyk, ZKP Odział Kociewski w Tczewie
Napisz komentarz
Komentarze