Zacznijmy od cen, bo ich wysokość jest ostatnio najczęściej krytykowana. Nie tylko dlatego, że bilety zdrożały od jedną czwartą. Ale także dlatego, że za przejazdy muszą płacić najstarsi pasażerowie. To jedna z liczniejszych grup mieszkańców, którzy do tej pory korzystali z przejazdów. Dodajmy, że za darmo, bo ten przywilej mieli wszyscy 70-latkowie. Szacunkowo, w ciągu roku Miejski Zakład Komunikacji przewoził łącznie 211 tys. 600 pasażerów w wieku emerytalnym. Ale to się skończyło.
Dyskryminacja kobiet?
W obowiązującej uchwale dotyczącej cen biletów w komunikacji miejskiej znajduje się zapis, który miał ułatwić życie emerytom – taka była jego intencja. Tymczasem, tak naprawdę można mówić o pewnym paradoksie. Do ulgowych przejazdów uprawnione są kobiety, które ukończyły 60 lat i mężczyźni, którzy ukończyli 65 lat. Natomiast bilet roczny mogą kupić dopiero 70-latkowie. A to oznacza, że panie w wieku emerytalnym muszą przez 10 lat kasować bilety z 50-procentową zniżką, a panowie – tylko pięć lat. Można więc traktować to jako pewną dyskryminację kobiet... Owszem, zanim nowe stawki zaczęły obowiązywać, to całkowicie za darmo mogli jeździć wszyscy pasażerowie, który ukończyli 70 lat, bez względu na płeć i być może tym kierowano się wprowadzając w życie pomysł biletu rocznego. W praktyce jednak kobiety mogą czuć się poszkodowane przez wspomniany zapis. Czy nie można więc zmienić uchwały w ten sposób, by bilet roczny mogli kupować wszyscy w wieku emerytalnym, czyli ci, którzy korzystają obecnie z 50-procentowej ulgi (panie po 60. i panowie po 65. roku życia)?
Dofinansowanie bez zmian
Uchwała z 2008 r. w sprawie wieloletniego finansowania komunikacji miejskiej na terenie miasta Malborka określa, że podmiot realizujący to zadanie otrzymywać będzie 1,7 mln zł rocznie, aż do 2016 r. Ponieważ nie jest to dotacja dla przewoźnika, a jedynie zwrot utraconych wpływów w związku z systemem ulg przyznanych pasażerom przez samorząd, to czy kwota ta nie powinna ulec obniżeniu? Skoro skrócono listę osób uprawnionych do darmowych przejazdów, automatycznie mniejsza powinna być kwota przekazywana MZK, bo mniej traci na wożeniu najstarszych mieszkańców. Teoretycznie więc władze miasta powinny zaplanować taką korektę wydatków z miejskiej kasy. Na tę refundację dla miejskiej spółki składają się wszyscy podatnicy. Jeśli więc ubyło uprzywilejowanych, to i pieniądze za ich przejazdy powinny być mniejsze.
I jeszcze jedna sprawa dotycząca tej uchwały. Była ona podejmowana w określonej sytuacji: przygotowywania miejskiego przewoźnika do prywatyzacji. Wieloletni plan finansowania komunikacji był więc adresowany nie do spółki komunalnej, ale dla przyszłego podmiotu, który miał być wyłoniony w drodze przetargu. O tym można zresztą przeczytać w uzasadnieniu uchwały, które jest jej integralną częścią. Mowa jest tam o wdrożeniu nowego systemu publicznej komunikacji miejskiej, do którego niezbędne jest zapewnienie stabilnych przychodów dla przewoźnika świadczącego te usługi. Nie ma tam ani słowa o MZK. Wręcz przeciwnie: „Przewoźnik ten zostanie wyłoniony w trybie ustawy prawo zamówień publicznych.”. Co więcej, umowa miała obowiązywać przez osiem lat. A środki z budżetu, czyli 13,6 mln zł (1,7 mln zł rocznie) miały być przeznaczone „głównie na zapewnienie taboru niezbędnego dla należytego świadczenia tych usług”. Można więc przyjąć, że środki te nie miały być przeznaczone na bieżące funkcjonowanie podmiotu – nieważne czy prywatnego, czy komunalnego – ale raczej na autobusy, które miały służyć mieszkańcom. Tymczasem trudno wypatrywać na przystankach nowych autobusów. A ten, który wjechał do zajezdni MZK w 2010 r. był w znaczącej części sfinansowany z budżetu miasta.
Mamy więc sytuację następującą: przewoźnik w mieście się nie zmienił, nie zmieniła się jakość świadczonych usług (pasażerów wożą nadal te same niezbyt komfortowe autobusy), ale od 2009 r. spółka skarbu gminy dostaje rocznie o kilkaset tysięcy zł więcej z budżetu niż wcześniej. To nie koniec, bo mimo tej sytuacji, od stycznia bilety zdrożały aż o jedną czwartą i ograniczone zostały przywileje dla mieszkańców. Czy nie powinno rozliczać się MZK z liczby przewiezionych w ciągu roku pasażerów i dopłacać wyłącznie do faktycznie skasowanych ulgowych biletów oraz darmowych przejazdów? Czy nie powinno rozliczać się MZK z „zapewnienia taboru niezbędnego dla należytego świadczenia usług”?
Ceny wzrosły nagle
I trzecia rzecz. W 2008 r. przyjęto uchwałę, która określała ceny biletów komunikacji miejskiej w latach 2009-2016. Zakładała ona stopniowy wzrost opłat za przejazdy, nie tak drastyczny, jak zastosowano obecnie. Zgodnie z tabelą załączoną do wspomnianej uchwały, obecne ceny miały obowiązywać dopiero w 2015 r.
Czym zatem kierowano się przy wprowadzaniu tej podwyżki, która zamiast uratować MZK może spowodować kolejny odpływ pasażerów? Owszem, wzrosły koszty utrzymania firmy, na które na pewno znacząco wpływają ceny paliw i koszty pracy. Ale jednocześnie, choć już w 2011 r. spółka płaciła więcej za to, co wlewała do baków swoich autobusów, nie podniesiono cen biletów. Takie prawo miał ówczesny prezes, ale z niego nie skorzystał.
Czas na dyskusję
Po liczbie sygnałów od naszych Czytelników jesteśmy zdania, że potrzebna jest publiczna dyskusja na temat funkcjonowania komunikacji miejskiej. Transport zbiorowy w Malborku traktowany jest trochę jak „piąte koło u wozu”, oferta wyłącznie dla mieszkańców, którzy nie mają własnego samochodu.
Tymczasem światowa tendencja jest inna: autobusy mają być alternatywą dla aut, tańszą i przede wszystkim ekologiczną. I przyjazną dla mieszkańców. U nas komunikacja miejska jeździ tymi samymi trasami od dziesięcioleci, niekiedy zupełnie niedopasowanymi do aktualnych potrzeb, tymi samymi autobusami od lat, w których trudno szukać minimum komfortu. Do tego z cenami biletów, które są bardzo wysokie. Czteroosobowa rodzina (dwoje dorosłych i dwoje dzieci, które jadą z 50-procentową ulgą) zapłaci za przejazd tam i z powrotem 15 zł. Jeśli mają samochód, to takich kosztów za podróż w obydwie strony nie poniosą... Nie mówiąc o tym, że autobusy jeżdżą coraz rzadziej i coraz krócej.
Niedawno jeden z mieszkańców wygłosił taką, dość radykalną, opinię: zlikwidować MZK, rynek sam zapełni lukę. Choć, oczywiście, publiczny transport jest zadaniem własnym, to przecież nikt nie powiedział, że musi to wykonywać własna spółka. Widać to na przykładzie Kałdowa: tam autobusy miejskie jeżdżą rzadko, ale mieszkańców tej dzielnicy wożą inni przewoźnicy. I skarg żadnych na takie rozwiązanie nie słychać.
Czy nie czas porozmawiać o nowej polityce w tym zakresie? Takie pytania skierowaliśmy w ubiegłym tygodniu do Urzędu Miasta. Liczymy, że burmistrz, który poprosił o trochę czasu na ustosunkowanie się do tematu, zajmie stanowisko w tej sprawie.
Liczymy, że do dyskusji o plusach i minusach komunikacji miejskiej włączą się nasi Czytelnicy.
Reklama
Czy autobusy w mieście to piąte koło u wozu?
MALBORK. Mieszkańcy miasta nie są zadowoleni z jakości usług świadczonych przez miejskiego przewoźnika. Narzekają także na drożyznę, bo na początku lutego zaczęły obowiązywać nowe ceny biletów.
- 20.02.2012 00:00 (aktualizacja 08.06.2023 20:07)
Napisz komentarz
Komentarze