- Po raz drugi zostałeś zwycięzcą konkursu „Portret Mojej Matki”. Doceniła Cię uznana malarka Barbara Hamilton. Jakie to uczucie?
- To dla mnie duży zaszczyt. Nigdy wcześniej nie miałem kontaktu z tak znanymi osobami. Barbarę Hamilton poznałem rok temu, przy okazji I edycji konkursu. Pochwaliła mnie, udzieliła cennych rad dotyczących malarstwa. Wykorzystałem je przy malowaniu tegorocznego portretu. Znam dzieła pani Hamilton, są przepiękne. Najbardziej zachwycił mnie wizerunek brytyjskiej Królowej – Matki. Namalowała ją w kolorach, które bardzo lubię – błękitu, czerwieni. Spotkanie z panią Barbarą na pewno zainspirowało mnie do dalszej przygody ze sztuką. Przyznam jednak, że gdy byłem młodszy więcej czasu poświęcałem malowaniu.
Agnieszka Wojciechowska: - W zeszłym roku zostaliśmy zaproszeni na wspólną kolację z Barbarą Hamilton. Traktowaliśmy to jako dodatkową nagrodę. Pani Hamilton to ciepła, wspaniała osoba, bardzo zwyczajna. To było naprawdę miłe spotkanie.
- Nagrodą główną jest wyjazd do Brukseli…
A. W.: - Nie spodziewaliśmy się takiej nagrody i nie wątpię, że oferuje ona niezapomniane przeżycia, o których sami byśmy nawet nie pomyśleli. Jednak nie wiem czy moje problemy zdrowotne pozwolą na tak daleki wyjazd.
- Na tegorocznym portrecie przedstawiłeś Mamę w towarzystwie motylka. Rok temu przytulała kotka. Skąd te pomysły?
- Przygotowując się do malowania mamy, przeglądałem stare zdjęcia z wakacji. Mama mi nie pozowała, odtwarzałem ją głównie z różnych fotografii. Na jednej z nich, kiedy siedzieliśmy z Mamą na plaży, obok nas przelatywał motyl. Udało się go uchwycić na zdjęciu. To zainspirowało mnie do pokazania Mamy właśnie z motylkiem. Chciałem ją pokazać jako piękną kobietę, pełną macierzyńskich uczuć. Zresztą tę samą osobę można malować na wiele sposobów – wszystko zależy od tego, jak w danym momencie wygląda, w jakim jest nastroju, w jakim nastroju jest sam malarz, a także jaką ma koncepcję na dany portret. Jeśli będzie trzecia edycja konkursu – na pewno wezmę w niej udział.
A. W.: - Lubię naturę i zwierzęta. Kot, namalowany przez Kamila na portrecie rok temu to... nasz domownik Tutenhamon, pieszczotliwie zwany Tuti! Na obrazach Kamila wszystko jest autentyczne – i kot i motyl i biały szal w czarne kropki, który mam na sobie.
- Malujesz na co dzień?
- Maluję, ale niezbyt często. Na stworzenie dobrego portretu potrzeba skupienia, czasu, a ja mam go wciąż za mało. Maluję różne rzeczy. Głównie... potwory! (śmieje się) Dziwne stwory, które są odzwierciedleniem mojej wyobraźni. Rysowałem zresztą od dzieciństwa. Mama mnie tego nauczyła.
A. W.: - Można powiedzieć, że poniekąd Kamil odziedziczył talent malarski po mnie. Uczyłam go np. cieniować, żeby nie przyciskał za mocno kreski, bo Kamil ma dość ciężką rękę. Już w szkole podstawowej zauważyłam, że ma predyspozycje do malowania. Pięknie rysował np. zwierzęta. W zerówce fenomenalnie narysował naszego owczarka. Odrysowywał różne rzeczy przez kalkę. Poza tym wczesne dzieła naszego syna zachowały się... za tapetą w pokojach. Rysował po nich markerem, uczył się na nich też liczyć... Jednakże oba moje portrety są od początku do końca dziełem Kamila, jego wizją. Nie podpowiadałam mu, nic nie sugerowałam. Zresztą Kamil bardzo nie lubi, jak się go podpatruje przy pracy. Jest skrytym i wstydliwym, jak również mającym własne zdanie młodym człowiekiem.
- Chciałbyś związać swoją przyszłość z malarstwem?
- Nie wiem... Jestem dopiero w gimnazjum. Nie zastanawiałem się jeszcze nad tym. Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
A. W.: - Kamil bardzo nie lubi być zauważany. Krępują go dowody uznania. Kiedyś powiedział mi, że gdyby zaczął malować, robiłby to pod pseudonimem.
- Podobają się Pani portrety, jakie namalował Kamil?
A. W.: - Oczywiście, że tak. Jak już powiedziałam wcześniej, namalował mnie tak, jak akurat czuł. Ja przedstawiłabym siebie zupełnie inaczej. Jasne, że widzę na nich drobne błędy... Widać na nich np. kropki innej farby, które starał się usuwać patyczkiem lub zamalować innym cieniem. Powiedziałam o tym rok temu Barbarze Hamilton. Odpowiedziała, że ona nic nie zauważyła... (śmieje się). Jestem surowym sędzią, pokazuję błędy, aby zmotywować go i nie dopuścić do ich powstawania przy kolejnej okazji. Uwielbiam czarno – białe szkice. Lubię malować, rysować. Ale nie zbieram swoich prac. Zazwyczaj lądują w koszu...
- Co czuje Pani – jako matka i modelka - patrząc na swoje portrety namalowane przez syna?
A. W.: - To naprawdę miłe uczucie. Wzruszające. Cieszę się, że mój syn tak dobrze mnie postrzega. Mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, dużo rozmawiamy. Chociaż z drugiej strony wolałabym, aby swoje uczucia do mnie wypowiedział, a nie przelewał na papier...
- A co Tata sądzi o talencie syna?
Mariusz Wojciechowski: - Jestem z niego bardzo dumny. Jego prace chwytają mnie za serce i ujmują swą wrażliwością. Są ciekawe. Natomiast sposób, w jaki ukazał żonę to niesamowicie realistyczne jej odwzorowanie. Zarówno urody zewnętrznej, jak i wewnętrznego piękna. Cieszę się, że moje dziecko potrafi to dostrzec i pokazać.
A. W.: - Przy okazji chcielibyśmy serdecznie podziękować za tak ogromne wyróżnienie wszystkim, którzy zauważyli i docenili starania Kamila. W szczególności Barbarze Kaczmarowskiej - Hamilton, której słowa uznania są dla nas nieocenione oraz Irenie Pijanowskiej-Morus – nauczycielce plastyki, która zachęca do tworzenia sztuki i umożliwia takim dzieciakom jak Kamil pokazanie swoich zdolności.
Napisz komentarz
Komentarze