- „Dinozaury polskiego rocka”: takie określenia nie drażnią? Sugerują schyłek kariery...
- Zależy jak na to patrzeć. Mnie kojarzy się to, szczególnie w przypadku artysty – bo nazwanie dinozaurem sportowca eliminuje go z czynnego życia sportowego – dobrze. Nie jesteśmy jedynymi dinozaurami rocka w Polsce, ani tym bardziej na świecie, gdzie jest cała masa ludzi, którzy od lat grają z powodzeniem mając tyle lat, co my. Mało tego, bo mają fantastyczne osiągnięcia, jeśli chodzi o publiczność i swoich fanów. Te „stare” gwiazdy świetnie konkurują z młodymi wykonawcami. Życzyłbym im, żeby na koncertach była taka liczba ludzi, co na naszych. Nas to nie obraża, choć z drugiej strony uświadamia mi, że mam już tyle lat (uśmiech).
- Zastanawiam się, co jeszcze ciągnie Budkę Suflera na scenę, zespół, który istnieje od 40 lat i osiągnął prawie wszystko? Gdzie szukacie motywacji?
- Motywacje są różne. Np. siła przyzwyczajenia do tego zawodu, jaką się nabyło po zagraniu kilku tysięcy koncertów w swojej karierze. Spocząć zupełnie na laurach, w domowych pieleszach, w ogródku z uprawą róż może nie każdemu się udać. Po drugie, wyliczono mi 421 zł emerytury, podobnie co moim przyjaciołom z zespołu. To nie jest szalenie obiecujące. Proszę mi wierzyć, że ten zawód nie był w latach PRL traktowany jako priorytetowy. Uważano nas raczej za piąte koło u wozu, nie pracowaliśmy na swoje fundusze emerytalne. To kolejna motywacja do dalszego grania, której się nie wstydzę, bo uważam, że najwybitniejsi tego świata grają za pieniądze i dla pieniędzy.
- „Granie na rockowej scenie to nie tylko pasmo sukcesów. To też balansowanie na linie, z której w każdej chwili można spaść”. Historia Budki Suflera to chyba dobra ilustracja do słów pana kolegi z zespołu Tomasza Zeliszewskiego?
- Miewaliśmy okresy różne. Więcej szczytów niż dołków, ale te drugie były poważne, choć najczęściej z nie naszej winy. Były spowodowane pewnego rodzaju kryzysem, jaki wystąpił w odbiorze muzyki rockowej na przełomie lat 70 i 80., kiedy rock był w całkowitym odwrocie. Ale wydaje mi się, że nasz „bilans” jest korzystny. Wciąż balansujemy na tej linie.
- Skąd przed laty pomysł na współpracę z początkującymi (wtedy) wokalistkami, jak z Urszulą i Izabelą Trojanowską? Zespół zachował się trochę jak akuszer ich karier.
- Po prostu postanowiliśmy im pomóc artystycznie. Nagle okazało się, że pewnego rodzaju sukces takiej pomocy, jakby to stylistycznie nie wyglądało, jest w konsekwencji przymusem do zaprezentowania tego publicznie. Kiedy pomagaliśmy nagrywać pierwsze płyty Izie Trojanowskiej i Urszuli okazało się, że jesteśmy zmuszeni do nagrania kolejnych. Takie było zapotrzebowanie. Ale pomyłką jest mówienie, że obie panie były członkami Budki Suflera. My byliśmy tylko zespołem towarzyszącym, kompozytorem najczęściej ja, a muzykami sesyjnymi pozostali członkowie zespołu.
- Kiedy możemy się spodziewać nowego albumu studyjnego?
- Mamy umiarkowany entuzjazm, jeśli chodzi o nagrywanie nowych rzeczy. Tutaj odzywa się nasz „dinozaurowaty” charakter. Wydaje nam się, że dla niektórych ludzi pracujących w stacjach radiowych, które grają polską muzykę, byłoby w moim wyobrażeniu nietaktem puścić Budkę Suflera, bo nie orientuje się to na nowoczesność i młodość. W związku z czym nasze działania nagraniowe z góry skazane są na niepowodzenie. Nie mamy o to pretensji, takie są czasy. Ale nie przypominam sobie, żebym w młodości nie wykazywał szacunku dla zespołów, które kończyły karierę. Dzisiaj nagrany album jest skierowany dla najwierniejszych fanów, bo nikt więcej go nie kupi, a skradnie z Internetu. Na całym świecie artyści są okradani ze swojej twórczości, a my jesteśmy w czołówce krajów, gdzie robi się to bezkarnie. Na szczęście zbudowaliśmy naszą karierę wtedy, kiedy szacunek dla artysty był w cenie i istniał.
Napisz komentarz
Komentarze