- Mówi Pani: Muzyka to całe moje życie. Stawia Pani znak równości między muzyką a życiem?
- Tak. Nawet mam takie powiedzenie, że jak żyję, to śpiewam. To się parę razy sprawdziło, bo niestety, miałam poważne problemy zdrowotne. Była taka sytuacja, że straciłam przytomność na scenie. Trudno jest podjąć decyzję, by zrezygnować z występu, gdyż to jest pewnego rodzaju zobowiązanie. Zawsze wychodzę z założenia, że dam radę. No i raz mi się nie udało. Teraz ostrożniej podchodzę do tego zagadnienia. Ale tak jak na przykład dzisiaj, też jestem po operacji kolana i tak naprawdę chodzę o kulach. Jeżeli mam do pokonania schody, to jest problem i bez kul nie daję rady. Ale już po prostym poruszam się bez kuli. Jak idę wolno, to mogę udawać, że wszystko jest w porządku. Oprócz tego jestem przeziębiona. Realnie biorąc, to życiową formę mamy podczas paru przedstawień, paru występów, gdy człowiek naprawdę dobrze się czuje. Jednak by z byle powodu koncert odwoływać, to naprawdę nie ma sensu. Uważam, że profesjonalizm polega i na tym, by dawać sobie radę z różnymi niedyspozycjami.
- Profesjonalizm to także radzenie sobie z publicznością. Czasami brakuje odzewu z jej strony.
- Z publicznością jest różnie, ale tylko raz – w Kielcach – miałam taką sytuację, że podczas koncertu faktycznie nie czułam żadnej interakcji z publicznością. To jest dla mnie rzecz niespotykana. A tutaj tczewska publiczność była fantastyczna. Od pierwszego dźwięku było widać, że państwo przyszli, by przeżyć coś specjalnego. Więc uważam, że wszystkim nam się udało, był piękny koncert.
- Bycie na scenie wymaga żelaznej kondycji. Jak Pani dba o głos, czyli swój instrument?
- Oczywiście nie mogę „balować”. Przed koncertem jest niemożliwe przebywanie np. na dyskotece, gdzie jest głośna muzyka i trzeba przekrzykiwać się. O instrument trzeba trochę dbać, ale śpiewanie to jest nie tylko głos, ale cała kondycja fizyczna. Dzisiejszy występ to koncert, a on nie wymaga ode mnie takiej aktywności fizycznej jak przedstawienie operowe, gdzie jest kostium, niejednokrotnie ciężki. Gram role dramatyczne, gdy często „rzucają” mną o podłogę, ląduję na kolanach. Moja niedyspozycja jeśli chodzi o kolano wzięła się właśnie stąd. Tak często i mocno uderzam kolanami o scenę, że popękała mi chrząstka.
- Czy ma Pani poczucie, że są występy, gdy dała Pani więcej, niż sama od siebie wymaga na co dzień?
- Tak, absolutnie. I to są momenty, dla których warto żyć. Bardzo istotną rolę ma publiczność poprzez interakcję i zespół z którym pracuję. Np. z trio Ani Faber. To zespół, z którym jesteśmy zgrani, czujemy że „idziemy” ze sobą. Ale tu interakcja następuje między małą liczbą osób. Ich jest troje, ja i oczywiście publiczność. Jesteśmy w stanie stworzyć magiczny przekaz. W momencie gdy stoję na scenie operowej, gdy jest orkiestra, 80 osób w chórze, dyrygent i inni soliści... no to naprawdę ogromna energia.
- Prywatnie ceni Pani sobie relacje rodzinne...
- Oczywiście. Gdy byłam młodą matką, jak pytano mnie o mój największy sukces artystyczny, to mówiłam, że moim największym sukcesem jest córka Alicja. I tak jest, bo w tak intensywne życie artystyczne wpleść macierzyństwo nie było łatwo. Dzisiaj Alicja ma 19 lat i doskonale sobie sama radzi. Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się na scenie. Studiuje na drugim roku Akademii Sztuk Pięknych scenografię i odnosi duże sukcesy. Bardzo się cieszę, że w tym napięciu i intensywności mojej pracy miałam szansę zostać matką.
- U progu kariery każdy artysta ma marzenia. A czy dzisiaj, jeśli chodzi o konkretne opery i role, ma Pani marzenia?
- Jeśli chodzi o początek kariery, o tyle zabawne, że miejsce w którym dzisiaj jestem, daleko przewyższyło moje oczekiwania. Moim marzeniem było śpiewanie w chórze w Teatrze Wielkim. Ponieważ chciałam stać na scenie, kreować role, to musiał być teatr, a nie np. filharmonia. I chciałam śpiewać. Zawód śpiewaczki operowej to taki, który idealnie łączy wszystkie moje pasje. Już na studiach okazało się, że jestem predestynowana do tego by być solistką. Bardzo szybko w tym się odnalazłam. Na początku, gdy człowiek uczy się śpiewać, to jest stres do pokonania. W momencie, gdy się wychodzi na scenę i już pewne rzeczy potrafimy techniczne okiełznać, żeby wyprodukować dźwięk, który się ludziom podoba, to jeśli nie umie się opanować stresu, to wszystko ginie. I naprawdę mija wiele lat, zanim zaczyna się mieć satysfakcję, że się stoi na scenie solo i się śpiewa. Dlatego dla mnie to było takie nieosiągalne. Jak przeskoczyłam tę granicę, to apetyt rośnie w miarę jedzenia. Cały czas są rzeczy, o których marzę. Przy czym nie są to miejsca. Oczywiście chciałabym występować z najlepszymi - to jest cel. Ale jest wiele ról, które chciałabym zaśpiewać. Głównie z repertuaru rosyjskiego, np. rola Joanny z Dziewicy Orleańskiej Czajkowskiego czy Marfy z Chowańszcyzny Musorgskiego. W ogóle język rosyjski jest wspaniały do śpiewania, to wielka kultura. Tak jak w czasach komunistycznych byłam bardzo przeciwna nauczaniu rosyjskiego i zmuszana do jego nauki, to gdy pojechałam do opery wiedeńskiej i miałam śpiewać repertuar rosyjski, byłam wdzięczna opatrzności, że zmusiła mnie do tego, by tego języka się nauczyć.
- Rockmani mówią: Ciężko pracujemy, ciężko odpoczywamy. A jak Pani odpoczywa i co daje relaks?
- Oglądam filmy, nie słucham muzyki, pisze maile. Rzadko odpoczywam, ale lubię mieć spokój, jak jest cisza. I na ogół cały czas się uczę. Scena mnie nie męczy. Oczywiście czuję napięcie w nogach, chętnie biorę masaże po maratonie, gdy mam dużo spektakli. Stąd nagrałam płytę Pantha rei, by się wyciszyć. To jest muzyka, która lubię słuchać, gdy nie muszę się niczego uczyć.
- A gdzie Pani lubi pojechać, wrócić...
- Są festiwale operowe, na których bywałam wielokrotnie i za którymi tęsknię np. Finlandia festiwal w Savonlinnie. Tęsknię trochę za Włochami. Dawno tam nie śpiewałam, ale ostatnio tam sytuacja ekonomiczna jest skomplikowana i ten kierunek ostatnio jakoś się zamknął. Bardzo często jeżdżę do Ameryki i są miejsca za którymi tęsknię, np. za Seatlle.
- Seatlle? Ciągle tam pada i tam zrodził się grunge, a to jednak coś innego niż opera, inna wrażliwość.
- Tak, stamtąd pochodzi wiele sławnych zespołów jak Nirvana. Ale jest tam i opera, fantastyczne miejsce. A wrażliwość to ważne słowo. Tak naprawdę nieważne jakiej muzyki słuchamy, ważne że jesteśmy otwarci.
- Twórców, których interesuje muzyka, a nie cała otoczka związana z show-biznesem, światem kreowanym przez kolorowe pisma czy plotkarskie portale, muzyka, przekaz i wrażliwość jest najważniejsza. A nie np. sprzedaż płyt.
- Odkryłam to już jakiś czas temu, że ludzie wielcy, wielcy artyści są skromni bardzo wrażliwymi i kulturalnymi. Wszyscy, którzy wokół siebie robią „aferę” i starają się podbić swoją wartość przez bycie uciążliwymi dla ludzi dookoła, to są ludzie którzy mają kompleksy i problem ze swoim artystycznym przekazem. Nie ma co się czarować, ale zawód który wykonujemy to są usługi dla ludności. Stoję na scenie i śpiewam dlatego, że państwo chcą tego słuchać. Oczywiście stoję w służbie kompozytora, którego dzieła wykonuję i trzeba pamiętać, że ta muzyka jest na pierwszym miejscu, a my jesteśmy tylko wykonawcami i staramy się robić to najlepiej. Ale trzeba mieć w sercu pokorę.
- Niemniej w konsekwencji są i pieniądze...
- Oczywiście, jednak różnie z tym bywa, bo jest kwestia pewnego szacunku. Ten szacunek idzie za pewna stawką. Kiedy ludzie dostają coś za tanio, to tego nie szanują. Miałam szansę o tym się przekonać.
Małgorzata Walewska: Jak żyję, to śpiewam
Rozmowa z Małgorzatą Walewską, mezzosopranistka światowej sławy, która wystąpiła z koncertem wraz z Trio Anny Faber w Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie. M.in. o tym kto w show-biznesie robi medialne zamieszanie.
- 10.01.2013 11:14 (aktualizacja 25.07.2023 04:29)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze