W 2006 r. spektakl w reżyserii Billy’ego van Zandta „Własność znana jako Judy Garland” podbił Broadway. Pięć lat później polską wersję spektaklu reżyseruje Sławomir Chwastowski. W roli głównej obsadza Hannę Śleszyńską, a towarzyszą jej Piotr Tołoczko zamiennie z Hubertem Podgórskim. Spektakl zbiera dobre recenzje. W końcu, po prawie 2 latach od premiery, trafia na scenę tczewskiego CKiS-u.
Sztuka rozpoczyna utwór Deana Martina „Everybody loves somebody sometimes”. Szybko okazuje się, że to wprowadzenie w historię, w której niewiele było miłości. Publiczność poznaje wiele twarzy Judy: od zdolnej i rozkapryszonej artystki, po pełną kompleksów, obdartą z godności przez wytwórnię Metro-Goldwyn-Mayer kruchą kobietę, która nie raz próbowała popełnić samobójstwo. Garland podczas wywiadów radośnie szczebiocze, odpowiadając z hollywoodzkim uśmiechem nawet na przytyki pod swoim adresem, ale jest też postacią tragiczną, ze skrajnie niskim poczuciem własnej wartości, uzależnioną od używek.
Judy opowiada swoją historię: o tym, jak od dziecka żyła na estradzie i jak w końcu stała się niewolnikiem i ofiarą Fabryki Snów. Jak mówi sama Garland ustami Hanny Śleszyńskiej: „Jedyne miejsce, gdzie czuję się kochana, to scena”. Jednak jest to też dla niej miejsce, które budzi strach – tam szydzono z jej słabości. Mówi wtedy z rozżaleniem: „Całe życie harowałam, żeby się komuś podobać, a oni rzucają we mnie niedopałkami.” Jest wpleciona w historie osób, które przytacza, ale mimo, iż żyje na świeczniku, można odnieść wrażenie, że pozostaje tylko obserwatorem
Widzowie wchodzą w bardzo bliską relację z Judy. Klaszczą, gdy ona klaszcze, obserwuje ją, gdy przed koncertem w Kopenhadze popija szklankami Chianti, mogą poczuć jej obecność, kiedy rozsiewa po całej sali swój zapach, spryskując się perfumami. Zasłuchana publiczność wpatruje się w śpiewającą Judy, nagradza ją brawami. W momencie, w którym powinien kończyć się spektakl, Hanna Śleszyńska wyjaśnia, że koncert, który przed momentem zobaczyła tczewska publika, był ostatnim, jaki amerykańska artystka dała na 3 miesiące przed śmiercią z przedawkowania środków nasennych.
Jako ostatnią wykonuje piosenkę „Tęcza”, czyli polską wersję „Over the Rainbow” w przekładzie Wojciecha Młynarskiego. Judy Garland brawurowo zagrana przez Śleszyńską, choć żyjąca w ubiegłym stuleciu, w odległym Hollywood, wydaje się podobną do wielu współczesnych polskich kobiet, które wciąż zabiegając o akceptację innych, zapominają o miłości… do siebie samych. A co dalej z Judy? Może gdzieś za tęczą - “somewhere over the rainbow” - znalazła spokój i ukojenie.
Napisz komentarz
Komentarze