Rozmowa z Janem Englertem, dyrektorem Teatru Narodowego (zapis z konferencji prasowej).
- Czy przyjazd ze spektaklem do mniejszej miejscowości wiąże się z problemami?
- Jest tylko jeden - techniczny. Problem sceny w danej placówce, czym dysponujemy. W zamian jest co innego. Publiczność - zawsze niesłychanie wdzięczna, życzliwa. Biorąc pod uwagę to, że w tym roku mamy 250 lat teatru narodowego i równocześnie 250 lat teatru publicznego, możliwość obsłużenia miejscowości, które nie dysponują własnymi salami teatralnymi, jest w tej chwili jednym z naszych z punktów programu obchodów jubileuszu.
- Jak to jest z publicznością „powiatową”?
- Nie w tej chwili różnicy. Od uzyskania wolności w 1990 r. dorobiliśmy się pierwszego pokolenia dobrze rozumianego mieszczaństwa. Ci ludzie zaczęli też chodzić do teatru. To troszeczkę inna publiczność, która nie domaga się rewolucji, opowiedzenia po którejkolwiek ze stron sceny politycznej, a przychodząca do teatru, bo chce uczestniczyć w jakimś wydarzeniu kulturalnym. Nie sądzę, by bardzo różniła się czymkolwiek od tej w województwie czy Warszawie. Bardzo wiele młodzieży dzisiaj umawia się do teatru, a nie do kina. To jest naturalny odruch wynikający nie tylko z polityczno-społecznych uwarunkowań, a powrotu do czegoś co zabrała nam wirtualizacja, czyli internet. W teatrze poszukuje się świata realnego, kontaktu z żywym człowiekiem. To również trzyma aktorów przy teatrze.
- Jakie znaczenie dla aktorów ma przyjazd do niedużego miasta?
- Trzeba by zapytać aktorów. Jestem przeciwnikiem dorabiania jakiejkolwiek ideologii. Jak się przyjeżdża do małej miejscowości, to niezwykle mnie ciekawi publiczność. Czy nas poniesie, czy będziemy musieli się z nią boksować. (...)
Cały tekst przeczytasz w papierowym wydaniu Gazety Tczewskiej!
Napisz komentarz
Komentarze