- Wykręcaliśmy numer, a tam wciąż było zajęte – opowiada pan Tomasz. – Ponieważ synek czuł się coraz gorzej, miał bardzo wysoką gorączką, niewiele myśląc zawinąłem go w kołdrę i pobiegłem do szpitala. Proszę mi wierzyć jeszcze chyba nigdy tak szybko nie biegłem. Na szczęście mieszkam blisko więc po chwili moje dziecko było już w rękach lekarzy. Nie wszyscy mają jednak tyle szczęście, że mieszkają w pobliżu szpitala.
Żonie pana Tomasz udało się dodzwonić na pogotowie, gdy ten był już z dzieckiem na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.
- Tam udzielono nam natychmiastowej pomocy, wszystko było tak, jak być powinno. Gdy już trochę ochłonąłem, powiedziałem, że mieliśmy problemy z dodzwonieniem się na pogotowie. Od pracowników SOR usłyszałem, że jestem kolejną osobą, która im to mówi – dodaje pan Tomasz. – Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale uważam, że co jak co, ale z numerem pogotowia zawsze powinniśmy móc się połączyć.
Sprawę pana Tomasza przekazaliśmy Zbylutowi Wojtasiewiczowi, dyrektorowi ds. medycznych w spółce „Zdrowie”, która zarządza kwidzyńskim szpitalem.
- Mamy dwie niezależne linie telefoniczne, więc nawet jeśli jedna linia jest zajęta, rozmowa przekierowywana jest na drugą – wyjaśnia dyrektor. – Nie ma też możliwości, aby dyspozytorka odeszła od swojego stanowiska i nie zostawiła zastępstwa. Takie rzeczy się po prostu nie dzieją, bo traktujemy swoją pracę poważnie.
Dyrektor Wojtasiewicz sprawdził nagrania z nocy, kiedy pan Tomasz i jego żona próbowali skontaktować się z pogotowiem. Zapoznał się także z grafikiem wyjazdów karetki, aby mniej więcej wiedzieć co działo się w tym czasie.
Więcej w „Kurierze Kwidzyńskim”,
który wraz z „Dziennikiem Pomorza”,
ukazuje się na terenie powiatu kwidzyńskiego.
który wraz z „Dziennikiem Pomorza”,
ukazuje się na terenie powiatu kwidzyńskiego.
Napisz komentarz
Komentarze