Kwidzynianka opowiedziała o wszystkim także na antenie radia Zet w audycji Janusza Weissa „Dzwonię do Pani/Pana…”.
- Lekarz rodzinny skierował moje 5-letnie dziecko do laryngologa. Po trzech tygodniach czekania na wizytę przyszłam do gabinetu, pokazałam pielęgniarce legitymację ubezpieczeniową (rodzinną, z ubezpieczenia męża korzystam ja i dziecko) – opowiada pacjentka. - Okazało się, że jest nieaktualna – minął miesiąc od ostatniego jej ostemplowania. Nie miałam przy sobie druku RMUA, który od stycznia jest obowiązującym dokumentem potwierdzającym ubezpieczenie zdrowotne. „Może pani doktor panią przyjmie…” – usłyszałam od pielęgniarki. Lekarka stwierdziła jednak, że muszę mieć dokument. Zaproponowałam jej, że przywiozę druk RMUA z domu, ale niech najpierw zbada dziecko. „Najpierw dokument, potem badanie” – stwierdziła pani doktor. Zabrałam więc dziecko do samochodu, pojechałam do domu i po 15 minutach byłam z powrotem w gabinecie z odpowiednim drukiem. Pani doktor była bardzo niezadowolona, że tak się „kręcę”, robiła jakieś nieuprzejme uwagi. Podałam jej druk RMUA, który wcześniej złożyłam w taki sposób, by niewidoczne były na nim dane o zarobkach mojego męża i zakreśliłam dolny pasek, na którym znajdują się wszystkie dane, które potwierdzają ubezpieczenie. Lekarka zaczęła rozkładać kartkę, więc zapytałam ją, dlaczego to robi, powiedziałam, że sobie tego nie życzę i mogę ją oskarżyć o to, że ogląda moje prywatne dane (zarobki męża). W tym momencie pani doktor rzuciła w moją stronę kartką z RMUA i poleciła mi natychmiast opuścić gabinet.
Telefon do NFZ
Zdenerwowana kobieta zeszła na parter przychodni, gdzie przyjmował lekarz rodzinny, który skierował jej dziecko do laryngologa. Opowiedziała mu o całym zajściu i zapytała, co ma dalej robić. Jak twierdzi, lekarz ocenił zachowanie pani laryngolog jako skandaliczne i skupił się na tym, jak w tej sytuacji pomóc dziecku. Polecił jej kontakt ze specjalistami w sąsiednich miastach, m.in. w Sztumie i Grudziądzu, jednak trudno jej było umówić się z nimi na wizytę w najbliższym czasie. W Kwidzynie jest problem z dostaniem się do laryngologa, bo lekarzy tej specjalności jest tylko dwóch – pani laryngolog, o której mowa, i jeszcze jeden lekarz, który jednak przyjmuje rzadziej.
- Jak się dowiedziałam, pani laryngolog nie ma żadnego przełożonego, któremu mogłabym się na nią poskarżyć, bo sama podpisała kontrakt bezpośrednio z Narodowym Funduszem Zdrowia. Dlatego tego samego dnia zadzwoniłam do gdańskiego oddziału NFZ i zapytałam, jakie konsekwencje grożą lekarce, gdy złożę na nią skargę. Dowiedziałam się, że musi ona złożyć jedynie wyjaśnienie. Wydało mi się to niewystarczającą karą i dlatego złożyłam doniesienie do prokuratury – ponieważ lekarka odmówiła zbadania mojego dziecka. Powiedziano mi tam, że za 30 dni okaże się, co dalej stanie się z moją skargą. Poczekam – zapowiedziała mieszkanka Kwidzyna.
Trzeba się skarżyć
O komentarz do tej sytuacji poprosiliśmy Mariusza Szymańskiego, rzecznika gdańskiego oddziału NFZ.
- Mimo że pacjentka nie złożyła u nas oficjalnej skargi, tylko zasięgnęła informacji nie podając swojego nazwiska, zdecydowaliśmy się wszcząć obowiązującą procedurę, czyli napisać pismo do lekarki z prośbą o wyjaśnienie tej sytuacji. Mamy do tego prawo, bo doniesienia medialne, w tym przypadku audycja w radiu Zet, także mogą być dla nas podstawą do działania. Jako NFZ nie mamy wielu narzędzi prawnych – możemy żądać od lekarza wyjaśnień, a jeśli nas nie zadowalają, to znaczy jeśli uznamy, że lekarz nie postąpił w danej sytuacji właściwie, pouczamy go. Kolejny krok to kara finansowa, a ostateczność to rozwiązanie umowy na świadczenie usług medycznych. W tym opisanym przez mieszkankę Kwidzyna przypadku raczej nie dojdzie do rozwiązania umowy z NFZ, bo rzeczywiście brakuje specjalistów i to nie tylko w Kwidzynie, generalnie lekarze niechętnie pracują poza Trójmiastem, więc jeżeli już są, to staramy się z nimi postępować jak z jajkiem. Są jednak granice tolerancji! Uważam, że w opisanej sytuacji lekarka nie miała żadnych powodów, by nie przyjąć dziecka. Nie jesteśmy aż takimi formalistami, mogła zgodzić się już w momencie, gdy okazano jej legitymację ubezpieczeniową, mimo że minął miesiąc od jej podstemplowania (wiele przychodni uznaje termin dwumiesięczny i nie mamy nic przeciwko temu). Zresztą chodziło o pięciolatka, a w Polsce istnieje ustawowy obowiązek leczenia obywateli do 18 roku życia, nawet jeśli nie są ubezpieczeni, więc w ogóle nie trzeba tego sprawdzać, nawet na druku RMUA. Skargi na tę lekarkę były już wcześniej, chyba dwie jakiś czas temu, dokładnie nie pamiętam. Uważam, że jeśli pacjent ma poważne zastrzeżenia do postępowania lekarza, który ma kontrakt z NFZ, powinien nas o tym powiadomić oficjalnie. Jeśli skarg będzie dużo, być może warto będzie się zastanowić, czy lekarz ten powinien nadal mieć taki kontrakt. Nie możemy tolerować każdego zachowania, mimo że specjalistów poza Trójmiastem faktycznie brakuje.
Jest Rzecznik Praw Pacjenta
Rzecznik gdańskiego oddziału przypomina także, że w Polsce istnieje instytucja Rzecznika Praw Pacjenta, do której można zwracać się ze wszelkimi sprawami, także tymi „grubszego kalibru”, jak np. błąd w sztuce medycznej.
- Ma ona wszelkie uprawnienia, także do reprezentowania pacjenta w sądzie. W NFZ też jest rzecznik pacjenta, jednak ma on ograniczone możliwości. Rzecznik Praw Pacjenta działa na podobnych zasadach jak np. Rzecznik Praw Dziecka – przekonuje M. Szymański.
Papierkowe podejście
Zadzwoniliśmy do pani lekarz laryngolog, której sprawa dotyczy i której nazwisko padło w audycji radia Zet. Opowiedziała nam dokładnie swoją wersję wydarzeń i wyjawiła też, co zamierza zrobić z tą sprawą, jednak nie zgodziła się na opublikowanie swojej wypowiedzi. Powiedziała, że właśnie wybiera się na tygodniowy urlop.
Pisaliśmy już o zastrzeżeniach, jakie do postępowania tej lekarski mieli inni pacjenci, negatywne opinie o niej znajdują się też na stronie internetowej, która prowadzi ranking lekarzy – pacjenci dopisują swoje opinie i na tej podstawie ustalana jest ocena (dobry lekarz, bardzo dobry lekarz itd.) Ta lekarka, chyba jako jedyna w woj. pomorskim o tej specjalności, otrzymała ocenę „zły laryngolog”. Warto jednak zaznaczyć, że opinie te nie podważają kompetencji zawodowych lekarki, a jedynie jej sposób bycia, traktowanie pacjenta i podejście do tzw. spraw papierkowych.
O co chodzi z tym RMUA?
Pomysł ze złożeniem druku RMUA i zakreśleniem potrzebnych lekarzowi danych przyszedł pacjentce do głowy po wysłuchaniu wcześniejszej audycji Janusza Weissa, w której poruszono kwestię przeróżnych kłopotów, jakie sprawiają nowe (od 1 stycznia tego roku) zasady potwierdzania u lekarza, że pacjent jest ubezpieczony. Zakłady pracy nie wydają już legitymacji ubezpieczeniowych, jednak kto nadal posiada starą i daje ją do podstemplowania co miesiąc, może się nią posłużyć u lekarza. Druk RMUA, czyli comiesięczne potwierdzenia, że pracownik jest ubezpieczony, powoduje wiele kłopotów, np. takich, że są na nim umieszczone dane o zarobkach (podstawa do naliczenia składki), które są danymi poufnymi. Jak zauważył rzecznik gdańskiego oddziału NFZ, każdy zakład pracy może mieć inny wzór tego druku, ale generalnie jest zasada, że dane potrzebne do okazania w przychodni znajdują się na dolnym pasku, który można, jak radzono w ZUS, np. zagiąć, by zakryć dane o zarobkach.
Reklama
Laryngolog wyrzuciła pacjentkę z dzieckiem za drzwi – jest doniesienie do prokuratury
KWIDZYN. Do laryngologa przyszła kobieta z małym dzieckiem. Została wyproszona z gabinetu, gdy nie chciała się zgodzić, aby lekarka czytała dane o zarobkach na jej druku RMUA. Dziecko nie zostało zbadane. Pacjentka powiadomiła prokuraturę.
- 18.02.2010 00:24 (aktualizacja 16.08.2023 21:52)
Napisz komentarz
Komentarze