Rozmowa z Markiem Weissem, inscenizatorem i reżyserem opery „Salome” Richarda Straussa, którego premiera odbyła się 15 kwietnia 2011 r. w Państwowej Operze Bałtyckiej w Gdańsku - Wrzeszczu. Kolejne spektakle – 6 i 8 maja 2011 r.
- Tuż przed premierą powiedział pan: „Ten tytuł jest jak szklana góra. Na szczycie ukryte cuda, ale dostać się tam jest prawie niemożliwe.(…)” Spektakl wywarł wrażenie ogromne. Do głębi potrząsnął emocjami widzów.
- Są w tym dziele zawarte pułapki, które wykluczają teatralną realizację. Nie da się opery zrealizować tak, jak została zapisana. Nie sposób bowiem znaleźć osoby do roli Salome, która partię zaśpiewa i zatańczy profesjonalnie, na takim poziomie, na jakim jest to wymagane. Nie ma takiej Salome na świecie! Wykonała partię raz, genialnie – ale na filmie! – Teresa Stratas. Na scenie, niestety, kiedy próbowano grać spektakl, ta sama artystka nie przebiła się przez orkiestrę, prawie jej nie było słychać. Partię musi wykonywać śpiewaczka o potężnym głosie i żelaznej kondycji. Gabarytowo silna nie ma nic wspólnego z kruchą, delikatna dziewczynką, jaką powinna być Salome, a już na pewno taka artystka nie zatańczy. A więc – nie da się tego zrobić. Nie widziałem ani jednego spektaklu, w którym postać Salome była wiarygodna.
- Spektakl z librettem Oscara Wilde’ a opiera się na historii o Salome i Janie Chrzcicielu z Nowego Testamentu, co z pewnością także zadania nie ułatwia.
- Opowieści biblijne w czasach współczesnego teatru operowego też stanowią pułapkę. Wszyscy znamy ikonografię, wyobrażamy sobie, jak to wyglądało, wiemy, kim był Jan. Wiemy nawet, jak powinien być ubrany – przepasany skórką, z długimi, straszliwie czarnymi włosami. To jest człowiek, który się odżywia szarańczą i na pewno powinien być bardzo wychudzony. To, że wiemy, to jeszcze nic. Salome śpiewa jak Jan wygląda i co się jej w nim podoba. Człowiekiem, który mógłby – jeśli chodzi o fizyczne warunki - zadaniu sprostać jest nasz kierownik chóru, Dariusz Tabisz, ale on tego ani nie zaśpiewa, ani nie zagra. Śpiewak będący w stanie wykonać tę partię, wygląda jak sztangista wagi ciężkiej, a już na pewno nie można go rozebrać, bo wzbudzi komiczne reakcje. Ciało ludzkie, niestety, szybko się starzeje, puchnie, przestaje być wiotkie, kuszące i atrakcyjne dość wcześnie. Publiczność się nie da na to nabrać. Więc jak to rozwiązać? Niby konwencja opery dopuszcza przymrużenia oka i nawiasy, cudzysłowy. Butterfly śpiewa, że ma 16 lat, nie może być w tym wieku, bo kreować postać jest w stanie tylko dojrzała śpiewaczka Ale gejszę Butterfly, umalowaną, z powodzeniem można wykreować na pograniczu laleczki.
- W operze „Salome” nie jest to możliwe?
- Nie da się tego zrobić z Salome, która ma się rozebrać. Jak wszystko pogodzić? Nie można – jak w operach barokowych – zastosować nawiasu i dać szansę oglądania nie wprost wykreowanego świata. W muzyce romantycznej „Salome”,, wszystkie emocje powinny być prawdziwe. Każdy fałsz, konwencja, powoduje zgrzyt, rozbija napięcie na widowni. Wykonania koncertowe „Salome” są piękne, gdy się słucha muzyki z zamkniętymi oczyma, metodą zacnego krytyka Józefa Kańskiego, przezywamy to, co trzeba, czego Strauss chciał. Ale – jak sprawić, żeby można było otworzyć oczy i do koncertu dołożyć coś, co by uwiarygodniło emocje teatralne? Więc koniecznie należy spróbować na koncercie zaaranżować rodzaj teatru. Takie próby są podejmowane, widziałem kilka spektakli w Europie, w których, zwłaszcza wybitni, dyrygenci, traktujący poważnie operę – próbują wzbogacić koncert o wartość teatralną.
- Tak też uczyniono na scenie Państwowej Opery Bałtyckiej.
- Myśmy się o to pokusili i jakoś się – moim zdaniem – udało. W tym sensie, że jest piękny koncert i partie świetnie zaśpiewane. Salome i Jochanaana grają po dwie osoby - śpiewacy i tancerze - delikatni, krusi, młodzi. Teraz pozostaje tylko sprawa uwiarygodnienia związku pomiędzy postacią tańczącą, czyli, tym, co my nazywamy ciałem Salome, a jej głosem. Widz musi rozumieć konwencję, pójść za nią i jej zaufać. Orkiestra siedzi na scenie z tyłu, akcja dzieje się na proscenium, z przodu. Salome śpiewa blisko ludzi na widowni, a jednocześnie tańczy za nią Franciszka Kierc. Próbowałem podobnego zabiegu przy realizacji opery „Salome” w Warszawie i Poznaniu, ale wyszło coś na kształt koncertu - „Salome” z wstawką baletową. I wtedy - kiedy Herod prosi Salome, żeby zatańczyła, gra się toczy o życie świętego Jana, niebagatelne życie dla całej ludzkości - całe napięcie się rozprasza. Herod mógł sobie zafundować balet bez proszenia Salome o taniec. Musi być jedność bohaterki.
- I udało się.
- Jest to zabieg sceniczny zastosowany po raz pierwszy na scenie Państwowej Opery Bałtyckiej. Efekt jest wynikiem wcześniejszych prób, podejść do spektaklu. Pracując nad dziełem po raz trzeci uzyskałem zamierzony efekt!
- Katarzyna Hołysz w roli Salome stworzyła wielką, głęboko przekonywującą, chwilami mrożącą krew w żyłach, kreację. Zachwyca głosem, aktorstwem, urodą i figurą.
- Po raz drugi udało mi się przekonać śpiewaczkę wykonująca partie mezzosopranowe, która ma tak zwane doły i wszystko poza tym – osobowość, ekspresję, talent, muzykalność – żeby zaryzykowała podejść do ról heroin sopranowych. Wielkie partie operowe bohaterskie wymagają mocnego sopranu o ciemnej barwie. Gdy to się uda artystka przechodzi do wyższej kategorii śpiewaczek. Bo mezzosoprany – choć bywają wybitne zjawiska – są drugorzędne w operze. Tak jak altówka w orkiestrze. To samo z sopranem i mezzosopranem. Ktoś kto śpiewa wielkie partie sopranowe zarabia więcej, niż gdyby śpiewał dalej mezzosopranem. Warto więc ryzyko podjąć. Mnie się to udało uczynić z Galiną Kukliną w Poznaniu, przyjeżdża do nas i śpiewa rolę Butterfly. Teraz przekonaliśmy do tego Kasię Hołysz. Uważam, że jest artystką śpiewaczką – jeśli chodzi o tę skalę głosu – numer jeden w Polsce.
- Co może pan powiedzieć o Katarzynie Hołysz jako reżyser?
- Oprócz tego, że dysponuje głosem, kondycją i się nie przeziębia, jest bardzo wrażliwa i inteligentna. To przede wszystkim wybitnie utalentowana aktorką, fenomenalnie muzykalna. Jest też wspaniałym człowiekiem. U nas bardzo ważne jest w Państwowej Operze Bałtyckiej dobieranie współpracowników i artystów na zasadzie ludzkiej także, to muszą być dobre dusze ludzkie.
- Budując sceniczną postać Salome do interpretacji Wilde’ a, już klasyka, dodał pan coś od siebie.
- Tak. Zawsze mnie fascynuje przy reżyserowaniu wątek miłosny. Zwykle czyni się z Salome małą bestię, która ma siłę niszczycielską, mści się, jest wcielonym złem. Trochę tak ją sobie Wilde wyobrażał. Ale wszystko, co mówi, to słowa kobiety zakochanej. Czyli rodzi się nagle w jej sercu wielka, gwałtowna miłość. Gdy rozgrywa się scena tańca, Salome wyobraża sobie, że Jan do niej przychodzi i przeżywa przez chwilę moment spełnienia. Dochodzi do miłosnego duetu bohaterki z kimś wymarzonym, wyimaginowanym. Taka mi się bohaterka bardziej podoba i tłumaczy, niż wcielenie zła. Sceptycznie podchodzę do koncepcji wcielonego zła, uważam, że w każdym się kryją motywacje i coś za złym wyborem stoi. W przypadku Salome stoi to, że przeżywa wielką odtrąconą miłość. Miłość prawdziwą, seksualną, czy nie, ale to uczucie dla niej niezwykle ważne. I to jest nowe, co zwykle w postaci Salome na scenach operowych nie występuje.
- Namiętny pocałunek w usta zmarłego Jana wyzwala grozę.
- W utworze na końcu trzeba wyjąć głowę Jana, bohaterka musi ją pocałować. Na ogół jest pokazywane, że ona tę głowę bierze do rąk, coś do niej śpiewa, na końcu – całuje. Pocałunek jest pointą point – spełnieniem, zakończeniem, finałem przedstawienia. Publiczność widzi, że bohaterka całuje głowę z plastiku i tekturki, czy czegokolwiek innego. I – szczerze mówiąc – moje napięcie jako widza, emocje, wzruszenie, kompletnie się rozładowują.
- Stworzył pan scenę naturalistyczną.
- Gdy wyciągają ciało i ona całuje prawdziwego człowieka, bez względu na to, że on udaje, martwego, nagle sytuacja ją doprowadza do dramatycznej konkluzji. Zaczyna rozumieć, że nie da się w żaden sposób pogodzić miłości ze śmiercią. To jest główne przesłanie, jakie chciałem zawrzeć w spektaklu. Miłość i śmierć – dwie kompletnie sprzeczne moce. Nie da się nimi grać, manipulować. Młodzi teraz żyją w świecie wirtualnym, dla nich śmierć człowieka jest niczym, zjawiskiem, zabawą, nie wiedzą, czym w istocie jest. Wielu sądzi, że śmierć wieńczy dzieło. Kusi ich, żeby poprzez śmierć dotrzeć do miłości. Modliszka odgryza łeb samczykowi. Może to jest jakiś trop – myśli ten i ów. Ale to brednie! Dopiero w momencie kiedy ktoś bliski na ich oczach umrze rozumieją co to śmierć. Kiedy się do tego dojdzie, kiedy się na własne oczy zobaczą nieżyjącego człowieka, który nie jest już człowiekiem, zaczyna docierać, co to jest śmierć. A Salome go jeszcze całuje! Wtedy widać, że Jana już nie ma, że jego życie nie wróci. To był błąd! Potworny błąd!
- Parę Herod – Herodiada kreują znakomici Paweł Wunder i Anna Lubańska.
- Świetni soliści, w Polsce nie ma lepszej pary Heroda i Herodiady. Nikt poza nimi w Polsce tego nie zaśpiewa. Próbowałem z różnymi solistami, ale ta para gwarantuje odpowiedni poziom artystyczny strasznie trudnego zadania. Herod jest jedną z najtrudniejszych partii operowych świata. Herodiada może mniej, ale wymaga połączenia gargantuicznej osobowości i jednocześnie wdzięku, seksapilu. To nie może być tylko kobieta, która straszy swoim głosem. To kobieta, dla której Herod złamał prawo, bo żyje z żoną swojego brata. Straszny grzech. Widocznie coś w niej było takiego, że się poważył.
- Olśniewająco wypadł po raz kolejny w roli Narrabotha Paweł Skałuba, wczuwając się głęboko w psychikę postaci.
- Wszyscy go kochają, to lokalny artysta, „ziomal”. Traktowany jest jako ktoś bardzo bliski, ciepły i serdeczny. Ale – jest w Gdańsku niedoceniany! Tak, jak zresztą, wszystko, co nasze. Jest światowej klasy artystą. To, co uczynił w partii Narrabotha – w porównaniu z efektem pracy w tej roli Wiesława Ochmana, wielkiego, światowego śpiewaka - dowodzi kim jest w istocie Paweł Skałuba, jaką klasę jako artysta śpiewak reprezentuje. To drobna rola, ale zrobiona wspaniale! I może by jednak – zwłaszcza krytycy – zaczęli doceniać tenora, którego w Gdańsku mają.
- Orkiestra na scenie pod batutą czarującego Jose Maria Florencio. Skromna, ale mówiąca scenografia. Wykonawcy. Pełen znakomity efekt.
- To, że orkiestra gra na scenie, to jedno. My widzimy, jak grupy instrumentów się kłócą między sobą, jaki rozgrywa się między nimi spór. Bohaterowie przedstawienia - Żydzi - są częścią orkiestry. Widać nagle, że maszyna orkiestry to nie tylko bierni ludzie, którzy czytają nuty, bo oni w spektaklu uczestniczą. Wielka zasługa Florencia, że tak zespół poprowadził. I niezwykły wyczyn, ktoś, kto się zna na dyrygowaniu, zdaje sobie sprawę, że dyrygent stoi tyłem do solistów i potrafi nimi dyrygować, a to wymaga wielkiego kunsztu. Co z tego, że oni go widzą w telewizorze. Rzecz w tym, że on ich nie widzi.
- Najbliższe spektakle „Salome” Richarda Straussa 6 i 8 maja 2011 r. w tej samej obsadzie z jedną różnicą.
- Oba przedstawienia poprowadzi Dariusz Tabisz. Jestem bardzo szczęśliwy, że utalentowany dyrygent Dariusz Tabisz, który współpracował muzycznie przy „Salome”, teraz operę poprowadzi w zastępstwie Maestro Florencio, który zakończył współpracę z Operą Bałtycką. Nie miejsce tu, żeby o tym mówić. Na portalach i tak huczy na ten temat. Szkoda wielka, że tak się stało, ale my musimy grać dalej. Próby przed wznowieniem wypadły imponująco. Dariusz Tabisz był tak znakomicie przygotowany, że nasza Orkiestra i soliści urządzili mu długą i zasłużoną owację. Wierzę, że spektakle „Salome” dyrygowane przez niego pozwolą Operze Bałtyckiej przejść kryzys bez szwanku.
* * *
Richard Strauss - Salome
libretto Hedwig Lachmann wg dramatu Oscara Wilde Salome
prapremiera Drezno, 9 grudnia 1905 r.
kierownictwo muzyczne José Maria Florêncio
inscenizacja i reżyseria Marek Weiss
scenografia Hanna Szymczak
choreografia Izadora Weiss
premiera 15 kwietnia 2011 r.
oryginalna wersja językowa / tłumaczenie wyświetlane nad sceną
Wykonawcy:
Herod Paweł Wunder
Herodiada Anna Lubańska
Salome Katarzyna Hołysz -głos, Franciszka Kierc -ciało
Jochanaan John Marcus Bindel-głos, Michał Łabuś - ciało
Narraboth Paweł Skałuba
Paź Tomasz Raczkiewicz
Pierwszy Żyd Krzysztof Szmyt
Drugi Żyd Marek Szymański,
Trzeci Żyd Vitalij Vydra
Czwarty Żyd Aleksander Kunach
Piąty Żyd Mieczysław Milun
Pierwszy Nazarejczyk Daniel Borowski
Drugi Nazarejczyk Łukasz Wroński
Pierwszy Żołnierz Szymon Kobyliński
Drugi Żołnierz Piotr Lempa
Kappadocjanin Taras Kuzmych
Niewolnik Anna Michalak
oraz
Orkiestra Opery Bałtyckiej
dyrygent Dariusz Tabisz
Reklama
Miłość i śmierć – sprzeczne moce. „Salome” w Operze Bałtyckiej - "gra muzyka"
GDAŃSK. Jestem bardzo szczęśliwy, że utalentowany dyrygent Dariusz Tabisz, który współpracował muzycznie przy „Salome”, teraz operę poprowadzi w zastępstwie Maestro Florencio, który zakończył współpracę z Operą Bałtycką. Szkoda wielka, że tak się stało, ale my musimy grać dale j- powiedział nam Marek Weiss, dyrektor Opery Bałtyckiej.
- 06.05.2011 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 04:31)

Reklama
Napisz komentarz
Komentarze