W Tajlandii niedawno skazano na więzienie Australijczyka Harry'ego Nicolaidesa, który w opublikowanej przez siebie pracy obraził syna miejscowego monarchy, króla Bhumibola Adulyadeja. Książka rozeszła się w 6 egzemplarzach.
Tajlandia ma bardzo surowe prawo dotyczące obrazy majestatu. W Polsce kilka lat temu socjolog Jan Tomasz Gross postulował, że należy afirmować historię przekazywaną ustnie (oral history). Opowieści świadków nie podlegają właściwie weryfikacji. Zastosował tę oryginalną metodę "naukową" do opowieści o Jedwabnem. Książka rozeszła się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy.
Jak to się ma do ostatniej awantury z Lechem Wałęsą? Ano, z jednej strony jest to sprawa wolności słowa, a z drugiej - metodologii afirmatywnej.
Młody, dzielny, niedoszlifowany
Ponad rok temu Paweł Zyzak w konserwatywnym piśmie "Arcana" (nr. 1, 2008, s. 159-191) opublikował artykuł pod tytułem "Dzieciństwo i młodość Lecha Wałęsy". Wyjaśniał, że to "fragment biografii Lecha Wałęsy, przygotowywanej obecnie przez autora do druku".
Ciekawość moja opadała w miarę czytania. Cenny pomysł, dobrze, że się ktoś za to zabrał, przecież Polakom należy się biografia byłego prezydenta i szefa "Solidarności". Ale w takiej formie? Do pewnego stopnia rozumiem decyzję o utajnieniu nazwisk autorów relacji. W pewnych sytuacjach pozwala to historykowi wyabstrahować się poza swój szczególny obiekt badania i zuniwersalizować go, czyniąc go tym samym bardziej dostępnym.
Zrobił tak na przykład pewien japoński uczony, który napisał (po polsku) jedyne chyba mikrostudium wsi polskiej w połowie wieku XX bez widocznej szkody dla swej pracy. U Pawła Zyzaka utajnienie nazwisk uniemożliwia jednak weryfikację, chociaż chroni relantów.
Paranoja wśród zwykłych ludzi po pół wieku totalitaryzmu jest zrozumiała, chociaż jednocześnie może prowadzić do bezkarności. Szkoda więc, że u młodego aspirującego historyka źródła takie słabiuśkie, bo nieweryfikowalne. Co więcej, szkoda, że nie weryfikował relacji swych informatorów. Strona metodologiczna kuleje.
Tak więc ocena moja zasadniczo nie odbiegała merytorycznie od ostrej krytyki przeprowadzonej przez Piotra Gontarczyka nad pracą "Lech Wałęsa: Idea i historia". Naturalnie nie oceniałem Pawła Zyzaka tak ostro i emocjonalnie jak Piotr Gontarczyk. Młodzież akademicka pisze przecież prace o rozmaitej wartości.
Na przykład Pierwsza Dama USA Michelle Obama była nawet młodsza od Pawła Zyzaka, gdy stworzyła mikrostudium w ramach pracy licencjackiej z zakresu socjologii. Pisała ją na podstawie wywiadów ankiet uzyskanych od czarnych absolwentów uniwersytetu Princeton. Ale nawet u niej widać pewne teoretyczne przygotowanie metodologiczne.
Zachowała do pewnego poziomu dyscyplinę naukową i interpretowała dane wbrew swoim preferencjom ideowym. To sztuka, bowiem jako swoich metodologicznych guru wybrała ekstremalnych zwolenników ideologii "Czarnej Siły" - "Black Power".
Nauka post-PRL
W połowie lat dziewięćdziesiątych, podczas pobytu w Polsce na stypendium doktoranckim, przyzwyczaiłem się do dość niskiego poziomu naukowego. Przeczytałem bowiem dziesiątki magisteriów i doktoratów wyprodukowanych w PRL-u a dotyczących mikrostudiów regionalnych. Właściwie nie odbiegały one gatunkowo od pracy Pawła Zyzaka.
U tych najlepszych - a Zyzak do takich należy - widać werwę, idealizm, podniecenie i fascynację tematem. Ale w opracowywaniu zbieranych relacji dominował groch z kapustą. Często studenci nie bardzo rozumieli, co relacjonujący im mówią. Po prostu młodzi ludzie nie pojmowali jeszcze ani tła historycznego, ani ducha czasów, ani uwarunkowań lokalnych, ani psychologii jednostek.
Nie bardzo rozeznawali się w dynamice i synergii społeczności wiejskiej. Młodzi adepci Klio częstokroć nie posiadali odpowiednich narzędzi intelektualnych, metodologicznych. W tym sensie byli nieświadomymi postmodernistami. Wywodzili się przecież z peerelowskiego środowiska akademickiego.
Mikrohistoria nie jest silną stroną marksistowskiej i postmarksistowskiej "nauki". Empiryka jest często dziś odrzucana jako przejaw prześladującego intelekt logocentryzmu. A ten wywodzi się przecież od zdyskredytowanych rzekomo "białych martwych samców" (dead white males), takich jak Arystoteles czy Platon, nie wspominając świętego Tomasza z Akwinu.
W każdym razie najsilniejszą stroną przeczytanych przeze mnie prac magisterskich było to, że zawarte w nich "dane pierwotne" (raw data) mogły być często użyteczne dla osób odpowiednio obeznanych z metodologią. Należało jedynie zignorować "afirmację historii ustnej". Trzeba było stale weryfikować i sprawdzać wszystko.
Metodologia
Aby umieć podejść odpowiednio do danych pierwotnych, należy opanować tradycyjny (a nie postmodernistyczny) kunszt naukowca. Mikrostudia wymagają solidnego przygotowania metodologicznego w zakresie historii.
Oprócz Feliksa Konecznego, Franciszka Bujaka i innych przedwojennych mistrzów polskich powinno się zapoznać z kunsztem metodologii u naukowców zachodnich, którzy często tworzyli, gdy rozum spał, czyli gdy Polska zamknięta była w totalistycznej klatce.
Warto udostępnić studentom takie klasyczne prace jak: Edward Hallett Carr "What is History?" (New York: Alfred A. Knopf Publisher, 1964); kompilację pod redakcją Fritza Sterna "The Varieties of History: From Voltaire to the Present" (New York: Vintage Books, 1973); czy choćby podręcznik zredagowany przez Roberta Jonesa Shafera "A Guide to Historical Method" (Homewood, IL: The Dorsey Press, 1980).
Bardzo ważny z punktu widzenia metodologii w bliskiej nam sowietologii jest esej Roberta Conquesta "History, Humanity, and Truth, the 2003 Jefferson Lecture in the Humanities" (Stanford, CA: Hoover Institution on War, Revolution and Peace, 1993).
Dobry badacz powinien się też zapoznać z osiągnięciami metodologicznymi antropologii, literatury, socjologii, psychologii, prawa, kryminalistyki czy nawet studiów nad wywiadem i kontrwywiadem (intelligence and counter-intelligence studies).
Do krytycznego opracowania zebranego materiału bardzo użyteczne są choćby: Jerome Clauser "An Introduction to Intelligence Research and Analysis" rev. and ed. by Jan Goldman (Lanham, MD., Toronto, and Plymouth, UK: The Scarecrow Press, 2008); Don McDowell "Strategic Intelligence: A Handbook for Practitioners, Managers, and Users" (Lanham, MD., Toronto, and Plymouth, UK: The Scarecrow Press, 2009); oraz Elizabeth F. Loftus i James M. Doyle "Eyewitness Testimony: Civil and Criminal" (Charlottesville, VA: Lexis Law Publishing, 1997). Polecamy też komparatystyczną pozycję pod redakcją Hiltona Kramera i Rogera Kimballa "The Future of the European Past" (Chicago: Ivan R. Dee, 1997) oraz pracę Keith Windschuttle "The Killing of History: How Literary Critics and Social Theorists are Murdering Our Past" (San Francisco: Encounter Books, 2000).
Warto też od czasu do czasu zerkać do periodyków naukowych spoza własnej dziedziny. Na przykład w czerwcu 2006 r. w "Journal of Personality" był bardzo ciekawy esej o trwaniu pamięci i jej formie po upływie dłuższego czasu współautorstwa Michaela Conwaya i Wendy-Jo Wood. Teraz dzięki internetowi nie powinno być problemów ze znalezieniem interesującego nas opracowania. Tylko trzeba wiedzieć, czego się szuka i jak to interpretować.
Wolność słowa
Wygląda na to, że Paweł Zyzak takiej wiedzy nie miał. Nie przeszedł rygorystycznych kursów w dziedzinie metodologii, a może spał na nich. Zakładam, że świeżo upieczony magister złośliwie i chochlikowato nie przyjął postmodernistycznej metody "afirmacji źródeł", a tylko mu tak bezwiednie wyszło.
A może jego promotor, jeden z niewielu wybitnych historyków w post-PRL, profesor Andrzej Nowak, zrobił sobie psikusa i dozwolił swemu studentowi na zastosowanie "jedwabińskiej szkoły metodologicznej"? Jeśli tak, to szkoda, że za cel swojej postmodernistycznej eskapady wybrał nadwrażliwego po zeszłorocznych rewelacjach Lecha Wałęsę zamiast białej plamy o nazwisku Aleksander Kwaśniewski. A może ktoś się w końcu ośmieli?
Bez względu na to wszystko trzeba docenić, że Paweł Zyzak podjął taki kontrowersyjny temat. A zrozumiałe jest, że będzie musiał odpowiadać za niedociągnięcia. Taka jest reguła demokratycznej gry i wolności naukowej. To jasne. I nie oznacza to, że należy pochwalać histerię, z jaką powitano jego książkę.
Gniew
Dlaczego młody historyk rozsierdził tylu? Należy odróżnić wściekłość bohatera biografii od gniewu jego obrońców. Lech Wałęsa wściekł się bowiem, że książka Zyzaka zawiera stek plotek zawistnych sąsiadów. Wałęsa jest uczulony nie tylko dlatego, że sąsiedzi stosują prymitywną retorykę na poziomie najbardziej zrozumiałym dla byłego prezydenta, ale również dlatego, że praca Zyzaka - w jego oczach - staje się tłumaczem na poziomie popkulturowym solidnej, choć ezoterycznej monografii Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka.
Dla byłego przywódcy "Solidarności" to jest jedna i ta sama ofensywa sterowana przez wrogie mu siły zgrupowane w Instytucie Pamięci Narodowej. Taka mała teoria spiskowa, o której wstyd mówić jego obrońcom.
Obrońcy Wałęsy są wściekli nie tylko dlatego, że tradycyjnie nienawidzą IPN i pracy tej instytucji w przywracaniu Polsce jej dziejów. Obrońcy byłego prezydenta zdenerwowali się, bowiem Paweł Zyzak zastosował w swojej biografii (świadomie czy nieświadomie) postmodernistyczną metodę "afirmacji relacji".
To, co świetnie pasowało "autorytetom" podczas sprawy Jedwabnego, stało się niewygodne w chwili obecnej. Ich dialektyczne wygibasy są zaprawdę smutne i prymitywne.
Najważniejsze są prawda i wolność słowa. Sugeruję, aby wszyscy się zrelaksowali. Kontrola z ministerstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim? Co to? Komuna? Polska przecież to nie Tajlandia. Tutaj nie obowiązuje lese majeste.
Marek Jan Chodkiewicz (Tygodnik Solidarność)/Interia.pl
Reklama
Dwie sprawy dla Wałęsy
Obrońcy Wałęsy są wściekli nie tylko dlatego, że tradycyjnie nienawidzą IPN i pracy tej instytucji w przywracaniu Polsce jej dziejów. Obrońcy byłego prezydenta zdenerwowali się, bowiem Paweł Zyzak zastosował w swojej biografii (świadomie czy nieświadomie) postmodernistyczną metodę "afirmacji relacji" - twierdzi Marek Jan Chodkiewicz w Tygodniku Solidarność.
- 20.04.2009 00:00 (aktualizacja 20.08.2023 17:04)
Napisz komentarz
Komentarze