Oto materiały dotyczące sprawy "Bolka" z Przeglądu prasy - opublikowane w dzisiejszym wydaniu dzienniku "Rzeczpospolita". Warto się z nimi zapoznać, aby mieć swój pogląd w tej kontrowersyjnej sprawie.
– Nie macie ani jednego mojego podpisu, jesteście nadzy, moi kochani, i za to będziecie mieli sprawę, którą przegracie – mówił wczoraj Lech Wałęsa.
Lech Wałęsa potwierdził wczoraj to, co na łamach „Rz” ujawnili Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk z IPN. UOP dostarczył mu dokumenty na temat współpracownika SB o pseudonimie Bolek. Jednocześnie były prezydent zaprzeczył, że dokumenty zwrócono zdekompletowane. Tekst w „Rz” nazwał paszkwilem i zapowiedział pozwanie historyków.
– To są ludzie nawiedzeni. Spotkamy się w sądzie i tam udowodnimy swoje racje. Nie macie ani jednego mojego podpisu, jesteście nadzy, moi kochani, i za to będziecie mieli sprawę, którą przegracie – mówił Wałęsa.
Autorzy publikacji „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”, której premierę zaplanowano na 23 czerwca, podtrzymali swoje stanowisko. Twierdzą, że to Wałęsa został zarejestrowany jako TW „Bolek”. Były prezydent utrzymuje zaś, że donosy mu przypisywane zostały spreparowane przez SB na podstawie podsłuchów.
Szef Instytutu Pamięci Narodowej, który jest wydawcą książki Cenckiewicza i Gontarczyka, zapewnił wczoraj, że protest jego zastępczyni Marii Dmochowskiej nie wpłynie na decyzję o publikacji. Wiceprezes IPN oficjalnie odcięła się od dzieła obu historyków i napisała list do Lecha Wałęsy.
Janusz Kurtyka zdecydowanie broni pracy, mówiąc, że książka jest oparta na wielkiej kwerendzie, na rzetelnym wyniku badawczym oraz na dobrej metodzie badawczej.
– Myślę, że czasy palenia książek minęły. Nie ma możliwości, aby zablokować publikację książki o Wałęsie – powiedział szef IPN.
Jak lustrowano prezydenta
Historycy IPN Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk opisują dziś w „Rzeczpospolitej” kulisy śledztwa w sprawie niszczenia dokumentów z teczki TW „Bolka” oraz procesu lustracyjnego Lecha Wałęsy z 2000 roku. Podczas tego procesu odnalazły się wcześniej nieznane notatki funkcjonariuszy SB. Pisali oni, że Lech Wałęsa został pozyskany do współpracy w grudniu 1970 roku, przekazywał cenne informacje na temat „destrukcyjnej działalności” pracowników Stoczni Gdańskiej, za które w sumie dostał 13 100 złotych. Sąd lustracyjny uznał jednak, że ta notatka nie zawiera „jakiejkolwiek informacji o składanych meldunkach przez TW, pobieranym wynagrodzeniu itd.”. Sędziowie – podkreślają Cenckiewicz i Gontarczyk – uznali, że Wałęsa nie skłamał w oświadczeniu lustracyjnym, ale wcześniej nawet nie spytali go, gdzie podziały się dokumenty „Bolka”, które kiedyś wypożyczył, a które do UOP wróciły zdekompletowane.
Lech Wałęsa zapewnia, że nie był agentem (Rzeczpospolita)
Autorzy: Cezary Gmyz, Piotr Kubiak, Piotr Nisztor
To są ludzie nawiedzeni – mówi były prezydent o historykach Sławomirze Cenckiewiczu i Piotrze Gontarczyku, autorach książki o jego kontaktach z SB.
Wałęsa zapowiedział skierowanie pozwu przeciwko autorom książki, która niebawem ma się ukazać. – Spotkamy się w sądzie i tam udowodnimy swoje racje. Nie macie ani jednego mojego podpisu, jesteście nadzy, moi kochani, i za to będziecie mieli sprawę, którą przegracie – mówił w „Magazynie 24 godziny”, zwracając się do autorów publikacji IPN. Były prezydent odmówił dyskusji z prof. Andrzejem Zybertowiczem, który był recenzentem książki Cenckiewicza i Gontarczyka.
Wczoraj obaj autorzy na łamach „Rz” opublikowali tekst na temat tego, co działo się z aktami TW „Bolka” w latach 90. Portal wprost.pl opublikował też fragmenty ich książki poświęcone agenturalnej przeszłości Wałęsy. Historycy piszą, że wziął on od SB około 13 tys. złotych.
W „Rz” ujawnili, że z Urzędu Ochrony Państwa zostały Wałęsie wypożyczone akta na jego temat. Wróciły do archiwum UOP zdekompletowane. Lech Wałęsa przyznał wczoraj, że istotnie przeglądał dokumenty na swój temat po obaleniu rządu Jana Olszewskiego w 1992 r. (przyczyną odwołania Olszewskiego było ujawnienie listy agentów SB, na której znalazło się nazwisko Wałęsy). – Jeśli Gontarczyk i Cenckiewicz twierdzą, że coś wtedy zginęło, to po drodze pan chyba musiał je zwinąć, bo ja nie zwinąłem – mówił wczoraj zdenerwowany Wałęsa.
Były prezydent zaprzecza, jakoby to on miał być tajnym współpracownikiem „Bolkiem”. Twierdzi, że pseudonimem tym podpisywano donosy, które funkcjonariusze SB preparowali na podstawie podsłuchów.
Gospodarstwo Pomocnicze IPN, które zajmuje się dystrybucją książki Cenckiewicza i Gontarczyka, już ma kilkanaście tysięcy zamówień. – Jesteśmy gotowi w każdej chwili na dodruk – mówi rzecznik IPN Andrzej Arseniuk.
Nie ma takiej możliwości, żeby ktoś zablokował publikację książki - Janusz Kurtyka, szef IPN
Pierwsza partia wydrukowana zostanie w 4 tys. egzemplarzy. Ostateczny nakład może być jednak dziesięciokrotnie wyższy. Szef Instytut Pamięci Narodowej Janusz Kurtyka zaprzeczył informacjom, jakoby książka miała się ukazać w bardzo małym nakładzie lub by jej publikacja miała zostać wstrzymana. – Nie ma takiej możliwości, żeby ktoś zablokował publikację książki, która jest oparta na wielkiej kwerendzie, na rzetelnym wyniku badawczym oraz na dobrej metodzie badawczej – powiedział prezes Kurtyka. – Czasy palenia książek już minęły. Mam wielką nadzieję, że żyjemy w czasie wolności słowa i wolności badań naukowych.
Maria Dmochowska, wiceprezes IPN, która oficjalnie zaprotestowała przeciwko wydaniu książki przez instytut, zapowiedziała wczoraj, że nie zamierza się podawać do dymisji.
Napisała list do Wałęsy w którym odcięła się od publikacji. Jak ujawnił wczoraj portal wprost.pl, Dmochowska na początku lat 90. jako posłanka Unii Demokratycznej wypowiadała się przeciwko lustracji. – Mnie nie obowiązuje dyscyplina partyjna i za żadną z ustaw lustracyjnych głosować nie będę – mówiła 5 września 1992 roku w Sejmie.
Lecha Wałęsy broni też inicjator strajku w 1980 r. – Nawet jeśli, podkreślam: jeśli, to byłoby prawdziwe, w niczym nie umniejsza Wałęsy. To wielki człowiek. Absolutnie nie zmieni to też historii. IPN powinien się zająć takimi jak Kiszczak, Jaruzelski czy ZOMO-wcami, a nie ofiarami SB, takimi jak Wałęsa – mówi „Rz” Jerzy Borowczak.
Bogdan Święczkowski, były szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego
Nie znam jeszcze książki Cenckiewicza i Gontarczyka. Znam jedynie ich tekst w „Rz“ poświęcony temu, co działo się z dokumentami TW „Bolka“ w latach 90. w ówczesnym Urzędzie Ochrony Państwa, który był poprzednikiem prawnym ABW. W wielu sprawach nadal wiąże mnie wymóg zachowania tajemnicy państwowej. Mogę jednak jednoznacznie stwierdzić, że działania podejmowane wówczas przez wysokich rangą funkcjonariuszy UOP oraz osoby z otoczenia ówczesnego prezydenta i osobiście przez Lecha Wałęsę mogły budzić co najmniej zdziwienie.
W tej sprawie zostały zresztą skierowane zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Niestety, do procesu nie doszło, bo prokuratura, kierując się w moim przekonaniu niejasnymi przesłankami, nie dopatrzyła się w tych działaniach znamion czynu zabronionego i sprawy te umorzyła – na długo przed objęciem przeze mnie funkcji.
Niestety, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem do tych zarzutów nie będzie już można powrócić w przyszłości, bo czas na wznowienie postępowania przeciwko podejrzanym to tylko pół roku. Z tego powodu sprawa ta stanowi już tylko ciekawy obszar badawczy dla historyków. (not. Ceg)
Zbigniew Siemiątkowski, były koordynator służb specjalnych
Nikt w UOP nie badał dokumentów Lecha Wałęsy pod kątem ich prawdziwości. Nie było takiej potrzeby, po to bowiem został powołany sąd lustracyjny. W UOP przeprowadzono tylko inwentaryzację i stwierdzono pewne braki w aktach. W tej sprawie toczyło się postępowanie prokuratorskie, które zostało umorzone. Prokuratura nie dopatrzyła się bowiem nieprawidłowości. Uważam jednak, że materiały w teczce Wałęsy są tak wymieszane i jest ich tak dużo, że nie da się dziś powiedzieć, czy był współpracownikiem, czy nie. Jestem również przekonany, że nie rzutują na siebie takie fakty, jak kontakty Wałęsy z SB na początku lat 70. i jego postawa podczas strajków oraz kierowania państwem.
Poza tym to, że miał on kontakty z bezpieką, to tylko poszlaki.Szanuję jednak wolność badań naukowych. Mam tylko wątpliwości, czy powinno to być finansowane przez Instytut Pamięci Narodowej. Instytucje państwowe nie powinny być wikłane w takie kontrowersje. Uważam więc, że badania powinny być zrobione przez panów Gontarczyka i Cenckiewicza na własny rachunek. (not. pn)
Gromosław Czempiński, były szef Urzędu Ochrony Państwa
Nie pamiętam dokładnie przebiegu zdarzeń. Być może odbierałem dokumenty od Wałęsy. Muszę poświęcić trochę czasu, aby sobie to wszystko odtworzyć. Boli mnie jednak, że wszystkie niejasności sprzyjają budowaniu teorii negatywnych wobec Lecha Wałęsy. Nie sądzę, by ukrywał jakieś ważne dokumenty. Zresztą w mojej ocenie te materiały są bezwartościowe. SB tak bowiem fałszowała dokumenty, aby uwiarygodnić je na potrzeby także innych służb. Bardzo dobrze wiem, jak to się robi, ponieważ sam fabrykowałem różne materiały.
Sam Antoni Macierewicz kserował każdą stronę z teczki Wałęsy. Nic jednak nie upublicznił. Zdaje sobie bowiem sprawę, że są to materiały bezwartościowe.
Lepiej jednak nic nie ujawniać, bo wówczas można snuć wszelkie teorie. Wałęsa rozmawiał ze Służbą Bezpieczeństwa podobnie jak inni czołowi opozycjoniści.
A potem SB kazała podpisywać dokument o zachowaniu poufności. Nie mam wątpliwości, że takie rozmowy były prowadzone, przyznał to zresztą sam Lech Wałęsa. Nie wiedział jednak, że SB zrobiła z niego współpracownika. (not. pn)
Gen. Andrzej Kapkowski, były szef Urzędu Ochrony Państwa
Rzeczywiście Lech Wałęsa nie zwrócił części akt. Jako szef służb musiałem więc wystąpić do niego z pismem. Wcześniej nie miałem żadnej styczności z tym problemem. Uważam jednak, że nawet wyjęcie kilku stron z akt nie będzie skutecznym wymazaniem np. współpracy. W teczce znajduje się bowiem zbyt wiele odnośników. Trzeba również pamiętać, że materiały w teczce Wałęsy mogły być spreparowane. Skoro na początku nie przeprowadzono rzetelnej ekspertyzy pod kątem prawdziwości tych dokumentów, dziś ich ocena będzie bardzo trudna. Żaden ogląd „na oko”, a nawet pobieżne badanie, nie jest dowodem, ponieważ służby dysponują bardzo rozwiniętymi sposobami fałszowania dokumentów. A faktem jest, że służbie nie układało się z Wałęsą. Wiele wskazuje, że podejmowano nieprzyjemne działania wobec niego. Wątpliwości jednak były, są i będą. Mimo wszystko nie można zapominać, że w tej sprawie jest prawomocny wyrok sądu lustracyjnego, który zapadł po wnikliwej analizie dokumentów. Jeśli sąd nie stwierdził, że Wałęsa był współpracownikiem, trzeba to wziąć pod uwagę.
Maciej Płażyński, współzałożyciel Platformy Obywatelskiej
Gdyby to nawet była prawda, że Wałęsa był zamieszany w jakieś związki z SB, to historii się nie zmieni. „Solidarność”, Sierpień ,80 nie był przeprowadzony z inspiracji komunistycznych służb specjalnych. Wręcz przeciwnie, był to ruch, którego powstanie zaskoczyło komunistów. Również Lech Wałęsa nie jest osobą działającą z inspiracji Służby Bezpieczeństwa. Powinniśmy być dumni i z „Solidarności”, i z Sierpnia, i z ówczesnego przewodniczącego NSZZ „S” Lecha Wałęsy. Owszem, z wieloma decyzjami z lat 90., kiedy sprawował urząd prezydenta, można się nie zgadzać. Jednak nie to jest przedmiotem sporu.
Nie mam zdania co do prawdziwości bądź nieprawdziwości pewnych kwestii, bo nie znam książki. Mogą to być wybrane fragmenty i nie chcę oceniać ich cząstkowo. Nie chcę tego komentować, bo nie czuję się kompetentny, by oceniać rzetelność ocen historycznych. Lech Wałęsa to osoba pomnikowa i wiadomo było, że doczekamy się różnych publikacji na jego temat i różnych ocen jego biografii, w zależności od tego, kto jakie dokumenty będzie uznawał za wiarygodne. (not. pek)
Od listy Macierewicza do książki IPN
4 czerwca 1992 r.
- Nazwisko prezydenta Lecha Wałęsy pojawia się na tzw. liście Macierewicza. Upublicznienie tej listy prowadzi do kryzysu i w rezultacie odwołania Jana Olszewskiego z funkcji premiera2002 r.
- Sławomir Cenckiewicz, historyk gdańskiego oddziału IPN badający działalność opozycji demokratycznej w Trójmieście, natrafia na donosy sygnowane TW „Bolek”2004 r.
- Nakładem wydawnictwa Arcana ukazuje się książka Cenckiewicza „Oczami bezpieki”, w której ujawnia nieznane dokumenty dotyczące TW „Bolka”2005 r.
- Sławomir Cenckiewicz otrzymuje od ówczesnego szefa IPN Leona Kieresa zakaz publikowania tekstów o Wałęsie. Tekst o TW „Bolku” przeznaczony do publikacji w „Arcanach” nie ukazuje się2006 r.
- Cenckiewicz nawiązuje współpracę z Piotrem Gontarczykiem. Obaj otrzymują stanowiska kierownicze na wniosek nowego prezesa IPN Janusza KurtykiListopad 2007 r.
- Ludzie, którzy usiłują niszczyć autorytet Polski i życia publicznego w Polsce wewnątrz i za granicą, zostaną z tego bezlitośnie rozliczeni – zapowiada kandydat na premiera Donald Tusk23 czerwca 2008 r.
- Oficjalna data premiery książki „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” (ceg)
Jak lustrowano prezydenta Wałęsę (Rzeczpospolita)
Autorzy: Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz
Funkcjonariusze SB zanotowali, że TW „Bolek” przekazywał szereg cennych informacji, na podstawie których „założono kilka spraw”. A także, że za to otrzymał 13 100 zł wynagrodzenia – piszą historycy
W1996 roku ówczesny minister spraw wewnętrznych w rządzie SLD – PSL Zbigniew Siemiątkowski – za zgodą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego – zbadał opieczętowane pakiety, w których miały się znajdować dokumenty dotyczące przeszłości Lecha Wałęsy. Stwierdzono braki w dokumentacji wypożyczanej przez Wałęsę w czasach, gdy był prezydentem.
W tej sytuacji szef UOP płk Andrzej Kapkowski pisemnie zwrócił się do Lecha Wałęsy o zwrot brakujących akt. Gdy nie dostał odpowiedzi, powiadomił organy ścigania.
Umorzone postępowanie
29 listopada 1996 roku rzecznik prasowy UOP wydał oficjalny komunikat: „Urząd Ochrony Państwa poinformował Prokuraturę Wojewódzką w Warszawie, że pozostające w dyspozycji prezydenta Lecha Wałęsy tajne dokumenty Urzędu Ochrony Państwa i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych nie zostały przez niego zwrócone w całości po zakończeniu urzędowania do wyżej wymienionych instytucji”.
Informacje o śledztwie przedostały się do mediów. Były prezydent publicznie przyznał, że pismo od Kapkowskiego dostał, ale nie odpowiedział. – Uważałem to za śmieszne i w ogóle na ten temat nie dyskutowałem – stwierdził. Kiedy w mediach zaczęły pojawiać się sugestie, że były prezydent zabrał dokumenty na swój temat, Wałęsa nazwał całą sprawę „polityczną prowokacją zdominowanego przez SLD nowego kierownictwa MSW i UOP”.
Podczas procesu lustracyjnego sędziowie nawet nie zapytali Lecha Wałęsy, gdzie podziały się dokumenty „Bolka” i jaką rolę w sprawie odegrał sam prezydent
Śledztwo w sprawie zaginionych akt (sygnatura V Ds. 177/96) prowadziła prokurator Małgorzata Nowak i trwało ono ponad dwa lata. Sprawa nie była prosta ze względu na liczne przeszkody stawiane przez UOP. Przede wszystkim narzucanie rozwiązań przez kierownictwo Ministerstwa Sprawiedliwości już za czasów rządów AWS.
Początkowo prokurator Nowak miała ręce związane wąskim zakresem zwolnień z tajemnicy państwowej dla przesłuchiwanych przez nią świadków. Mogła przesłuchiwać w sprawie obiegu zaginionych dokumentów, natomiast nie wolno jej było pytać o ich treść, co oznaczało całkowite zablokowanie jakichkolwiek poważnych działań.
Dopiero po długotrwałych przepychankach, interwencjach ministra sprawiedliwości Leszka Kubickiego i premiera Włodzimierza Cimoszewicza udało się wspomniane zwolnienia z tajemnicy znacząco rozszerzyć. Prokurator mogła pytać o wszystko z wyjątkiem spraw dotyczących tajnych współpracowników SB. Był to więc swego rodzaju lex specialis, bowiem w całej sprawie przewijał się tylko jeden były agent: TW „Bolek”.
W czasie śledztwa przesłuchano wszystkich głównych uczestników i świadków wydarzeń, począwszy od Krzysztofa Bollina i Adama Hodysza, którzy przesłali w 1992 roku dokumenty TW ps. Bolek do Warszawy, przez Antoniego Macierewicza, Piotra Naimskiego, pracowników Wydziału Studiów Gabinetu Szefa MSW, którzy przeprowadzali czynności związane z lustracją w 1992 roku, Andrzeja Milczanowskiego, Jerzego Koniecznego, Gromosława Czempińskiego, Wiktora Fonfarę i Konstantego Miodowicza, skończywszy na funkcjonariuszach otwierających w 1996 roku paczki z dokumentami zwróconymi przez Wałęsę.
Oprócz zeznań tych osób prokurator Małgorzata Nowak dysponowała wszystkimi najważniejszymi dokumentami dotyczącymi losów „zaginionych” archiwaliów. Wyłaniający się ze śledztwa obraz funkcjonowania grupy najwyższych urzędników państwowych z Lechem Wałęsą i Andrzejem Milczanowskim na czele nie mieścił się w żadnych standardach cywilizowanego państwa prawa. Ale sami podejrzani zupełnie inaczej oceniali problem w czasie śledztwa. Andrzej Milczanowski zeznał na przykład, że zachowanie byłego prezydenta było zgodne z prawem: „uważam, że brak jest podstaw do przyjęcia, że pan prezydent Lech Wałęsa w jakikolwiek nielegalny sposób postąpił z jakimikolwiek tajnymi dokumentami”.
Jednak opinia prokuratury znacznie różniła się od opinii byłego szefa MSW, toteż już na początku śledztwa jemu, Jerzemu Koniecznemu i Gromosławowi Czempińskiemu postawiono zarzuty „utraty materiałów stanowiących tajemnicę ze względu na bezpieczeństwo Rzeczypospolitej Polskiej”.
Po ustaleniu wszystkich najważniejszych faktów dotyczących sprawy prokurator Nowak w 1999 roku umorzyła postępowanie. Oficjalnie ze względu na to, że z kodeksu karnego zniknął artykuł penalizujący „nieumyślną utratę dokumentów”.
Przełożeni blokują prokuratora
Kłopot polegał na tym, że wspomniany zarzut nie wyczerpywał wątpliwości, co do czynów osób objętych dochodzeniem. Nie wzięto pod uwagę takich działań jak przekroczenie uprawnień, niedopełnienie obowiązków i utrudnianie działalności wymiaru sprawiedliwości. Ponadto sekwencja zdarzeń (chodzi o dwukrotne wypożyczenie akt przy stwierdzeniu, że za pierwszym razem już usuwano i niszczono dokumenty) wskazywała, że zarzut „nieumyślnej” utraty dokumentów nie ma nic wspólnego z prawdziwym przebiegiem wydarzeń.
Sąd lustracyjny uznał, że gdyby SB w latach 80. miała oryginał teczki „Bolka”, wytoczono by Wałęsie proces. Tyle że w czasach komunizmu za współpracę z SB nikogo nie sądzono
Najpoważniejszym problemem, z którym przyszło się zmierzyć prokuraturze, była sprawa samego Lecha Wałęsy. Artykuł 145 Konstytucji RP stanowił, że „Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej za naruszenie konstytucji, ustawy lub za popełnienie przestępstwa może być pociągnięty do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu”.
Prokurator prowadząca sprawę nie mogła więc prowadzić żadnego postępowania w sprawie Wałęsy. Napisała więc długie umorzenie sprawy, które szczegółowo opisywało poszczególne wydarzenia. A w sprawie byłego prezydenta stwierdziła: „w zakresie przestępstwa opisanego […] w nowym kodeksie karnym w artykule 276 […] należy […] stwierdzić, iż w zakresie ewentualnego popełnienia przestępstwa kwalifikowanego jak wyżej z uwagi na treść art. 145 Konstytucji RP Prokuratura nie mogła prowadzić postępowania. Wobec powyższego w tym zakresie postępowanie należało umorzyć”.
Treść „umorzenia sprawy” wskazywała, że to Lech Wałęsa jest odpowiedzialny za przestępstwo polegające na „niszczeniu, uszkadzaniu, czynieniu bezużytecznymi, ukrywaniu lub usuwaniu dokumentów, którymi nie ma prawa wyłącznie rozporządzać”. Jednak w związku z art. 145 konstytucji gwarantującym mu immunitet nie mógł zostać objęty śledztwem i sądzony mógł być wyłącznie przez Trybunał Stanu.
Początkowo prokurator Nowak zamierzała powiadomić marszałka Sejmu RP o możliwości popełnienia przestępstwa przez Wałęsę, jednak taką możliwość zablokowali jej przełożeni. Śledztwo było bowiem nadzorowane przez Prokuraturę Apelacyjną i Prokuraturę Krajową, które narzucały konkretne rozwiązania. Zachowane dokumenty archiwalne pozwalają na wysunięcie hipotezy, że celem wspomnianego nadzoru nad śledztwem V Ds. 177/96 było głównie utrudnienie wyjaśnienia wszystkich istotnych okoliczności sprawy, a w szczególności roli Wałęsy w usunięciu dokumentów przekazanych mu w latach 1992 – 1994 przez Andrzeja Milczanowskiego, Gromosława Czempińskiego i Jerzego Koniecznego.
Naturalną tego konsekwencją było zapewnienie bezkarności wyżej wymienionym osobom, mimo zebrania dowodów pozwalających na skierowanie przeciwko nim aktu oskarżenia. Jednak dzięki postawie Prokuratury Okręgowej kopia umorzenia sprawy opisująca działania Wałęsy w sprawie dokumentów TW „Bolek” zapewne dotarła do ministra sprawiedliwości Hanny Suchockiej. Nie wywołała jednak żadnej reakcji. Śledztwo V Ds 177/96 skończyło się niczym. Informacje o jego przebiegu nie mogły przedostać się do opinii publicznej ze względu na fakt, że nadano im klauzulę tajności.
Otoczenie coś wymyśli
Ustawa lustracyjna z 11 kwietnia 1997 roku dawała każdej osobie, która znalazła się na liście ujawnionej w czerwcu 1992 roku przez ministra Antoniego Macierewicza, możliwość oczyszczenia się z zarzutów współpracy z SB. Lech Wałęsa z tego prawa nie skorzystał. W jednym z wywiadów prasowych stwierdził, że nikt nie uwierzy w fałszowanie przez SB dokumentów dotyczących jego osoby.
Charakterystyczny pod tym względem jest wywiad, jakiego udzielił Monice Olejnik w 2000 roku: „[M. Olejnik]: Dostał pan pseudonim Bolek? [L. Wałęsa]: Nie. Kryptonim Bolek to jest kryptonim rozpracowania. Powtarzam pani – rozpracowania Wałęsy, a nie pracy Wałęsy. Taka jest prawda. Czy pani w to uwierzy? Nie. Wielu w to nie uwierzy, bo wielu jest tchórzy, nie walczyli i nie są w stanie wyobrazić sobie, że Lech Wałęsa walczył i pokonał bezpiekę. Nie uwierzy pani i wielu z was. I to jest dramat mój”.
Półtora miesiąca później były prezydent zdecydował się na upublicznienie posiadanego dokumentu Służby Bezpieczeństwa na swój temat. Była to oznaczona klauzulą „tajne specjalnego znaczenia” analiza sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. Bolek sporządzona w 1982 roku przez porucznika Adama Żaczka z Departamentu V MSW. Jej kserokopie Lech Wałęsa dał kilku dziennikarzom. Upublicznienie opracowania porucznika Żaczka było dla byłego prezydenta bardzo korzystne: mimo że stanowiło swego rodzaju podsumowanie życiorysu i działalności Wałęsy, nie zawierało żadnych informacji na temat jego kontaktów z SB w latach 1970 – 1976.
Na podstawie orzeczenie sądu lustracyjnego Lech Wałęsa otrzymał od IPN status pokrzywdzonego, mimo wielu wątpliwości, które targały częścią pracowników tej instytucji
Istotny medialnie był tu także kryptonim sprawy omówionej w analizie Żaczka. Pokrywał się z pseudonimem agenturalnym, pod którym w latach 1970 – 1976 Lech Wałęsa figurował w ewidencji operacyjnej SB. Wspomniana analiza znajdowała się w materiałach wypożyczonych Lechowi Wałęsie przez ministra Andrzeja Milczanowskiego, a potem zaginęła. To kolejna ważna wskazówka, kto przejął dokumenty „wyprowadzone” w latach 1993 – 1994 z archiwum UOP.
Początkowo były prezydent zapowiadał, że w ogóle nie podda się procedurom lustracyjnym. Jako oficjalny powód podał w Radiu Zet przeszłość rzecznika interesu publicznego sędziego Bogusława Nizieńskiego, któremu „Gazeta Wyborcza” piórem pisarza Andrzeja Szczypiorskiego (byłego agenta SB) fałszywie przypisała komunistyczną przeszłość: [L. Wałęsa:] „On może wzywać swoją żonę, nie mnie. Już moje otoczenie coś wymyśli, żebym nie musiał stawać przed tym sądem”.
Jednak otoczenie byłego prezydenta nie było w stanie zmienić obowiązującego prawa i oświadczenie lustracyjne musiało zostać złożone. W dokumencie tym Wałęsa stwierdził, że nigdy nie był świadomym i tajnym współpracownikiem organów bezpieczeństwa państwa.
Wałęsa zbity z tropu
12 lipca 2000 roku sąd lustracyjny oficjalnie wszczął postępowanie w sprawie kandydata do fotela prezydenta RP Lecha Wałęsy. W wyniku kwerendy do sądu dotarło wiele tomów akt, z których większość obrazowała działalność Wałęsy jako przywódcy „Solidarności” w latach 80.
Wyraźnie odbiegała od tego część dokumentów przysłanych przez UOP. Notatka załączona do pisma dyrektora Biura Ewidencji i Archiwum UOP płk. Antoniego Zielińskiego informowała: „29.12.1970 roku Lech Wałęsa został zarejestrowany przez Wydział [III] KWMO w Gdańsku pod numerem 12535 w kategorii tajny współpracownik pseudonim Bolek. 19.06.1976 roku został wyrejestrowany, akta przekazano do archiwum Wydziału „C”, w którym nadano im sygnaturę I-14713”.
Powyższy fakt potwierdzały nieliczne dokumenty ocalałe (często tylko w postaci kserokopii) z „czyszczenia” dokumentów w latach 90.: wydruk z systemu komputerowego SB, kopia „Arkusza ewidencyjnego osoby podlegającej internowaniu” z 28 listopada 1980 roku, w której znalazła się informacja o współpracy Lecha Wałęsy z SB w latach 70., oraz kopia karty ewidencyjnej E-14 podająca informacje o wyeliminowaniu go z sieci agenturalnej w 1976 roku z powodu „niechęci do współpracy”.
Na rozprawę dotarły też dwa niezwykle istotne dokumenty, które wcześniej nie były znane. Były to kopie notatek funkcjonariuszy SB z 1978 roku. Pierwsza została sporządzona przez starszego szeregowego Marka Aftykę i stanowiła podsumowanie „akt archiwalnych nr I-14713 dotyczących obywatela Wałęsy Lecha”.
W notatce tej Aftyka pisał m.in.: „Wymieniony do współpracy z organami bezpieczeństwa pozyskany został 29 XII 1970 roku jako TW ps. Bolek na zasadzie dobrowolności przez st. insp. [ektora] Wydziału II KW MO w Olsztynie kpt. [Edwarda] Graczyka. Celem pozyskania było rozeznanie działalności kierownictwa Komitetu Strajkowego oraz innych osób wrogo działających w czasie i po wypadkach grudniowych 1970 roku w Stoczni Gdańskiej […] [Lech Wałęsa] jako TW ps. Bolek przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw. W tym czasie dał się poznać jako jednostka zdyscyplinowana i chętna do współpracy. Po ustabilizowaniu się sytuacji dało się zauważyć niechęć do dalszej współpracy z naszym resortem. Tłumaczył on to brakiem czasu i tym, że na zakładzie nic się nie dzieje. Żądał również zapłaty za przekazywane informacje, które nie stanowiły większej wartości operacyjnej. […] Spotkania z TW „Bolek” odbywały się poza L.K. Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł, wynagrodzenie pobierał chętnie”.
Drugim dokumentem była kserokopia notatki z rozmowy przeprowadzonej z Lechem Wałęsą 6 października 1978 roku przez majora Czesława Wojtalika oraz majora Ryszarda Łubińskiego z SB KWMO w Gdańsku. Notatka dotyczyła „byłego TW ps. Bolek, aktualnie rozpracowywanego w sprawie krypt. Bolek”. Według planu zatwierdzonego przez komendanta wojewódzkiego MO ds. SB pułkownika Władysława Jaworskiego celem rozmowy miało być „podjęcie próby ponownego pozyskania L.[echa] W.[ałęsy] do współpracy” (Wałęsa odmówił wówczas podjęcia współpracy).
Oba dokumenty, okazane Lechowi Wałęsie na rozprawie lustracyjnej, wyraźnie zbiły go z tropu. Stwierdził m.in., że „jest zaskoczony istnieniem takich akt, bo, jako prezydent, oglądał swoje akta i nie było w nich takich dokumentów”. Wyznanie to wydaje się dość istotne, bowiem wcześniej Wałęsa pytany o to, czy kiedykolwiek czytał dossier agenta „Bolka”, konsekwentnie mijał się z prawdą.
Proces ucięty
Na procesie Wałęsa zaprzeczał treści wszystkich odczytywanych dokumentów: „Typowa agenturalna próba wrobienia mnie” – podsumowywał. Uważał, że archiwalia przedłożone sądowi lustracyjnemu są bezwartościowymi „śmieciami”. Wspierająca byłego prezydenta „Gazeta Wyborcza” prowadziła niezwykle bezwzględną i brutalną nagonkę na reprezentującego rzecznika interesu publicznego sędziego Krzysztofa Kaubę i w fałszywy sposób przedstawiała przebieg procesu.
Jego przebieg można uznać z wielu względów za niekorzystny dla Wałęsy. Wiarygodność przedłożonych sądowi dokumentów nie tylko nie została podważona, lecz nawet świadkowie – autorzy prezentowanych dokumentów, oficerowie SB Aftyka i Łubiński, potwierdzili ich autentyczność. Szczególnie istotne było to w przypadku wspomnianych notatek z 1978 roku zachowanych jedynie w postaci kopii.
Przed sądem zeznawali m.in. Piotr Naimski i Antoni Macierewicz, którzy dokładnie opisali znane sobie aspekty sprawy. Sąd postanowił też przesłuchać w charakterze świadka zgłoszonego przez obronę byłego szefa UOP Gromosława Czempińskiego. Wychodząc z sali sądowej, Lech Wałęsa stwierdził, że zależy mu na zeznaniach tego świadka, bo „Naimski jest amatorem, a Czempiński profesjonalistą”. Oświadczenie to, wobec roli i działań Czempińskiego w sprawie Lecha Wałęsy w latach 1993 – 2000, nabiera dość specyficznego znaczenia. Oczywiście Czempiński zeznał, że dokumenty dotyczące Wałęsy zostały sfabrykowane.
Proces lustracyjny Wałęsy cieszył się ogromnym zainteresowaniem mediów. Szczególną rolę odgrywała tu „Gazeta Wyborcza”, która rozpoczęła agresywny atak na rzecznika interesu publicznego, procedury lustracyjne i sam sens badania przeszłości Lecha Wałęsy.
Wedle interpretacji Adama Michnika sprawa była po prostu zamachem na polską godność narodową i demokrację: „Oskarżenie Lecha Wałęsy wymierzone jest w całą tradycję „Solidarności”, w całą tradycję demokratycznej opozycji. To „Solidarność” z sierpnia 1980 roku staje dziś przed sądem lustracyjnym. Dla nędznej gry politykierskiej poniża się i upokarza Polskę w oczach całego świata. Czego chcecie dowieść, panowie lustratorzy? […] W 20. rocznicę Sierpnia ,80, który zrodził „Solidarność”, odezwali się ludzie, którzy poniżają polską godność narodową i chcą przez lustrację uniemożliwić obywatelom naszego kraju demokratyczny wybór prezydenta”.
Przed ostatnim dniem rozprawy 11 sierpnia 2000 roku do sądu lustracyjnego wpłynęły dokumenty dotyczące operacji specjalnych Biura Studiów MSW dotyczących próby skompromitowania Lecha Wałęsy współpracą z SB. Treść tych dokumentów była oczywista. Mówiły one wprost, że w całej operacji chodziło o „“przedłużenie działalności” TW ps. Bolek, tj. Lecha Wałęsy, o minimum dziesięć lat”.
Do sądu wpłynęły też akta śledztwa V Ds. 177/96 prowadzonego przez prokurator Małgorzatę Nowak. Fakt ten miał znaczenie fundamentalne, bowiem dokumenty zgromadzone w śledztwie dokładnie pokazywały mechanizmy wyprowadzania akt TW „Bolka” z archiwum UOP oraz rolę, jaką w tej sprawie odegrał lustrowany. Ale po wpłynięciu wspomnianych akt proces został ucięty. Sąd odrzucił kolejne wnioski dowodowe i rozpoczęły się mowy końcowe. Zastępca rzecznika interesu publicznego sędzia Krzysztof Kauba wniósł o umorzenie postępowania ze względu na to, że procesowanie sądu de facto nie zostało zakończone; nie przesłuchano bowiem istotnych świadków i nie poczyniono istotnych ustaleń.
Obrońcy lustrowanego wnieśli o uznanie, że oświadczenie lustracyjne Lecha Wałęsy jest zgodne z prawdą. Jeden z nich nazwał dokumenty świadczące o współpracy Wałęsy z SB „makulaturą nic nieznaczącą dla tego procesu”: „W stosunku do laureata Nagrody Nobla i posiadacza ponad 100 doktoratów honoris causa znajdują się jedynie kserokopie jakichś dokumentów. Czy Lech Wałęsa przystępowałby do kampanii, gdyby wiedział, że na niego jest jakiś papier?”.
Sam Wałęsa był oburzony propozycją umorzenia postępowania: „Nie żartujmy, tylko tchórzom można umarzać procesy. Ja walczyłem, a nie bawiłem się, dlatego nie ma mowy, żeby umarzać”.
Problem pominięty milczeniem
Sąd stwierdził, że oświadczenie lustracyjne Lecha Wałęsy jest zgodne z prawdą, co można interpretować jako stwierdzenie, iż wspomniany nigdy nie współpracował z SB. Punktem wyjścia dla orzeczenia był wspomniany dokument Biura Studiów SB, w którym informowano, że w działaniach specjalnych przeciwko Wałęsie chodziło o „“przedłużenie działalności” TW ps. Bolek, tj. Lecha Wałęsy, o minimum dziesięć lat”. Cudzysłów oznaczał oczywiście, że „przedłużanie” to miało charakter nienaturalny, bowiem sprawa TW „Bolek” zakończyła się w 1976 roku.
Sąd jednak, posługując się zaskakującymi argumentami, uznał, że ów cudzysłów to dowód, iż Lech Wałęsa nigdy nie współpracował z SB. Nadto stwierdził, że autentyczna teczka „Bolka” nigdy nie istniała, a Antoni Macierewicz w 1992 roku dysponował dokumentami sfałszowanymi przez Służbę Bezpieczeństwa. Na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski – nie wiadomo. Z jakością powyższych „ustaleń” koresponduje twierdzenie sądu, że gdyby SB w latach 80. dysponowała oryginałem teczki „Bolka”, wytoczono by mu wtedy proces. Kłopot w tym, że przypadki skazywania kogokolwiek przez komunistyczny sąd za współpracę z SB nie są historykom znane. Płaszczyznę do tego rodzaju rozważań zbudowało dopiero orzecznictwo sądu lustracyjnego.
W ten sam sposób sąd potraktował pozostałe dokumenty zgromadzone w sprawie. Na przykład o notatce starszego szeregowego Marka Aftyki, która była dokładnym opisem kontaktów Lecha Wałęsy z SB, sąd stwierdził: „jako notatka z przeglądu akt archiwalnych TW zawiera ona w istocie jedno enigmatyczne zdanie dotyczące efektów współpracy. Nie zawiera natomiast jakiejkolwiek informacji o składanych meldunkach przez TW, pobieranym wynagrodzeniu itd.”.
Warto więc powtórnie zacytować fragment wspomnianej notatki: „TW ps. Bolek przekazywał nam szereg cennych informacji dot. destrukcyjnej działalności niektórych pracowników. Na podstawie otrzymanych materiałów założono kilka spraw. […] Spotkania z TW „Bolek” odbywały się poza L.K. Za przekazane informacje był on wynagradzany i w sumie otrzymał 13 100 zł, wynagrodzenie pobierał chętnie”.
Pozostawmy bez podpowiedzi pytanie, jak w takim kontekście – treści cytowanego dokumentu i treści orzeczenia sądu – należy ocenić orzecznictwo lustracyjne.
Jednak kluczowy dla zrozumienia istoty orzeczenia w sprawie Lecha Wałęsy wydaje się fakt pominięcia ważnych ustaleń poczynionych w czasie śledztwa V Ds. 177/96 dotyczącego zaginionych dokumentów TW „Bolek”. Sędziowie: Paweł Rysiński, Krystyna Siergiej i Zbigniew Kapiński, podpisani pod orzeczeniem nie spytali Wałęsy na sali sądowej, gdzie podziały się dokumenty „Bolka” i jaką rolę w sprawie odegrał sam prezydent.
Zarówno w czasie procesu, jak i w orzeczeniu ów kluczowy problem pominęli całkowitym milczeniem. Natomiast na pierwszej rozprawie po wpłynięciu wspomnianych akt śledztwa Ds. 177/96 po prostu przerwali dalsze procedowanie. Jakby nie chcieli, żeby informacje na temat procederu „wyprowadzania” przez Wałęsę akt UOP dotarły do opinii publicznej.
„Moja III RP”
Na podstawie orzeczenia sądu lustracyjnego Lech Wałęsa otrzymał od IPN status pokrzywdzonego, mimo wielu wątpliwości, które targały częścią pracowników tej instytucji. Było to nieuchronne, zważywszy na treść orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który nakazywał w tej kwestii bezwzględne respektowanie ustaleń sądu lustracyjnego. Oba dokumenty (i wspomniane orzeczenie, i status pokrzywdzonego) Wałęsa uważa za dokumenty ostatecznie zamykające jego sprawę.
Generalnie Lech Wałęsa nie kwestionuje wiarygodności dokumentów archiwalnych Służby Bezpieczeństwa. W książce „Moja III RP” napisał na przykład: „teczki generalnie mówią prawdę. Przecież SB nie mogła własnych dokumentów fałszować, bo jak by mieli działać?”.
Ale w swojej sprawie uważa, że nie ma takich dokumentów, które świadczyłyby o tym, że współpracował z SB: „Nigdy nie byłem „Bolkiem” […] Nie ma mnie w dziennikach rejestracyjnych i innej dokumentacji oryginalnej (…) Zostało dziesięć kartek odbitek, z których wyciągają wnioski absurdalne”. Orzeczenie sądu lustracyjnego uważa za ostateczne załatwienie sprawy: „Jeszcze raz ja, Lech Wałęsa, oświadczam, że w moim przypadku sprawa agenturalna od początku do końca była robiona na zlecenie najwyższych władz PRL i dlatego jest nieźle przygotowana. […] Sąd lustracyjny w swoim wyroku wypowiedział się jednoznacznie na temat owych podróbek”.
Pytania o TW „Bolek” przyjmuje czasem z żalem, a czasem z agresją. Pyta: „Czy ja zasłużyłem sobie na coś takiego? Ja, który obaliłem komunizm?”.
Nagabywany o rozmaite szczegóły swojej przeszłości, Wałęsa ciągle kluczy i udziela niewiarygodnych odpowiedzi. W sprawie ewentualności „wyprowadzenia” akt na swój temat z archiwum UOP całkiem słusznie odpowiada, że w normalnej sytuacji byłoby to niemożliwe: „nawet prezydentowi nie daje się z archiwum oryginałów, tylko kopie. A jeśli nawet oryginały się pokazuje, to siedzi pracownik i pilnuje, żeby ich nie zniszczyć. Ja widziałem tylko kopie swoich akt. Lustrowany przez sąd byłem w 2000 roku, a więc gdy od przeszło pięciu lat nie byłem już prezydentem. Można było ujawnić, że zginęły jakieś dokumenty. Nie zrobiono tego”.
Faktycznie w demokratycznym państwie prawa podobne działania najwyższych funkcjonariuszy państwa, służb specjalnych, prokuratury i sądu byłyby wykluczone. Pytanie tylko, czy te standardy odnoszą się do kraju, który Lech Wałęsa z nutą nostalgii nazywa: „Moja III RP”.
Autorzy są historykami z Instytutu Pamięci Narodowej (Źródło : Rzeczpospolita)
Gdzie są akta TW „Bolka” (Rzeczpospolita)
Autorzy: Piotr Gontarczyk, Sławomir Cenckiewicz
Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego prezydent Wałęsa otrzymał zgromadzoną na jego temat dokumentację SB. Zwrócił ją po kilku miesiącach – zdekompletowaną. Zniknęły najważniejsze
źródło: Rzeczpospolita
O istnieniu agenta „Bolka” opinia publiczna dowiedziała się dokładnie 16 lat temu. Wówczas minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, realizując słynną uchwałę z 28 maja 1992 r., przekazał Sejmowi RP informację, iż pod pseudonimem tym w ewidencji operacyjnej gdańskiej SB w latach 1970 – 1976 r. figurował prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Wałęsa.
Ale sprawa TW „Bolek” była dobrze znana poprzednikom ministra Macierewicza. Obejmując kierownictwo MSW, wspomniany dostał od swego poprzednika Andrzeja Milczanowskiego kopertę z kilkunastoma dokumentami dotyczącymi prezydenta. Wśród nich były m.in. oryginalna karta z kartoteki, wedle której w latach 70. Wałęsa był tajnym współpracownikiem SB. Analogiczne informacje podawał znajdujący się w kopercie wydruk z tzw. Zintegrowanego Systemu Karotek Operacyjnych, głównej bazy komputerowej bezpieki. Szereg innych dokumentów na temat przeszłości Wałęsy znaleźli pracownicy Wydziału Studiów powołanego już przez ministra Macierewicza.
Był wśród nich m.in. „Kwestionariusz Ewidencyjny osoby podlegającej internowaniu z 28 listopada 1980 r.”. W krótkiej charakterystyce personalnej ówczesnego przywódcy „Solidarności” napisano: „członek komitetu strajkowego, 29.12.1970 pozyskany do współpracy z SB. W okresie 1970 – 1972 przekazał szereg informacji dotyczących negatywnej działalności pracowników stoczni”.
Ciekawe archiwalia udało się odnaleźć w Delegaturze UOP w Gdańsku. Wprawdzie oryginalnej teczki personalnej i teczki pracy TW nigdzie nie było, ale w 1991 r. zidentyfikowano kilkadziesiąt doniesień TW „Bolek” zachowanych w sprawach prowadzonych przez gdańską SB. Donosy te dotyczyły przede wszystkim pracowników Wydziału W-4 i członków komitetu strajkowego funkcjonującego w Stoczni Gdańskiej w grudniu 1970 r. Były to miejsca i środowiska nierozerwalnie związane z życiorysem Wałęsy. Autentyczność dokumentacji zebranej w 1992 r. przez kierownictwo UOP nie budziła wątpliwości.
Odnalezione doniesienia powstały zgodnie z zasadami kancelaryjnymi obowiązującymi w SB i umieszczone były w kolejnych tomach akt w czasie rzeczywistym. Znajdująca się na nich numeracja stron stanowiła ciągłość z sąsiadującymi dokumentami, a nadto wykonana była tym samym środkiem kryjącym i przez tę samą osobę. Poszczególne tomy posiadały spisy treści, były przesznurowane i opieczętowane pieczęciami „KW MO Gdańsk” jeszcze w latach 70. Dokonanie w nich jakichkolwiek manipulacji post factum bez pozostawienia wyraźnych śladów było wykluczone. Oryginalna karta ewidencyjna z kartoteki dotycząca prezydenta nie pozostawiała cienia wątpliwości, kto ukrywał się pod pseudonimem Bolek.
Na podstawie tak zgromadzonej dokumentacji Wałęsa został umieszczony przez ministra Macierewicza na jego słynnej liście przekazanej parlamentowi 4 czerwca 1992 r. Jednak jeszcze tego samego dnia, przy walnym uczestnictwie ówczesnego prezydenta, rząd Jana Olszewskiego został odwołany i ujawnianie archiwów SB zablokowane. Sprawa kontaktów Wałęsy z SB z wielu powodów nie została należycie zbadana i wyjaśniona przez następne kilkanaście lat.
Dziś legendarny przywódca „Solidarności” powtarza, że dokumenty dotyczące tej sprawy to szczątkowe, nic nieznaczące „świstki” rzekomo spreparowane przez SB. Rzeczywiście, wiele istotnych dokumentów dotyczących tej sprawy nie zachowało się do naszych czasów. Większość z nich „wyprowadzono” z archiwum UOP na początku lat 90. Kluczową rolę w tej operacji odegrał sam Wałęsa.
Ludzie Wałęsy biorą MSW
Po obaleniu rządu Jana Olszewskiego w nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. ludzie prezydenta Wałęsy szykowali się do przejęcia kontroli nad MSW. Ministrem spraw wewnętrznych miał zostać Andrzej Milczanowski, zaś szefem UOP – Jerzy Konieczny. Nim jednak pokonali wszystkie bariery formalne, prezydent Wałęsa miał zadzwonić do szefa UOP Piotra Naimskiego z jednoznacznym komunikatem: „Nie ruszać żadnych papierów i czekać”.
Zanim nowa ekipa zdołała przejąć obowiązki, Naimski powołał sześcioosobową komisję, która dokonała inwentaryzacji dokumentów dotyczących urzędującego prezydenta RP. W jej skład wchodzili m.in. zastępca szefa UOP Adam Taracha i szef Zarządu Kontrwywiadu UOP Konstanty Miodowicz. Komisja stworzyła „Protokół z przeglądu akt archiwalnych dotyczących agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970 – 1976 r.” enumeratywnie wymieniający wszystkie dokumenty, które do 4 czerwca 1992 r. zgromadziło w tej sprawie kierownictwo MSW.
W nocy z 5 na 6 czerwca 1992 r. nowa ekipa weszła do budynku UOP. Pierwszym obiektem zainteresowania Milczanowskiego i Koniecznego stała się kasa pancerna ministra Antoniego Macierewicza. Ponieważ nie było w niej dokumentów dotyczących Wałęsy, obaj pierwsze kroki skierowali do gabinetu Piotra Naimskiego. Tu protokolarnie przejęli wszystkie znajdujące się tam akta archiwalne dotyczące prezydenta. Protokół ten zachował się do naszych czasów i wymienia dokładnie te same dokumenty, które wcześniej spisano w „Protokole z przeglądu akt archiwalnych dotyczących agenturalnej działalności Lecha Wałęsy w latach 1970 – 1976 r.”. Były wśród nich m.in. oryginalna karta ewidencyjna Wałęsy z informacją, iż był on do 1976 r. tajnym współpracownikiem wyeliminowanym z sieci agenturalnej z powodu „niechęci do współpracy”, a także podający analogiczne informacje wydruk z bazy komputerowej byłej SB oraz wspomniany już kwestionariusz osoby przeznaczonej do internowania. W ręce Milczanowskiego dostały się też kopie rzekomych rękopiśmiennych dokumentów TW „Bolek”, które w latach 80. kolportowała SB. Kolekcję uzupełniały liczne raporty „Bolka” znajdujące się w przywiezionych z Gdańska tomach akt archiwalnych tamtejszej SB.
Po wkroczeniu nowej ekipy, drzwi od pokoi, gdzie znajdował się Wydział Studiów, zostały zaplombowane, a na korytarzach pojawili się wartownicy z Jednostek Nadwiślańskich MSW. Współpracowników Antoniego Macierewicza, którzy pojawili się w pracy 6 czerwca 1992 r. (sobota), odizolowano w specjalnie przygotowanej sali. Były funkcjonariusz SB, a później oficer Zarządu Śledczego UOP, płk Adam Dębiec miał kierować „postępowaniem wyjaśniającym”. Wszyscy odmówili mu składania wyjaśnień, domagając się jednocześnie zinwentaryzowania zabezpieczonych archiwaliów MSW w obecności przedstawicieli Sejmu. Mimo dużej wiedzy, jaką dysponowali, natychmiast wyrzucono ich z pracy.
Teczka „Bolka” w Belwederze
Około 6 – 7 czerwca 1992 r. za zgodą ministra Andrzeja Milczanowskiego Wałęsie udostępniono zgromadzoną na jego temat dokumentację. Prezydent oglądał ją w gabinecie szefa kontrwywiadu UOP płk. Konstantego Miodowicza. W lipcu lub sierpniu 1992 r. prezydent ponownie zwrócił się do Milczanowskiego o możliwość przeczytania akt, tym razem w Belwederze. Otrzymał na to zgodę. Szef Zarządu Śledczego UOP płk Wiktor Fonfara zapisał w notatce służbowej: „polecenie dostarczenia ich Prezydentowi otrzymał ówczesny Szef UOP Jerzy Konieczny oraz ja. Materiały osobiście zawieźliśmy Prezydentowi, który pokwitował ich odbiór na odwrocie protokołu zawierającego szczegółowy spis ich zawartości”.
Polecenia wydawane przez ministra Milczanowskiego budzą zasadnicze wątpliwości. Do najpoważniejszych należy kwestia, na jakiej podstawie prawnej i w jakim celu szef MSW przekazał Lechowi Wałęsie komplet kompromitujących go dokumentów. Udostępnienie ich w budynku UOP, tak jak to miało miejsce w czerwcu 1992 r., lub ewentualne przesłanie do Belwederu kopii można potraktować jako działania zgodne z obowiązującymi przepisami. Ale przekazanie oryginałów, to już inna sprawa.
Przede wszystkim warto wspomnieć, że akta te były opatrzone klauzulami tajności, a w UOP istniały stosowne zasady obiegu takich dokumentów. Przekazanie niejawnych akt archiwalnych SB dotyczących TW „Bolek” prezydentowi Lechowi Wałęsie z pominięciem wszelkich obowiązujących zasad i procedur, kancelarii tajnych etc. budzi zastrzeżenia. Nie tylko naruszało to obowiązujące reguły prawa, lecz także narażało ważne akta urzędowe na ich bezpowrotne utracenie. Co też niebawem się stało.
Paczka z dokumentami dotyczącymi TW „Bolek” wróciła do MSW 22 września 1992 r. Na pierwszy rzut oka było widać, że dokumenty zostały zdekompletowane. Zniknęły najważniejsze dokumenty dotyczące sprawy: oryginał karty ewidencyjnej Lecha Wałęsy, kopie doniesienia i pokwitowań tego TW, a także inne dokumenty wskazujące, że „Bolkiem” był urzędujący prezydent. W poszczególnych tomach akt, które przywieziono z Gdańska 1 czerwca 1992 r., dokonano czystki. W miejscach, gdzie wcześniej znajdowały się doniesienia „Bolka”, sterczały teraz fragmenty powyrywanych kartek.
Milczanowski przekazał płk. Fonfarze polecenie udokumentowania braków, co zrobiono w postaci stosownych notatek służbowych. Zapewne po interwencji Andrzeja Milczanowskiego w Belwederze następnego dnia, 24 września 1992 r., do MSW dotarła kolejna przesyłka od Lecha Wałęsy. Koperta miała zawierać brakujące dokumenty – jak to eufemistycznie określano w dokumentach urzędowych – „zatrzymane” wcześniej przez prezydenta.
Na drugi dzień po otrzymaniu wspomnianej przesyłki materiały dotyczące Wałęsy zostały zapakowane i zamknięte w kasie pancernej. Teoretycznie wszystko było w porządku. Początkowo prezydent „zatrzymał” część kompromitujących go dokumentów, jednak po interwencji ministra Milczanowskiego zwrócił je w kopercie. Kłopot w tym, że nikt tej koperty nie otworzył. Nie było takiej potrzeby. Kierownictwo MSW zapewne wiedziało, że brakujących dokumentów w kopercie nie ma, a rzekomy zwrot dokumentów przez Wałęsę był prawdopodobnie fikcją.
Doczyszczanie
19 września 1993 r. odbyły się w Polsce wybory parlamentarne. Ich zdecydowanym zwycięzcą były SLD i PSL. Łącznie partie te (171 plus 132) zdobyły 303 mandaty. Dla Lecha Wałęsy, którego dotychczasowa siła w znacznej mierze opierała się na słabości rozdrobnionego parlamentu, groziło to utratą wpływów i kontroli nad UOP i MSW. Zapewne perspektywa utraty stanowiska przez Andrzeja Milczanowskiego spowodowała kolejne ruchy w sprawie dokumentów dotyczących TW „Bolek”, wypożyczonych wcześniej do Belwederu.
28 września 1993 r. po południu Lech Wałęsa zadzwonił do Milczanowskiego, prosząc o ponowne pilne wypożyczenie dotyczących go dokumentów. W notatce służbowej Milczanowski zapisał: „Zaproponowałem dostarczenie dokumentów do Belwederu około godz. 22.00, co Pan Prezydent zaakceptował. Następnie o powyższym powiadomiłem p. Ministra Jerzego Koniecznego. Przed godziną 22.00 razem z P. Ministrem Jerzym Koniecznym udaliśmy się do Belwederu, gdzie Pan Prezydent Lech Wałęsa osobiście od nas przyjął i pokwitował wypożyczenie całości wspomnianych wyżej dokumentów”.
Rzeczywiście, na „Protokole zapakowania i zdeponowania akt” sporządzonym przez Milczanowskiego i Koniecznego 25 września 1992 r. znajduje się odręczna adnotacja: „Wypożyczyłem 28.09.1993 r. L. Wałęsa”.
Lech Wałęsa twierdzi, że nie zabrał akt TW „Bolek” ani nigdy ich nie czytał.
Prezydent zwrócił dokumentację 24 stycznia 1994 r. Wedle notatki służbowej szefa MSW: „W dniu dzisiejszym, po otrzymaniu dyspozycji Pana Prezydenta Lecha Wałęsy, udałem się w godzinach wieczornych wraz z Szefem UOP p. Ministrem Gromosławem Czempińskim do Belwederu, po odbiór całości dokumentów dotyczących osoby P. Prezydenta L. Wałęsy, a wypożyczonych Mu w dniu 28 września 1993 r. Pan Prezydent Lech Wałęsa przyjął w Belwederze mnie i Pana Ministra Czempińskiego, po czym osobiście przekazał nam paczkę z dokumentami opakowaną w brązowy papier (…) P. Minister Gromosław Czempiński w mojej obecności paczkę z dokumentami opieczętował okrągłą pieczęcią o treści „Szef Urzędu Ochrony Państwa” i włożył do sejfu w swoim gabinecie, celem przechowywania. Andrzej Milczanowski”.
Jaki był sens ponownego wypożyczania przez Wałęsę całej dokumentacji? Otóż funkcjonariusze UOP musieli zorientować się, że za pierwszym razem akta „wyczyszczono” nieudolnie. Po działalności TW „Bolek” musiały pozostać wyraźne ślady, najprawdopodobniej w tomach akt wypożyczonych z Delegatury UOP w Gdańsku. Należy przypuszczać, że ktoś z kierownictwa MSW przekazał do Belwederu informację, iż akta należy „doczyścić”.
Po kilku latach funkcjonariusze badający tę sprawę nie mieli problemów z odtworzeniem prawidłowego przebiegu wypadków: „W paczce zwróconej przez Lecha Wałęsę w dniu 24.01.94 r. brak było nie tylko wspomnianych wcześniej notatek opisujących stwierdzone wcześniej braki, ale także dalszych 74 kart dokumentów dotyczących jego osoby, wytworzonych w b. SB i oznaczonych klauzulami »tajne« i »tajne specjalnego znaczenia«”.
Siemiątkowski: akt nie zwrócono
W lipcu 1996 r. nowy minister spraw wewnętrznych Zbigniew Siemiątkowski zwrócił się do urzędującego od kilku miesięcy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z prośbą o możliwość zbadania zawartości pakietu przesłanego przez Wałęsę do UOP: „Uprzejmie informuję Pana Prezydenta, iż w Urzędzie Ochrony Państwa znajduje się paczka zawierająca prawdopodobnie dokumenty dotyczące byłego Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Wałęsy, opieczętowana z naniesioną klauzulą: »Bez zgody prezydenta RP nie otwierać«. Z uwagi na konieczność dokonania przeglądu tych materiałów, sprawdzenia ich stanu faktycznego oraz przygotowania do archiwizacji zwracam się do Pana Prezydenta z prośbą o zgodę na otwarcie tej paczki w celu komisyjnego wykonania stosownych czynności”.
Za zezwoleniem Kwaśniewskiego komisja powołana w UOP otworzyła pakiety i dokonała spisu znajdujących się w nich dokumentów. Z dokumentu tego jasno wynikało, że wielu dokumentów wypożyczonych przez prezydenta Wałęsę brakuje: „do chwili obecnej nie zostały zwrócone do UOP następujące materiały przekazane Lechowi Wałęsie wymienione w protokole z dnia 5.06.1992 r.:
1) teczka nr I – zawierająca materiały dot. agenturalnej działalności Lecha Wałęsy,
2) teczka nr II – zawierająca materiały jak wyżej,
3) teczka nr III – zawierająca notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy,
4) teczka nr IV – zawierająca dokumenty rejestracyjne Lecha Wałęsy (…) teczka nr VI – zawierająca między innymi pokwitowania L. Wałęsy i odbioru wynagrodzenia za działalność agenturalną”. Wedle innego fragmentu sprawozdania komisji: „W tomach archiwalnych brak jest spisów zawartości oraz kart w ilości: w tomie II – 14 kart; w tomie III – 20 kart; w tomie IV – 99 kart; w tomie V – 17 kart; w tomie VI – 27 kart”.
Po otrzymaniu sprawozdania Siemiątkowski pisał do prezydenta Kwaśniewskiego: „nie zostały zwrócone do chwili obecnej m.in. dokumenty dotyczące agenturalnej działalności Lecha Wałęsy, notatki i doniesienia agenturalne od Lecha Wałęsy, jego dokumenty rejestracyjne, pokwitowania Lecha Wałęsy na odbiór wynagrodzenia za działalność agenturalną, analiza sprawy operacyjnego rozpracowania krypt. „Bolek”, ekspertyzy kryminalistyczne i inne, a także materiały dokumentujące przepływ korespondencji między Lechem Wałęsą w okresie sprawowania przez niego funkcji Prezydenta a UOP”.
W miejscach, gdzie wcześniej znajdowały się doniesienia „Bolka”, sterczały fragmenty powyrywanych kartek
24 września 1996 r. szef UOP płk Andrzej Kapkowski zwrócił się pisemnie do Lecha Wałęsy o oddanie brakujących akt: „Zwracam się do Pana Prezydenta z prośbą o zwrot dokumentów – jeśli jest Pan w ich posiadaniu – które zostały wytworzone przez b. Służbę Bezpieczeństwa dotyczące Pańskiej działalności w okresie 1970 – 1989. Jak wynika z dotychczasowych ustaleń uprawnione jest przypuszczenie, iż część tej dokumentacji, która była udostępniana Panu w latach 1992 – 1994 przez ministra p. A. Milczanowskiego […] może znajdować się w Pańskim archiwum prywatnym”.Na pismo to Wałęsa nigdy nie odpowiedział.
„Wałęsowicze” w gdańskim UOP
Podobne jak w centrali MSW działania ukierunkowane na zatarcie śladów działalności TW „Bolek” podjęto w Delegaturze UOP w Gdańsku. Pierwszym krokiem było usunięcie płk. Adama Hodysza, który w 1992 r. przekazał Macierewiczowi akta „Bolka” i zapewne nie zgodziłby się na dokonywanie zniszczeń i manipulacji w archiwum. Jego dni były więc policzone.
W pierwszych dniach września 1993 r. w Gdańsku pojawił się płk Gromosław Czempiński, który wręczył Hodyszowi odwołanie. Jego obowiązki przejął protegowany Wałęsy mjr Henryk Żabicki – doświadczony funkcjonariusz SB, były lektor KW PZPR i członek egzekutywy POP gdańskiej SB, a w 1989 r. kandydat na delegata XI Zjazdu PZPR. Jego zastępcą został kpt. Zbigniew Grzegorowski – również były oficer SB.
Obaj w latach 80. byli w zespole zajmującym się inwigilacją Wałęsy. W czasie tzw. transformacji ustrojowej w latach 1989 – 1990 Żabicki i Grzegorowski zaczęli utrzymywać bliskie relacje z przywódcą „Solidarności” jako funkcjonariusze BOR ochraniający Wałęsę. Ze względu na ścisłe kontakty Żabickiego i Grzegorowskiego z prezydentem obu nazywano „wałęsowiczami”. Milczanowski zaprzeczał, jakoby za zmianami personalnymi w gdańskiej Delegaturze stał prezydent, jego słowa publicznie zdezawuował jednak sam Wałęsa.
Od objęcia przez nową (starą) ekipę SB kierownictwa gdańskiej Delegatury UOP pomiędzy mjr. Żabickim i jego ludźmi a naczelnikiem Wydziału Ewidencji i Archiwum por. Krzysztofem Bollinem, który znalazł donosy „Bolka” w 1991 r., rozpoczęła się gra. Bollin starał się zabezpieczać ślady działalności tego agenta, a jego przełożeni mieli przeciwne intencje. Pewnego dnia jeden z członków nowej ekipy zaproponował, żeby Bollin usunął kolejny ślad działalności TW „Bolek”.
Była to notatka datowana na 19 stycznia 1971 r., z której wynikało, że wspomniany tajny współpracownik zidentyfikował dla SB jednego z przywódców rewolty grudniowej w Gdańsku, pracownika stoczni Kazimierza Szołocha. Obawiając się o losy znaleziska, 22 grudnia 1993 r. por. Bollin sporządził notatkę służbową dokumentującą fakt istnienia takiego dokumentu i jej kopię wysłał do centrali w Warszawie. Najprawdopodobniej na drugi dzień został odwołany. Jego stanowisko zajął bardziej związany z nowym kierownictwem, także były funkcjonariusz SB Stanisław Rybiński. Zmiany w gdańskiej Delegaturze UOP zrobiły swoje. Wkrótce notatka z 1971 r. dotycząca okoliczności rozpoznania Kazimierza Szołocha została usunięta, a na jej miejsce podrzucono inny dokument.
Hodysz kontra Żabicki
W początkach 1996 r. nowy szef UOP Zbigniew Siemiątkowski z SLD dokonał zmiany na stanowisku szefa Delegatury UOP w Gdańsku. Dotychczasowego szefa mjr. Henryka Żabickiego zastąpił ppłk Adam Hodysz. Najprawdopodobniej miał on informacje na temat tego, co działo się za poprzedniego kierow
Reklama
"SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii"- kontrowersje
PRZEGLĄD PRASY. - Były prezydent przyznał, że po obaleniu rządu Jana Olszewskiego UOP dostarczył mu dokumenty na temat TW „Bolka” – pisze w „RZECZPOSPOLITEJ” ("Wałęsa widział dokumenty") Cezary Gmyz.
- 19.06.2008 00:00 (aktualizacja 20.08.2023 02:04)
Napisz komentarz
Komentarze